– Jaka szkoda, że pan potrzebuje tylko trzech, a nie pięciu! – zawołał jeden z Polaków. -My razem przeżyliśmy wojnę, niewolę i ciężkie czasy na Murmanie, więc rozstawać się nie chcemy.
– To może da się załatwić! – oświadczył po namyśle Pitt. – Pomówię z kapitanem. W naszej biesiadni nie robimy różnicy pomiędzy ludźmi, a każdy z nas może być w razie potrzeby i palaczem, i mechanikiem, i majtkiem przy kluzie lub cumie.
– Pięknie się to przedstawia, towarzysze! – rzekł mały, krępy brunet. – Lecz nie mogę sobie wyobrazić, co ja, felczer, będę robił na takim statku?
– O! – zawołał sztorman. – Z pana to ja będę miał największą pociechę!
– Czy pan choruje? – zapytał felczer.
– Bynajmniej! Lecz rzecz gorsza, bo ja musiałem dotąd leczyć chorych na „Witeziu", a muszę panu powiedzieć, że moje wiadomości lekarskie są nader… ograniczone. Teraz nauczyłem się przewiązywać rozbite łby i wprawiać zwichnięte w bójce szczęki.
– To podobno marynarzom często się przytrafia! – zaśmiali się Polacy.
– A co poza tym będę robił? – dopytywał felczer.
– Będzie pan palaczem, a gdy zajdzie potrzeba, stanie do sztorwału – odpowiedział Pitt. -Nie traćmy czasu i chodźmy do kapitana Olafa Nilsena.
Znaleźli go w restauracji, gdzie się zwykle zbierali szyprowie szonerów i szkut na pogadankę, szklankę mocnego ponczu lub na partyjkę wista i warcabów.
Wysłuchawszy uważnie propozycji Pitta, Nilsen zgodził się na przyjęcie wszystkich pięciu znalezionych przez sztormana „ciurów" i kazał podać im jakiejś nadzwyczajnej ryby, przysmażonej z cebulą i czerwonym pieprzem oraz czarnego jak noc porteru.
– Jakaś strasznie ogromna i ponura sztuka z tego Norwega, ale setny chłop, bo rozumie, że brzuch – to grunt dla roboczego człowieka! – zauważył sentencjonalnie felczer Walicki.
– Nie ma co-mówić! Raźniej teraz na świat spozierać można! – odpowiedział wysoki, chudy, lecz bardzo krzepki mechanik Luda. – A co do tej podróży na wschód Lodowatego Oceanu, to furda! Inną drogą zajechać można do Poznania. Ziemia okrągła, i zamiast od lewej strony, wjedziemy od prawej.
– Jak się widzi! – odpowiedzieli inni ze śmiechem. Sztorman, rozmawiający tymczasem z kapitanem, podszedł i oznajmił nowym marynarzom, że chce odprowadzić ich na statek. Wkrótce w tylnym kasztelu zaczęli się urządzać Polacy. Bosman Ryba i mechanik Skalny bardzo się ucieszyli przybyszom, gdyż pierwszy mógł pomówić z nimi po rosyjsku, drugi zaś – dziwaczną mieszaniną niemieckiej mowy i polskiej.
Widząc to, Pitt Hardful zmarszczył czoło, co było u niego oznaką głębokiego namysłu. Strzepnął palcami i gwizdnął z cicha. Wykombinował nową rzecz, która go bardzo ucieszyła.
Wesoły i pewny siebie wyszedł na miasto i skierował.się do muzeum, gdzie usiadł w czytelni i zaczął wertować książki o żegludze na Lodowatym Oceanie.
Dowiedział się wkrótce nigdy dotąd nie słyszanych, a bardzo ciekawych i pożytecznych szczegółów.
Pitt przeczytał w ciągu kilku dni pobytu w Vardó wiele książek, w których znalazł wskazówki, że znaczenie wielkiej morskiej drogi z Atlantyku do Pacyfiku wzdłuż północnych wybrzeży Europy i Azji rozumieli starożytni żeglarze, szczególnie zaś w XVI wieku, gdy zaczęli szukać krótszej drogi do Chin i Indii.
Może droga ta nie byłaby bardzo krótsza,, lecz niezawodnie bezpieczniejsza, ponieważ ruta wzdłuż zachodniego brzegu Europy i dokoła Afryki była zazdrośnie strzeżona przez Hiszpanów i Portugalczyków.
Nie mogli oni bronić fregatom i galerom innych państw żeglugi do Indii, lecz poradzili sobie w ten sposób, że pozwalali korsarzom bezkarnie napadać cudzoziemców, mordować załogi, rabować towary i topić okręty. Wyspy Madera, Zielonego Przylądka i Azory stały się zasadzkami korsarzy i tamami dla okrętów innych bander.
Wszyscy ci, którzy szukali północno-wschodniej drogi, szli śladami odważnego żeglarza, na pamiątkę którego tę rutę sprawiedliwie można byłoby nazwać norweską.
