– Proszę was bardzo, kapitanie Nilsen, opowiedzcie Elzie Tornwalsen wszystko, o czymkolwiek z wami mówiliśmy! – rzekł. – Powtarzam to i potwierdzam. Opuszczę „Witezia" w Londynie natychmiast po spieniężeniu złota w angielskim banku i po podziale zysków pomiędzy nami i załogą. Muszę się śpieszyć, bo nienawiść i pragnienie zemsty wyżarło mi duszę i serce! Muszę się śpieszyć!
Powiedział to z taką namiętnością w głosie, że Nilsen ze zdziwieniem spojrzał na zwykle obojętnego i spokojnego towarzysza.
– Nie powrócicie nawet myślą do nas, gdy będziecie w mieście, Pitt Hardful! – mruknął kapitan z wyrzutem.
– O, nie! – odparł Biały Kapitan. – Nigdy was, kapitanie, nie zapomnę i zachowam wdzięczność dla was w moim sercu. Przypadek pokrzyżował nasze drogi, które poszły razem na korzyść waszą i moją. Nie zrywałbym z wami, Olafie Nilsen, nici przyjaźni, gdybym nie wiedział, że to jest koniecznym dla waszego szczęścia…
– Nie wiem – szepnął Nilsen. – Nie wiem… Umilkli oba, lecz Norweg po chwili zapytał:
– Wiecie, co powiedziała Elza, gdy dowiedziała się o naszej rozmowie? Hardful milczał.
– Powiedziała, że wie, co was czeka. Będziecie nieszczęśliwi i samotni w mieście, bo wszystko stanie się obcym dla was. Przypomnicie wtedy sobie „Witezia" i nas… powrócicie… Elza Tornwalsen będzie na was czekała tak długo, póki nie umrze nadzieja. Umrze zaś wtedy, gdy wy odejdziecie na zawsze… z ziemi.
– Ja nie powrócę do was! – powtórzył z uporem Pitt Hardful. – Ja już umarłem dla was… umarłem. Nie możecie nawet odnaleźć mnie, bo nie wiecie skąd przyszedłem do was i nie znacie mego prawdziwego imienia. Nie jestem Pittem Hardful. Jest to przezwisko takie samo, powiedzmy, jak Kula Bilardowa lub Rudy Szczur.
Pitt zaśmiał się sucho, ponury błysk zjawił się w jego surowych oczach, mocniej zacisnęły się wargi i skurcz przebiegł po wychudłej twarzy.
– Kapitanie Nilsen! – mówił dalej. – Widzicie, że powracam kaleką, bo nie władam ręką, mam przestrzelone i rozbite płuca, lecz jest to mniejsze kalectwo niż to, które mi zadano tam, w mieście! Kalectwo duszy, ciągle żrący wstyd dawnych win trawi mnie w dzień i w nocy jak gorączka; zgaszono we mnie radość życia, wyrwano zdolność do miłości i przyjaźni. Stałem się sprawnie działającą maszyną. Wygłaszam „sprawiedliwe i jasne", jak się wyraża Elza, słowa, lecz czynię to dlatego, że jest to potrzebne dla mego celu. Nic nie widzę przed sobą innego, jak tylko swoją rodzinę, znajomych i wszystkich nisko przede mną się kłaniających, usiłujących zwrócić na siebie moją uwagę, zasłużyć na przyjaźń i uczucie. Tylko to może zgasić dręczący mię wstyd i poniżenie. Nie jestem ani jasny, ani sprawiedliwy, gdyż niczego nie pragnę oprócz chwili, gdy rzucę ludziom w twarz, patrząc prosto w oczy, słowa pogardy… Któż i cóż może teraz istnieć dla mnie – kaleki? Kobieta – cha, cha! Elza czy inna – nie obchodzą mnie one więcej od Puchacza lub Cepa… Jestem bogaty i mogę się mścić, a mam porachunki z całym tłumem! Wszystko oddałbym za dokonanie zemsty i poszedłbym w świat żebrać lub zbierać po śmietnikach brudne łachmany i kości, czując się stokroć szczęśliwszym niż w chwili obecnej, gdy posiadam miliony – a w sercu wstyd palący! Cha, cha, cha! Na próżno trwoga gnieździ się w waszym sercu, Olafie Nilsen! Jam nie dla Elzy… Starajcie się pozyskać jej względy i bądźcie szczęśliwi, a gdy się pobierzecie, radzę wam umieścić o tym oznajmienie w „Daily Mail" – przyszłe wam telegram gratulacyjny!
Pitt zaśmiał się znowu i zaczął chodzić po mostku. Zapanowało milczenie. Rozlegał się tylko plusk fali prutej dziobem „Witezia", stuk maszyny i turkot łańcucha sztorwałowego. Nagle Nilsen rzucił pytanie:
– A któż zwolni Elzę od starego Waege Tornwalsena? Pitt podniósł głowę i spojrzał na kapitana.
