W kajucie Nilsena nikogo nie znalazł. Obchodząc pokład, dojrzał kurtkę i trzewiki kapitana.
Przerażony bosman obudził Pitta. Biały Kapitan wszystko zrozumiał od razu. Wbiegł na mostek i wydal rozkaz:
– Zwolnić bieg! Mały chód! Ster na sztymbork! Gdy „Witeź" zawrócił, Pitt kazał pełnym biegiem płynąć ku Austvaagóy, do której szoner podszedł na pół kilometra.
– Stop! Spuścić bat! Ludzie na pojazdy! Ru na wodę! – rozległa się komenda Pitta, i czterowiosłowa łódź pomknęła ku skałom.
Biały Kapitan stał przy sterze z bladą twarzą i ponuro połyskującymi oczami. Dręczyły go wyrzuty sumienia, a złe przeczucie ściskało mu serce. Wyskoczywszy na brzeg, Pitt pobiegł na znane mu miejsce, gdzie już raz widział Niłsena oczekującego przybycia nieznanego wtedy Pittowi człowieka. Teraz wiedział, że Norweg chciał tu spotkać męża Elzy, garbusa Waege Tornwalsena.
Hardful wdrapał się na szczyt urwistego brzegu i odnalazł kamień, na którym Nilsen niegdyś napisał tajemnicze słowa, lecz nikogo tu nie dojrzał. Nie wiedząc, co ma dalej czynić, stał w zadumie.
– Kapitanie Siwir! Kapitanie Siwir! – usłyszał Pitt głośne, przerażone wołania majtków, pozostawionych w łodzi. – Prędzej!
Prędzej!
Zbiegł na dół i zobaczył swoich ludzi schylonych nad nadbrzeżnymi skałami.
Pitt Hardful zajrzał na dół, gdzie tuż pod stromą ścianą wysokiego przylądka ryczały bałwany, rozbijając się o ostre skały.
Na jednej z wystających z wody raf, przechylony przez nią całym ciałem, leżał, odrzuciwszy głowę w tył, wspaniały i potężny Olaf Nilsen. Surowa twarz o zaciśniętych wargach była groźna, lecz w otwartych oczach zastygł nie znany od dawna wyraz spokoju.
Biały Kapitan, zapatrzony w twarz zmarłego, nie od razu spostrzegł, że do pogrążonych w pianie nóg Nilsena przywarł w śmiertelnym uścisku do ogromnego kraba lub spruta podobny potworny garbus. Obejmował długimi rękami kolana kapitana i twarzą przyciskał się do jego biodra.
Marynarze, przerażeni i zgnębieni, stali w milczeniu. Nareszcie odezwał się Walicki:
– Ten garbus musiał porwać kapitana rzuciwszy mu się pod nogi, i razem spadli z tej skały…
Z trudem marynarze zwolnili Olafa Nilsena z objęć jego wroga.
Wkrótce trup Waege Tornwalsena z uwiązanym do nóg ciężkim kamieniem był odwieziony daleko od brzegu i opuszczony do morza.
W godzinę później do burty „Witezia" podpływała łódź z leżącym na dnie nieruchomym ciałem Olafa Nilsena.
– Musimy pogrzebać go, jak na marynarza i kapitana przystało! – rzekł smutnym głosem
Pitt.
Cała załoga otoczyła zmarłego, gdy wspaniały Olaf Nilsen, przybrany w nowy mundur szyperski, pokryty flagą norweską i dużą banderą „Witezia", legł na kapitańskim mostku swego statku.
Leżał blady i spokojny, na zawsze pogodzony z życiem, wolny od udręki i trosk swego czystego serca, prostego i twardego jak skały jego ojczyzny, dumny, że spełnił swój obowiązek względem umiłowanej kobiety i dał jej wolność, zapłaciwszy życiem.
Elza wiedziała o śmierci Nilsena, bo przybiegł do niej i opowiedział p wszystkim Kula Bilardowa, który ujrzawszy zwłoki Olafa Nilsena, nagle osunął się na kolana i łkać zaczął żałośnie jak zrozpaczony starzec. Długo jednak nie wychodziła na pokład. Gdy się zjawiła, blada była, lecz spokojna. Oczy przymknęła i zacisnęła usta. Długo wpatrywała się w oblicze zmarłego, a pochyliwszy się, ustami dotknęła złożonych na piersi rąk Nilsena i szepnęła:
– Wybacz mi, Olafie Nilsen, mękę twego życia! Błogosław mnie na nową drogę, którą uczyniłeś wolną. W świetlanym kraju jasnych duchów będzie siedziba twoja, Olafie, bo one przyniosły ci z nieznanej dali iskrę sprawiedliwości. Żegnaj, Olafie Nilsen, żegnaj do dnia, gdy spotkamy się wszyscy i staniemy w obliczu Prawdy!
