Выбрать главу

Skośne, czarne oczy śmiały się wesoło, przez rozchylone, wydęte wargi świeciły białe zęby, żujące gumę.

– Pierwsze opóźnienie, i do tego na brzegu, nie liczy się, mister Siwir! – zawołał.

– Przepraszam bardzo, kapitanie! – odparł Pitt zawstydzonym głosem. – Wszystko to z powodu ubrania miejskiego, zupełnie do szybszej tualety niezdatnego. Dziś sobie nabędę strój odpowiedni.

– Głupstwo! – uspokoił go Nilsen. – Owral wygwizdano na wypłatę myta załodze i na oddanie rozkazu na ładowanie „Witezia". Pana to tymczasem się nie tyczy, mister Siwir!

– Tym lepiej! – rzekł Pitt. – Zaraz pojadę na brzeg i kupię potrzebne rzeczy.

– Najpierw poznasz pan załogę statku, a później pojedziesz z bosmanem na brzeg… po śniadaniu – poprawił go kapitan.

– Słucham, kapitanie! – odparł Pitt. – Jestem już gotów. Gdy się znaleźli na pokładzie, zastali całą załogę w komplecie. Składała się zaledwie z ośmiu żeglarzy, lecz Pittowi wydało się, że ogromny tłum zapełnił dek „Witezia", który był stanowczo za ciasny i za mały dla takich olbrzymów.

Pitt gwizdnął cicho i szepnął do Nilsena:

– Ależ wynaleźliście, kapitanie, wielkoludów!

Marynarz zaśmiał się i zaczął zaznajamiać Pitta z ludźmi załogi.

– Michał Ryba – bosman i steward w jednej osobie, dłonie ma żelazne i takąż głowę, ale zna służbę, okręt i morze. Mikołaj Skalny – mechanik i drugi bosman, lubi morze, a lubiłby je jeszcze bardziej, gdyby było z whisky lub chociażby z dżinu. Majtkowie, z których każdy może stanąć do pracy jako palacz-mechanik lub bosman, nazywają się: Udo Ikonen, Alen Hadejnen, Otto Lowe. Ci dwaj, Christiansen i Mito, są palaczami i mechanikami; wreszcie nasz kuk – „mandaryn" Tun-Lee, wielki mistrz, umiejący z konopnej liny przyrządzić makarony włoskie, a z żagla – kotlety. Oto już i cała kajut-kompania „Witezia"! Ten zaś dżentelmen, moi chłopcy, od wczoraj stał się sztormanem. Nosi nazwisko Pitt Hardful, ja zaś wolę nazywać go mister Siwir.

Nowy sztorman zaczął ściskać dłonie nowych towarzyszy. Gdy się ceremonia powitania skończyła, wszyscy, oprócz Ottona Lowego, odbywającego na kapitańskim mostku warugę, przeszli do biesiadni, gdzie już dymiły kubki z kawą.

Podczas śniadania Pitt uważnie przyglądał się nowym znajomym. Na widok ich potężnych piersi i mięśni, ogorzałych i opalonych na morzu twarzy, śmiałych, wprost przed siebie patrzących oczu, uśmiechnął się i rzekł:

– Kapitanie! Nie lubię podawać się za to, czym nie jestem… Tytuł sztormana, dziesięć funtów na brzegu i dwadzieścia na morzu – to bardzo ponętne rzeczy! Jednak niech kapitan, póki jest czas i można mnie wysadzić na brzeg, pomyśli, że ja znam się na zawodzie marynarza tak, jak bosman Michał Ryba na rzeźbach Michała Anioła…

– Nie znam tego mego imiennika! – zgodził się bosman.

– Ja tak samo się znam na tym, co potrzebne jest dla sztormana! – zawołał Pitt ze śmiechem.

– Ciura jesteś, mister Siwir, wiem to… – przerwał mu Nilsen. – Nigdy nie słyszałeś zapewne o takich rzeczach, jak bakier, sztymbork, ru, gafla, takielaż, sztorcuma, bezan lub sztakżagiel, lecz nie są to znów takie mądre sprawy, gdyż inaczej sami nigdy byśmy się tego nie nauczyli. Więc i ty, gdy postoisz przez kilka warug przy sztorwale, gdy spróbujesz dobrego szturmu podczas „psiej zmiany" albo porządnej dmy lub zdradliwej szarugi gdzieś w pobliżu raf- od razu ukończysz „uniwersytet" marynarski i zostaniesz sztormanem jak się patrzy! Zresztą nie po to cię tu, mister Siwir, wziąłem. My, -wszyscy jak tu jesteśmy, gadać nie umiemy. Przeto nas oszukują, nabierają po portach i na komorach celnych, wyzyskują armatorowie, a my nieraz odpowiadamy pięścią lub nożem. Wynikają stąd sądowe sprawy, tak że już w paru portach nie możemy cumować naszego „Witezia"… To najważniejsza rzecz! A później -musisz nas leczyć na wypadek choroby lub rany.

