Выбрать главу

– Zobaczymy. – Roześmiała się piskliwie.

Otworzyła drzwi wejściowe i przeszła przez ogród. Pobiegłam za nią. Służący właśnie naprawiał zawias furtki. Na nasz widok wybałuszył oczy ze zdumienia.

– Sprowadź natychmiast rikszę! – wrzasnęła na niego. Przenosił spojrzenie z niej na mnie, jakby usiłując znaleźć jakieś wyjście. Amelia złapała go za ramię i wypchnęła za furtkę. – Wiesz, że zawsze ma na mnie czekać. Dzisiejszy dzień nie jest wyjątkiem. Już jestem spóźniona.

Kiedy siedziałyśmy w rikszy, Amelia trochę się uspokoiła. Niemal rozbawiło ją własne zniecierpliwienie.

– Wiesz – zaczęła, szarpiąc za wstążkę, którą przywiązała kapelusz do głowy – dzisiejszego ranka mój mąż mówił tylko o tobie i o tym, jaka jesteś śliczna. Prawdziwa rosyjska piękność. – Położyła dłoń na moim kolanie. Jej ręka była zimna niczym ręka trupa. – Co ty na to, Aniu? Jesteś w Szanghaju zaledwie jeden dzień i już zrobiłaś wrażenie na mężczyźnie, którego nic nie porusza.

Amelia mnie przerażała. Było w niej coś podstępnego i ponurego. Bardziej rzucało się to w oczy teraz niż w towarzystwie Siergieja Mikołajewicza. Jej blada skóra i paciorkowate czarne oczy ostrzegały przed jadem sączącym się z pozornie gładkich słów. Łzy piekły mnie pod powiekami, zatęskniłam za siłą i ciepłem matki, za odwagą i pewnością, które zawsze czułam w jej towarzystwie.

Amelia zabrała rękę z mojego kolana i parsknęła:

– Więcej radości, dziewczyno. Jeśli nadal będziesz taka okropna, zadenuncjuję cię.

Na ulicach francuskiej dzielnicy panowała niemal świąteczna atmosfera. Wyszło słońce i kobiety w kolorowych sukienkach, sandałach i z parasolkami spacerowały po szerokich chodnikach. Handlarze wykrzykiwali słowa zachęty zza stoisk pełnych haftowanych płócien, jedwabi i koronek. Uliczni artyści zachęcali do podziwiania swoich wyczynów. Amelia kazała rikszarzowi przystanąć, abyśmy mogły popatrzeć na muzyka z małpką. Stworzonko w kapelusiku i kamizelce w czerwoną kratkę tańczyło w rytm melodii płynącej z akordeonu mężczyzny. Małpka kręciła piruety i podskakiwała niczym wytrawna artystka, a nie dzikie stworzonko, i na parę chwil zdołała przyciągnąć całkiem spory tłum. Kiedy muzyka ucichła, małpka się ukłoniła. Widownia była oczarowana. Ludzie entuzjastycznie klaskali, a zwierzątko biegało między ich nogami, wystawiając kapelusz po pieniądze. Niemal wszyscy coś do niego wrzucali. Nagle małpka skoczyła na rikszę. Amelia wpadła w popłoch, a ja zaczęłam wrzeszczeć. Małpka usadowiła się między nami i popatrzyła pełnym uwielbienia wzrokiem na Amelię. Tłum oniemiał z zachwytu. Amelia zatrzepotała rzęsami – widziała, że wszyscy na nią patrzą. Roześmiała się i przycisnęła rękę do gardła w skromnym geście, bez wątpienia fałszywym. Po chwili dotknęła uszu, wyjęła z nich perłowe kolczyki i wrzuciła je do kapelusza małpki. Widownia zaczęła krzyczeć i wiwatować na cześć bogaczki. Małpka pokicała do właściciela, ale wszyscy gapili się teraz na Amelię. Jeden z mężczyzn zaczął ją prosić o ujawnienie imienia, jednak niczym prawdziwa artystka Amelia wiedziała, kiedy opuścić tłum.

– No już – powiedziała, trącając młodego rikszarza butem. – Jedziemy.

Skręciliśmy z Drogi Tętniących Studni w wąską alejkę znaną jako Ulica Tysiąca Nocy. Skupiły się przy niej zakłady krawieckie reklamujące swoje produkty na manekinach ustawionych przed drzwiami albo, jak jeden z nich, na żywych modelach przechadzających się po wystawie. Podreptałam za Amelią na róg ulicy do małego sklepu o tak wąskich schodkach, że musiałam bardzo ostrożnie po nich stąpać. Sklep był pełen bluzek i sukienek zwisających na rozwieszonych od ściany do ściany sznurach. Tak intensywnie pachniało tu tkaninami i bambusem, że zaczęłam kichać. Zza rzędu sukienek wyskoczyła Chinka i krzyknęła:

– Halo? Halo? Przyszłaś na przymiarkę?

Kiedy jednak ujrzała Amelię, jej uśmiech zniknął.

– Dzień dobry. – Popatrzyła na nas podejrzliwie.

Amelia musnęła palcami jedwabną bluzkę i powiedziała do mnie:

– Wybierz sobie wzór, który mają dla ciebie skopiować, a uszyją ci strój w jeden dzień.