Schyliła się znowu nad zmarłym i pocałunek pożegnalny złożyła na jego czole, a później obydwiema rękami, jak matka, obyczajem rybackim dotknęła ramion Nilsena.
Przed północą wszystkie przygotowania do pogrzebu były zakończone.
Ciało Nilsena, zaszyte w podwójne płótno żaglowe, ułożono na pochylonym ku morzu, gładkim pomoście wraz z uwiązaną do nóg zmarłego ciężką kotwicą. „Witeź" rył otwarty ocean. Brzegi zniknęły. Na lekkich falach połyskiwały blaski księżyca, walczącego z niegasnącymi zorzami.
Załoga stanęła szeregiem przy podniesionym końcu pomostu.
Pitt dal znak. Na masztach podniosły się fariy, rozwinęła się duża bandera na rufie, a pomiędzy grotem i bezanem rozkwitła girlanda barwnych flag sygnałowych – znak dalekiej, nieznanej wyprawy. Zajęczała syrena przeciągle i żałośnie, żegnając swego kapitana.
Rozległ się plusk za burtą – i Olaf Nilsen zniknął w otchłani Atlantyku, unosząc z sobą tajemnicę swego zgonu i mękę, bezdenną, bezbrzeżną jak ocean.
Ludzie długo stali przy burcie, Elza cicho płakała. Zasłoniwszy twarz drżącymi palcami, głośno szlochał Kula Bilardowa.
Nazajutrz podczas obiadu Pitt doręczył Elzie testament Nilsena, ukryty pod blatem kompasu, i oznajmił załodze, ze staje się ona właścicielką „Witezia".
– Kapitanie! – rzekła Elza. – Wiem, że chcecie porzucić statek w Londynie. Jestem bardzo zgnębiona i smutna. Teraz doprawdy zostałam sama na świecie. Nie odmówcie ostatniej mojej prośbie! Po zakończeniu ryzy do Londynu odprowadźcie „Witezia" do Hadselfiordu. Chcę zamieszkać na mojej wyspie Langóy…
Pitt Hardful, nie namyślając się ani chwili, przyrzekł spełnić jej życzenie. Natychmiast i Polacy, zamierzający powrócić do Polski z Londynu, oznajmili, że pozostaną na „Witeziu", aby Elza Tornwalsen nie miała kłopotu z wynajęciem nowej załogi.
– I ja płynę do Langóy, jeżeli potrzebujecie mnie – rzekł Kula Bilardowa i nagle zapłakał. Elza Tornwalsen od czasu tej rozmowy nie wychodziła wcale na pokład. Całe dni spędzała
w swojej kajucie.
Po skończonej sprzedaży złota, dokonanej przez Pitta w angielskim banku, obojętnie przyjęła od niego czek na olbrzymią sumę i wszystkie dokumenty zatwierdzające jej prawa „do władania „Witeziem" i majątkiem zmarłego Olafa Nilsena, po czym znowu zamknęła się w swojej kajucie.
Minął miesiąc…
W Hadselfiordzie, niedaleko od wyspy Langóy, huczał „Witeź". Szoner odpływał pod komendą Mikołaja Skalnego, który wziął w dzierżawę statek i zaakordował nową załogę.
Odpłynęli Polacy i Kula Bilardowa na jakimś handlowym statku, mającym ich dowieźć do Hamburga.
W małej osadzie rybackiej pozostali tylko Pitt Hardful i Julian Miguel. Czekali na duży okręt pasażerski kursujący pomiędzy Hammerfestem a Marsylią. Miał lada dzień przybyć do Hadselfiordu, wioząc grupę międzynarodowych turystów.
Pitt co dzień widywał się z Elza Tornwalsen, która zamieszkała w chacie starej Lilit. Nigdy nie rozmawiali o sobie i o Olafie. Nilsenie. Mówili o rzeczach obojętnych.
Nareszcie pewnego dnia piękny, biały statek hucząc stanął naprzeciwko Langóy.
– Czas na mnie! – rzekł cichym głosem Pitt. – Żegnajcie, Elzo! Kobieta zbladła i mocno zacisnęła zimne dłonie.
– Nic mi nie powiecie. Biały Kapitanie? – szepnęła. – Ani stówka pociechy i nadziei?
– Elzo! Elzo! – zawołał Pitt w szczerym uniesieniu. – Ja nie mam nadziei dla siebie samego, cóż mogę dać wam?! Jeżeli będziecie potrzebowali rady lub pomocy – napiszcie do mnie. Nazywam się Eryk Stefan… Nazwę miasta znajdziecie w kopercie z testamentem Olafa Nilsena.
– Eryk! Eryk! – zawołała w zachwycie Elza.
– Tak! Nie jestem Pittem Hardful, Elzo…
– Eryk! Eryk! – szeptała kobieta. – Jakie szczęście… To dobra, jasna wróżba! Schwyciła w swoje ręce dłoń Pitta i jak niegdyś przycisnęła do niej wargi.