Luba spytała, czy cieszy się, że wkrótce zostanie kierownikiem klubu Siergieja, a Dymitr odwrócił się do niej, by odpowiedzieć. Nie odrywałam od niego wzroku. Poza mną był najmłodszą osobą przy stole, jednak wydawał się stary jak na swój wiek. Brat mojej koleżanki z klasy w Harbinie też miał siedemnaście lat, mimo to bawił się z nami. Nie mogłam jednak wyobrazić sobie Dymitra na rowerze ani goniącego w berka.
Siergiej Mikołajewicz zerknął znad szampana i mrugnął. Uniósł kieliszek, by wznieść toast.
– Za naszą uroczą Annę Wiktorownę Kozłową – powiedział głośno. – Niech rozkwita pod moją opieką równie pięknie jak Dymitr.
– Z pewnością tak się stanie – powiedziała Luba. – Każdy rozkwita dzięki twojej wspaniałomyślności.
Starsza pani chyba zamierzała dodać coś jeszcze, ale przerwała jej Amelia, stukając łyżeczką w kieliszek z winem. Sukienka podkreślała głębię i czerń jej oczu, i gdyby nie pijacki grymas wykrzywiający twarz gospodyni, uznałabym ją za prawdziwą piękność.
– Jeśli nie przestaniecie gadać po rosyjsku, zabronię wam tych spotkań – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Mówcie po angielsku, jak wam kazałam.
Siergiej Mikołajewicz roześmiał się tubalnie i usiłował położyć dłoń na zaciśniętej pięści żony. Odepchnęła jego rękę i popatrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.
– Po to tu jesteś – prychnęła. – Mój mały szpieg. Kiedy mówią po rosyjsku, nie mogę im ufać. – Cisnęła łyżkę, która odbiła się od blatu i spadła na podłogę.
Oblicze Siergieja Mikołajewicza pobladło. Aleksiej spojrzał z zakłopotaniem na żonę, a Dymitr wbił wzrok w swoje kolana. Służąca schyliła się po łyżkę i wycofała z nią do kuchni, jakby w ten sposób mogła usunąć źródło złości Amelii.
Tylko Lubie wystarczyło odwagi, by ratować sytuację.
– Rozmawialiśmy o tym, że Szanghaj to miasto pełne możliwości – wyjaśniła. – Sama zawsze to powtarzasz.
Amelia zmrużyła oczy i zakołysała się niczym wąż, który lada chwila zaatakuje. Uśmiech powoli powracał na jej twarz. Rozluźniła się i odchyliła na krześle, niepewną dłonią unosząc kieliszek.
– Tak – powiedziała. – Pełno tu ocaleńców. Klub Moskwa – Szanghaj przetrwał wojnę i za parę miesięcy znów będziemy się dobrze bawić.
Zgromadzeni unieśli kieliszki i spełnili toast. Służąca powróciła z drugim daniem i nagle wszyscy zainteresowali się kaczką po pekińsku. Podniecenie w ich głosach zupełnie wyparło napięcie sprzed kilku minut. Tylko ja miałam niejasne przeczucie, że przed chwilą byłam świadkiem czegoś złowieszczego.
Po kolacji przeszliśmy za Siergiejem Mikołajewiczem i Amelią przez niewielką salę balową do biblioteki. Usiłowałam nie gapić się jak turystka na piękne gobeliny i zwoje zdobiące ściany.
– Jaki to przepiękny dom – zwierzyłam się Lubie. – Żona Siergieja Mikołajewicza ma znakomity gust. Twarz starszej pani pomarszczyła się z rozbawienia.
– Moja droga – wyszeptała. – To jego pierwsza żona miała doskonały gust. Dom wybudowano w czasach, gdy Siergiej był kupcem herbacianym.
Sposób, w jaki wypowiedziała słowo „pierwsza”, zmroził mnie. Czułam zaciekawienie, ale jednocześnie strach. Zachodziłam w głowę, co się stało z twórczynią tego wysmakowanego piękna, które miałam przed oczami. Jak Amelia ją zastąpiła? Byłam jednak zbyt onieśmielona, by o to zapytać, a Lubę najwyraźniej interesowała rozmowa na inne tematy.
– Wiedziałaś, że Siergiej był jednym z najsłynniejszych eksporterów herbaty w Rosji? Oczywiście rewolucja i wojna wszystko zmieniły. Jednak nikt nie może powiedzieć, że się nie odkuł. Moskwa – Szanghaj to najsłynniejszy nocny klub w mieście.