Pitt słuchał olbrzyma i widział, jak oczy marynarzy z nadzieją i ciekawością wpatrywały się w nowego sztormana.

– Bronić waszych interesów mogę i krzywdzić was nikomu nie pozwolę, bo na prawie się znam – rzekł uspokojony Pitt. – Co do leczenia, to chociaż nie jestem lekarzem, potrafię być wam pomocnym, miałem przez dwa lata porządną praktykę.

Mówił prawdę, gdyż więzienny lekarz zawsze brał go do pomocy, a nieraz nawet wprost posługiwał się nim, nie mając czasu lub ochoty przychodzić do chorych aresztantów.

– Więc o czym tu, gadać, sztormanie! – zawołał kapitan, uderzając Pitta po ramieniu. -Zaraz pojedziesz z bosmanem na brzeg, zakupisz leków na osiem miesięcy i wszystkiego, co ci będzie potrzeba. A pamiętaj, że ruta nasza zawadzi o Zwrotnik Raka i o Ocean Lodowaty.

– Hm – mruknął Pitt – kawał świata!

– „Witeź" jest podjezdny, maszyny ma silne, a i ożaglowanie pierwszej klasy – mówił Nilsen. – Nie bój się, sztormanie, gdy pojedziemy na pomoc, wszystkie rumy napchamy węglem angielskim, i to najlepszym!

– Ja się nie boję, ja się cieszę! – zaprotestował Pitt. – Lubię morze i dużo podróżowałem na statkach, rozumie się jako pasażer, nigdy nie marząc o tym, że będę kiedyś marynarzem, i do tego – sztormanem.

– Schodzimy na brzeg, sztormanie! – odezwał się bosman Ryba. – Jolka już spuszczona stoi przy sztymborku. Zejdziemy lesicą.

Załoga przyglądała się z ciekawością pierwszym krokom nowego sztormana, lecz Pitt, od dzieciństwa uprawiający sporty, zręcznie zbiegł do łódki, czepiając się chwiejnych stopni bujającej drabinki. Bosman wiosłował, a Pitt przyglądał się mu z ciekawością. Ryba, jeszcze rosiejszy i bardziej potężny niż Olaf Nilsen, miał takież złociste włosy, młodą, tępą twarz, niebieskie oczy i szerokie usta człowieka o prostaczym umyśle. Na obnażonych do łokci rękach miał wytatuowane motyle, kwiaty, jakieś kobiety w kapeluszach, zawiłe litery chińskie.

– Z pewnością upiększono pana tym na Wschodzie? – zapytał Pitt.

– Dwa lata temu chodziłem na „Witeziu" do Nagasaki, sztormanie. Tam mi te zabawki nakłuli Japończycy w porcie za dwa amerykańskie dolary. Już jesteśmy. Cumujcie, sztormanie!

Pitt wyskoczył i zarzuciwszy linkę na palik stojący na wybrzeżu, zręcznym ruchem zaciągnął węzeł.

Spostrzegł to bosman i uważnie obejrzał wiązanie.

– Nie morski to węzeł, lecz mądry i mocny. Nauczcie mnie tego na deku w wolnej chwili! – poprosił.

– Rzecz łatwa i chętnie to uczynię – zgodził się Pitt.-Teraz idę po zakupy, bosmanie. Gdzie znajdę jolkę?

– Będzie tu stała, a gdybym odpłynął, machnijcie w stronę „Witezia" czymś białym. Z mostku zmiana dojrzy i pchnie łódź do brzegu z którymś z majtków. Do nocy wszyscy będą wolni.

– A w nocy? -spytał Pitt.

– W nocy wychodzimy w morze, gdzie będziemy się ładowali – odparł Ryba.

– Co się będzie ładowało?

– To nie moja rzecz, w tym głowa kapitana – odparł bosman wymijająco. – Jego pytajcie, nie mnie.

– Skąd wy jesteście, bosmanie? – zmienił rozmowę Pitt.

– Ja z brzegów Białego Morza, pochodzę z rosyjskich Pomorzan, co wyznają starą wiarę -rzekł i z melancholijnym uśmiechem dodał: – Daleko, stąd nie widać!…

– A nasz kapitan czy też się urodził w waszych stronach? – dopytywał sztorman.

– Nie! On – Norweg, ale nie czysty, bo matkę miał Laplandkę, dlatego ma czarne, skośne oczy i policzki jak u Tatara. Ale to dzielny, śmiały żeglarz! Takich już mało po morzach chodzi.

W głosie bosmana zabrzmiały nuty szacunku i dumy.

– Lubicie Olafa Nilsena? – zadał pytanie Pitt.

– Boimy się go, bo straszny w gniewie i niesamowity -szepnął Ryba – wszystko wie, wszystko widzi… Lecz hojny i spełnia przyrzeczenia. Wszyscy będziemy prędko bogaczami, nawet Tun-Lee, chociaż w każdym porcie, gdy wyjdzie na brzeg, zgrywa się w karty i kości. Hazardowny kuk!