Pod jedynym oknem ustawiono niewielką otomanę i stolik, na którym walały się katalogi. Amelia podniosła jeden z nich i powoli przewracała strony. Zapaliła papierosa, rozżarzony popiół spadał na podłogę.

– Co ty na to? – mruknęła, wpatrując się w zdjęcie szmaragdowej chińskiej sukni typu szeongsam, uciętej na wysokości uda.

– To jeszcze dziewczynka. Za młoda na tę sukienkę – zaprotestowała Chinka.

– Proszę się nie martwić, pani Woo, w Szanghaju szybko się zestarzeje – parsknęła Amelia. – Zapomina pani, że sama mam dopiero dwadzieścia pięć lat.

Roześmiała się ze swojego dowcipu. Pani Woo popchnęła mnie ku ławeczce na zapleczu. Zdjęła z szyi centymetr i zmierzyła obwód mojej talii. Stałam nieruchomo, jak nauczyła mnie matka.

– Dlaczego zadajesz się z tą kobietą? – wyszeptała do mnie pani Woo. – Nie jest dobra. Jej mąż nie taki zły. Ale głupi. Jego żona umrzeć na tyfus, a on wpuścić ta kobieta w dom, bo samotny. Żaden Amerykanin jej nie chce…

Urwała, kiedy Amelia pojawiła się z plikiem zdjęć wydartych z katalogu.

– Te wybrałam, pani Woo. – Rzuciła nimi w krawcową. – Jesteśmy nocnym klubem, jak pani wie – dodała z kocim uśmiechem na twarzy. – A pani nie jest Elsą Schiaparelli, żeby nam dyktować, co powinniśmy nosić.

Zostawiłyśmy panią Woo z zamówieniem na trzy wieczorowe i cztery dzienne sukienki. Uznałam, że tylko z tych powodów Chinka znosiła arogancję Amelii. W domu towarowym przy Nanking Road zakupiłyśmy bieliznę, buty i rękawiczki. Na chodniku przed sklepem mały żebrak spisywał kawałkiem kredy swoją historię. Miał na sobie jedynie bawełnianą przepaskę na biodrach, jego skóra na ramionach i plecach była boleśnie poparzona.

– Co tu nabazgrał? – zapytała Amelia.

Popatrzyłam na starannie zapisane litery. Mój chiński nie był zbyt płynny, ale zrozumiałam, że te słowa napisał ktoś światły i wykształcony. Chłopiec twierdził, że widział śmierć matki i trzech sióstr po najeździe Japończyków na Mandżurię. Jedną z sióstr torturowano. Żołnierze obcięli jej nos, piersi i ręce. Ocalał tylko chłopiec wraz z ojcem, uciekli do Szanghaju. Za ostatnie pieniądze kupili rikszę. Pewnego dnia ojca chłopca potrącił pijany cudzoziemiec, który zbyt szybko prowadził auto. Chińczyk przeżył wypadek, miał połamane nogi i wielką ranę, która odsłaniała czaszkę na czole. Bardzo krwawił, ale cudzoziemiec nie chciał go zabrać do szpitala swoim samochodem. Inny rikszarz pomógł chłopcu zawieźć ojca do lekarza, ale było już za późno, ranny zmarł. Ostatnie słowa przeczytałam na głos: „Błagam was, bracia i siostry, wysłuchajcie mojej prośby i pomóżcie mi. Niech bogowie w niebiosach obdarzą was za to wielkimi bogactwami”. Żebrak uniósł wzrok i zdumiał się na widok białej dziewczynki czytającej po chińsku. Wsunęłam kilka monet w jego dłoń.

– A więc tak wydasz swoje pieniądze – mruknęła Amelia, lodowatą dłonią ujmując mnie za ramię. – Na ratowanie ludzi, którzy przesiadują na chodnikach i nawet nie kiwną palcem, żeby sobie pomóc. Wolałabym dać te pieniądze małpie. Przynajmniej starała się mnie zabawić.

Na lunch zjadłyśmy zupę wonton w kawiarni pełnej cudzoziemców i bogatych Chińczyków. Nigdy dotąd nie widziałam takich ludzi, nawet w Harbinie przed wojną. Kobiety były ubrane w fioletowe, szafirowe albo czerwone sukienki z jedwabiu, miały pomalowane paznokcie i starannie ułożone włosy. Mężczyźni w dwurzędowych garniturach i z wąsikami grubości ołówka wyglądali równie stylowo. Po lunchu Amelia zabrała mi portmonetkę, żeby zapłacić rachunek, przy okazji kupiła sobie papierosy i czekoladki dla mnie. Wyszłyśmy na ulicę, mijając sklepy pełne zestawów do gry w madżonga, wiklinowych mebli i talizmanów miłosnych. Zatrzymałam się przed sklepem z dziesiątkami kanarków w bambusowych klatkach wywieszonych w wejściu. Ptaszki ćwierkały, zafascynowały mnie ich piękne pieśni. Nagle usłyszałam krzyk, odwróciłam się i ujrzałam dwóch małych chłopców, którzy wpatrywali się we mnie. Mieli pomarszczone, psotne twarze i oczy pełne okrucieństwa. Ze wzniesionymi, rozczapierzonymi palcami wyglądali trochę nieludzko. Nagle poczułam smród i uświadomiłam sobie, że ich dłonie są wysmarowane ekskrementami.