Biblioteka była przytulnym pomieszczeniem na tyłach domu. Oprawione w skóry tomy Gogola, Puszkina i Tołstoja tłoczyły się na półkach. Nie umiałam sobie wyobrazić Siergieja Mikołajewicza ani Amelii czytających te książki. Wodziłam palcem po grzbietach opasłych tomów, usiłując odnaleźć tu ducha pierwszej żony Siergieja Mikołajewicza. Jej tajemnicza obecność wydawała się teraz oczywista we wszystkich barwach i fakturach, jakie dostrzegałam wokół siebie.
Zatonęliśmy na skórzanych kanapach, podczas gdy Siergiej Mikołajewicz przyniósł nasze kieliszki i butelkę porto. Dymitr wręczył mi kieliszek i usiadł obok.
– Powiedz, co myślisz o tym zwariowanym, cudownym mieście – poprosił. – O Paryżu Wschodu?
– Niewiele jeszcze zobaczyłam. Dopiero dziś przyjechałam – odparłam.
– Naturalnie, wybacz… Zapomniałem. – Uśmiechnął się do mnie. – Może później, kiedy już się trochę zadomowisz, pokażę ci park Yuyuan.
Odsunęłam się, gdyż siedział tak blisko, że nasze twarze niemal się dotykały. Miał niezwykłe oczy, głębokie i tajemnicze niczym puszcza. Był młody, ale zachowywał się jak światowiec. Mimo eleganckiego stroju prezentował maniery pełnego rezerwy aroganta, zupełnie jakby nie czuł się zbyt dobrze w swoim otoczeniu.
Coś upadło między nami. Dymitr schylił się i podniósł but na wysokiej szpilce. Unosząc wzrok, spostrzegliśmy opartą o regał Amelię, z jedną bosą stopą. Może Amelia uznała, że to pasuje do nagiego ramienia.
– Co tam szepczecie? – wysyczała. – Łajdaki! Wciąż mówicie po rosyjsku albo mamroczecie.
Jej mąż i pozostali goście nie zwrócili najmniejszej uwagi na ten nowy wybuch. Siergiej Mikołajewicz, Aleksiej i Luba tłoczyli się przy otwartym oknie, pogrążeni w dyskusji na temat wyścigów konnych. Tylko Dymitr wstał i ze śmiechem oddał but Amelii. Przechyliła głowę i popatrzyła na niego lisimi oczami.
– Wypytywałem Anię o komunistów – skłamał. – To z ich powodu tu przypłynęła.
– Teraz nie musi się już ich obawiać – powiedział Siergiej Mikołajewicz, odwracając się od rozmówców. – Europejczycy zamienili Szanghaj w olbrzymią maszynkę do robienia pieniędzy dla Chin. Nie zniszczą go dla jakiegoś ideologicznego kaprysu. Przeżyliśmy wojnę, przeżyjemy i to.
Później tego wieczoru, gdy goście rozeszli się do domów, a Amelia zasnęła na kanapie, zapytałam Siergieja Mikołajewicza, czy zawiadomił już Borysa i Olgę Pomerancewów, że bezpiecznie dotarłam na miejsce.
– Oczywiście, że tak, drogie dziecko – odparł, nakrywając żonę kocem i gasząc światła w bibliotece. – Borys i Olga cię uwielbiają.
Służąca oczekiwała nas na dole schodów. Gdy dotarliśmy do półpiętra, pogasiła światła.
– Czy wiadomo coś o mojej matce? – spytałam go z nadzieją. – Pytał ich pan, czy mają jakieś wieści?
W jego oczach pojawiła się litość.
– Wszystko będzie dobrze, Aniu – odparł. – Lepiej jednak, żebyś odtąd nas traktowała jak swoją rodzinę.
Następnego ranka obudziłam się późno, skulona w pościeli. Słyszałam rozmowy służby w ogrodzie, brzęczenie zmywanych naczyń i szuranie krzesła wleczonego na dole. Promienie słoneczne migoczące na zasłonach wyglądały bardzo ładnie, ale nie niosły pociechy. Każdy dzień oddalał mnie od matki. Poza tym myśl o towarzystwie Amelii psuła mi humor.
– O, widzę, że dobrze spałaś – powitała mnie Amerykanka, kiedy zeszłam ze schodów. Włożyła białą sukienkę z paskiem. Poza lekko opuchniętymi oczami nie zdradzała żadnych oznak wczorajszego zmęczenia.
– Niech spóźnianie się nie wejdzie ci w krew, Aniu – dodała.
– Nie lubię czekać, a zabieram cię na zakupy tylko po to, by sprawić przyjemność Siergiejowi. – Wręczyła mi portmonetkę, a kiedy ją otworzyłam, ujrzałam, że jest pełna studolarowych banknotów.
– Dajesz sobie radę z pieniędzmi, Aniu? Dobrze sobie radzisz z liczeniem? – Mówiła wysokim, poirytowanym głosem, jakby za chwilę miała wybuchnąć.
– Tak, proszę pani – odparłam. – Można mi zaufać.