– Kiedyś przyrzekliście, że uczynicie to dla niej… – szepnął Nilsen. – Elza powinna być wolną, czy dlatego, aby spokojnie czekała na was, czy po to, abyście mogli, Pitt Hardful, przysłać swój telegram gratulacyjny.
W głosie Norwega brzmiało szyderstwo. Pitt podniósł głowę i rzekł:
– W Londynie oddam sprawę Elzy wprawnemu adwokatowi. Dostanie rozwód…
Tak? – mruknął Nilsen. – Macie rację! Od czegóż adwokaci?
Biały Kapitan nie mógł zrozumieć, czy było to nowe szyderstwo, czy przyznanie musłuszności. Znowu zaczął chodzić po mostku, paląc fajkę.
– Nie będziecie wiedzieli, kapitanie Siwir, czy Elza Tornwalsen jest wolna czy nie, gdy porzucicie nas… – szepnął Nilsen.
Pitt milczał kilka chwil, namyślając się nad odpowiedzią, bo wiedział, że Norweg ją powtórzy Elzie. Przed oczami przesunęła mu się wiotka, silna postać, błysnęły szeroko rozwarte oczy rybaczki.
– Trzeba z tym skończyć raz na zawsze! – pomyślał Pitt i suchym głosem powiedział dobitnie:
– Mówicie tak, jakbyście byli swatem Elzy, kapitanie Nilsen! Powtarzam, że ta kobieta mnie nie obchodzi i losy jej są mi obojętne. Zresztą jest bogata i da sobie radę. Nie mówmy już o tym!
– Nie mówmy! – zgodził się Nilsen. – Teraz dopiero przejrzałem was.
– Mylicie się, Olafie Nilsen! – odparł z nagłą nienawiścią w głosie Pitt. – Nie przejrzeliście mnie! Nie! Ja sam siebie nie przejrzałem i boję się rzucić wzrokiem w głąb moich uczuć i myśli. Boję się, bo mógłbym osłabnąć, zaniechać zamiaru zemsty.
– Nie mówmy więcej o tym! – powtórzył Nilsen. Pitt Hardful spojrzał na zegarek. Waruga jego dobiegła końca. Wydzwonił sygnał nowej zmiany i gdy zjawili się Mikołaj Skalny i Kula Bilardowa, obaj kapitanowie w milczeniu skierowali się do swoich kajut.
Pitt, jeszcze słaby i łatwo się męczący, natychmiast położył się do łóżka. Nie słyszał, że ktoś podszedł do drzwi jego kajuty i długo stał.
W pół godziny później na mostek wszedł kapitan Nilsen, spojrzał na kompas, przejrzał uważnie mapę i rzekł, zwracając się do Mikołaja Skalnego:
– Nie mogę spać, bosmanie, więc zastąpię ciebie na warudze. Gdy się zmęczę – zawołam. Idź!
Olbrzymi Kaszub, mocno podchmielony od Hammerfestu, gdzie spotkał w szynku starych znajomych, skwapliwie skorzystał z rozkazu kapitana.
Na mostku pozostali Nilsen i stojący przy kole sztorwałowym Kula Bilardowa. Nilsen jeszcze raz spojrzał na mapę i rzucił rozkaz sternikowi:
– Trzymać na SW!
– Trzymać na SW! – powtórzył nauczony przez czas pływania łysy komik. „Witeź" gwałtownie zmienił kierunek, zawracając na południe.
W godzinę później od prawej burty zamajaczyły skaliste brzegi wysp.
– Lofoty… – szepnął Nilsen i zacisnął zęby.
– Sztorwał przełóż na W! -rozkazał kapitan.
– Sztorwał na W! – odpowiedział sternik. Nilsen zbiegł na pokład i rozejrzał się.
Na dziobie „Witezia" tkwił dyżurny majtek. Na rufie nikogo nie było, tylko linka od lagu drgała, poruszana płynącym za statkiem przyrządem.
Gdy „Witeź" zbliżył się do brzegu wyspy Austvaagóy o kilometr, kapitan wszedł na mostek i rzekł do Kuli Bilardowej:
– Będziecie się trzymali tej odległości od brzegu, a sztorwał, Przełóżcie na S! Po chwili powrócę…
Znowu zbiegł na dół. Na rufie, ukrywszy się za nadbudówkę kasztelu, szybko zrzucił kurtkę i buty, przełazi przez parapet i trzymając się lagsznura, ześlizgnął się do wody. Czarna sylwetka „Witezia" szybko pomknęła naprzód, maleć zaczęła i znikać w nie pewnych, zwodniczych połyskach białej nocy.
Olaf Nilsen potężnymi uderzeniami ramion i nóg popłynął ku skałom Austvaagóy.
„Witeź" dawno minął grupę Lofotów, gdy się skończyła waruga nocna. Spojrzawszy na zegar. Kula Bilardowa uderzył w dzwonek sygnałowy.
Zjawiła się pierwsza poranna zmiana i z nią razem wyspany bosman. Wprawny marynarz od razu spostrzegł zmianę kursu i usłyszawszy opowiadanie sternika, poszedł do kapitana po rozkazy.