Był to bowiem Norweg, Self Ottar. Przed tysiącem lat opłynął on Nordkapp i dotarł do Karskiej Cieśniny. Norwescy wikingowie odkryli Islandię i Grenlandię, a arktyczny ocean nie przerażał ich. Na swoich łodziach o zagiętych dziobach, uwieńczonych głową konia lub gryfa, z herbami runicznymi na żaglach, uzbrojeni w stalowe kolczugi i hełmy, ozdobione skrzydłami morskiego orła, w miecze i łuki, śpiewając przy dźwiękach lutni i burzy legendy morza, pruli jego pierś, szukając brzegów nowych wysp i nieznanych lądów, a jeszcze bardziej – zgiełku krwawych bitew.
Oni – te orły i wilki mórz – zaczęli żeglugę po szarych, bezbarwnych falach zimnego Pomocnego Oceanu, a ich daleki potomek, syn fiordów norweskich, wielki uczony i podróżnik – Nordenskjóld rozwiązał zadanie, które w ciągu całych stuleci pozostawało groźną zagadką.
W roku 1879 parowiec „Vega", mający na burcie Nordenskjólda, opływając Nordkapp i przylądek Czeluskin, najbardziej północny punkt Starego Świata, przeciął Ocean Lodowaty i przez Cieśninę Beringa wszedł na fale Pacyfiku.
Nie tylko odważni Norwegowie próbowali odbyć tę drogę. Anglicy, Duńczycy, Holendrzy i Rosjanie występowali do walki z lodem i szturmami, ciskanymi na śmiałków przez Ducha Białej Śmierci, panującego nad śnieżnymi podbiegunowymi równinami, gdzie obecnie Amundsen zatknął jako znak zwycięstwa sztandar ofiarnej i wytrwałej Norwegii.
Koło brzegów lądu i wysp rozrzuconych na Oceanie, wśród mgły i ruchomych pól lodowych zginęli Anglik Sir Hugh Willoughby i jego towarzysze w roku 1553; Stephen Burrough, Pet i Jackman wkrótce po nim zostali otoczeni pływającym lodem, i ledwie uszli z życiem; Holendrzy: Comelis Nay, Willem Barents, Hudson, Comelis Bosman, nie mogli przebić się przez lodową tamę, broniącą Karskiego Morza. Takiż los spotkał znakomitego angielskiego podróżnika Wooda i Holendra Jana van Linschotena w XVII stuleciu.
Iluż odważnych kupców rosyjskich z przedsiębiorczego Nowogrodu znalazło śmierć w otchłani Północnego Oceanu, nim ich żaglowe krypy dopłynęły do ujścia potężnej, mętnej Obi, gdzie z biegiem czasu powstał, nie istniejący obecnie, handlowy i obronny gród Mangazeja?
Jakie nieludzkie męki znosili podczas zimowych leży w mroku nocy polarnej na nieznanych wyspach pełni poświęcenia, umierający na północy rosyjscy badacze -Murawiew, Małygin, Skuratow, Czeluskin, Łaptiew, Kruzensztem, baron Toll, i austriaccy geografowie – Payer i Weyprecht!
Północ zażądała tylu ofiar, aby z ich wysiłku urosła pewność żeglugi po Lodowatym Oceanie, który po Nordenskjóldzie przecięli kapitan Wiggins na „Tamizie", znakomity Fridtjof Nansen – na „Framie" i „Correkcie", nareszcie – lejtnant Wilkicki.
Badania śmiałych marynarzy i podróżników ustaliły, że żegluga przez najniebezpieczniejszą część Północnego Oceanu – Karskie Morze – jest zupełnie możliwa. Lodowce arktyczne nie dochodzą ani do tego morza, ani do niskich wybrzeży Azji. Lód spotykany tu i zamykający nieraz obydwie prowadzące na wschód cieśniny – Karską i Jugorską, tworzy się na miejscu i w zależności od północno-wschodnich lub południowo-zachodnich wiatrów gromadzi się kolejno bądź przy wejściu do Karskiego Morza, bądź przy samych brzegach Azji.
Wynalezienie sprzyjającego czasu i pomyślnego wiatru stanowi najważniejsze zadanie żeglugi. Lipiec, sierpień i wrzesień były właśnie najlepszym okresem, a więc przed „Witeziem" otwierało się na wschodzie wolne od lodu Karskie Morze. Od umiejętności kapitana i baczności warugi wyłącznie zależało omijanie raf, broniących dostępu do licznych wysp rozrzuconych na powierzchni groźnego i ponurego Oceanu, już zwalczonego wolą silnych ludzi.
To uspokoiło.i ucieszyło sztormana „Witezia", więc ostatni dzień pobytu w Vardó Pitt z przyjemnością spędził z innymi szyprami w zacisznej restauracji „Polarna Gwiazda", pewny swego kapitana, chociaż Olaf Nilsen był mocno podpity tego wieczoru.