Выбрать главу

Minęłam go i dotarłam do zakrętu rzeki, gdzie las był gęstszy, pełen pnączy. Zdumiał mnie głośny krzyk i zatrzymałam się raptownie na widok biegnącego chińskiego chłopa z posiniaczoną i zakrwawioną twarzą. Zza drzew wyłonili się japońscy żołnierze i otoczyli nas, wymachując bagnetami. Ich dowódca wyciągnął miecz, przyłożył go do gardła mężczyzny i przycisnął. Zmusił chłopa, by podniósł wzrok, a wtedy w mrocznych oczach i opadających kącikach ust Chińczyka dostrzegłam, że już po nim. Kurtka wieśniaka ociekała wodą, jeden z żołnierzy wyjął nóż i rozdarł lewą połę. Na ziemię posypały się wilgotne grudki ryżu.

Żołnierze kazali mu uklęknąć. Drwili z niego, wyjąc niczym wilki. Dowódca wbił miecz w drugą połę kurtki mężczyzny, ryż chlusnął razem z krwią. Z ust wieśniaka trysnęły wymioty. Usłyszałam chrzęst miażdżonego szkła. Odwróciłam się i ujrzałam za sobą doktora Czou, zawartość rozbitych fiolek wsiąkała w glebę między kamieniami. Na twarzy lekarza widniało przerażenie. Cofnęłam się, niezauważona przez żołnierzy, wprost w jego wyciągnięte ramiona.

Japończycy tymczasem pochrząkiwali, podnieceni zapachem krwi i strachu. Dowódca chwycił jeńca za kołnierz i odsłonił jego kark.

Jednym płynnym ruchem wyciągnął miecz i odciął głowę mężczyzny na wysokości ramion. Zakrwawiona głowa stoczyła się do rzeki, zabarwiając wodę na kolor wina z sorgo. Ciało nadal było wyprostowane, jakby w modlitwie, tryskała z niego krew. Żołnierze cofnęli się spokojnie, bez oznak skruchy czy niesmaku. Wokół naszych stóp zebrały się kałuże krwi, brudząc nam buty. Japończycy wybuchnęli śmiechem. Zabójca wyciągnął miecz ku słońcu i zmarszczył brwi na widok krwawych plam na ostrzu. Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, w co mógłby je wytrzeć, i jego wzrok padł na mój mundurek. Dowódca ruszył ku mnie, ale wściekły lekarz okrył mnie swoim płaszczem, mamrocząc pod nosem przekleństwa.

Japończyk wyszczerzył zęby. Najwyraźniej wziął te wulgaryzmy za protest i wytarł lśniące ostrze o ramię doktora Czou. To z pewnością wzbudziło obrzydzenie lekarza, który przed chwilą był świadkiem śmierci rodaka, ale milczał ze względu na moje bezpieczeństwo.

Ojciec wtedy jeszcze żył, i tamtego wieczoru, gdy z ledwie skrywanym gniewem wysłuchał mojej opowieści i położył mnie do łóżka, usłyszałam, jak mówi do matki na półpiętrze:

– Dowódcy traktują ich tak okrutnie, że zatracili resztki człowieczeństwa. To wszystko wina ich generałów.

Początkowo generał nie zmienił naszego życia i trzymał się na uboczu. Przybył do domu z futonem, kuchenką gazową i dużym kufrem. Zdawałyśmy sobie sprawę z jego obecności tylko z samego rana, tuż po wschodzie słońca – pod furtkę podjeżdżał czarny samochód, a kurczaki na podwórzu trzepotały skrzydłami, gdy generał je mijał. Wieczorami, kiedy wracał, patrzył na nas zmęczonym wzrokiem, kiwał głową matce i uśmiechał się do mnie, zanim zniknął w pokoju.

Generał zachowywał się zaskakująco przyzwoicie jak na okupanta.

Płacił za wynajem pokoju i za wszystko, z czego korzystał, a po pewnym czasie zaczął przynosić do domu racjonowane lub zabronione towary, takie jak ryż i fasolę. Kładł te dobra, owinięte w ściereczkę, na stole w jadalni albo na kuchennym blacie. Matka podejrzliwie wpatrywała się w pakunki i ich nie dotykała, jednak nie odwodziła mnie od przyjmowania podarunków. Generał w końcu zapewne zrozumiał, że rzeczy odebrane Chińczykom nie kupią mu życzliwości matki, i dary te zostały wkrótce zastąpione drobnymi naprawami. Jednego dnia odemknięto zatrzaśnięte okno, drugiego przestały skrzypieć drzwi, kiedy indziej w kącie zniknęła dziura, od której ciągnęło chłodem.

Wkrótce jednak obecność generała zaczęła nam ciążyć; przypominał winorośl, która trafia na odpowiednią glebę i po krótkim czasie opanowuje cały ogród.

Czterdziestego dnia po śmierci ojca odwiedziłyśmy Pomerancewów. Atmosfera lunchu była bardziej beztroska niż zwykle, choć zebrała się nas tylko czwórka: państwo Liu już nie przychodzili, gdy my byłyśmy zaproszone.

Borys zdołał kupić wódkę, nawet mnie pozwolono wypić odrobinę na rozgrzewkę. Rozbawił nas, nagle ściągając kapelusz i prezentując bardzo krótko przystrzyżone włosy. Matka ostrożnie poklepała go po czaszce i zażartowała:

– Borysie, kto ci to zrobił? Wyglądasz jak kot syjamski.

Olga rozlała do kieliszków jeszcze trochę wódki, udając kilka razy, że mnie pomija, a następnie spoważniała.

– Zapłacił komuś za to! Jakiemuś modnemu fryzjerowi w starej dzielnicy.

Jej mąż odsłonił żółte zęby w radosnym uśmiechu.

– Jest zła, bo wyglądam lepiej niż po jej postrzyżynach – wyjaśnił nam.

– Kiedy ujrzałam tę głupią fryzurę, moje biedne stare serce niemal przestało bić – odgryzła się Olga.

Borys wziął butelkę wódki i nalał wszystkim z wyjątkiem żony.

Kiedy spojrzała na niego groźnie, uniósł brwi.

– Uważaj na swoje biedne stare serce – oznajmił.

Później matka i ja powędrowałyśmy do domu, trzymając się za ręce i rozkopując śnieżny puch. Śpiewała piosenkę o grzybobraniu.

Za każdym razem gdy wybuchała śmiechem, z jej ust wydobywały się kłęby pary. Wyglądała pięknie mimo smutnego spojrzenia.

Chciałam być taka jak ona, ale odziedziczyłam po ojcu piegi, niebieskie oczy i rudoblond włosy.

Kiedy dotarłyśmy do furtki, matka zmrużyła oczy na widok japońskiej latarni. Po wejściu do domu ściągnęła płaszcz i buty, a potem pomogła mi się rozebrać. Podeszła do drzwi pokoju gościnnego, nalegając, żebym się pospieszyła, bo zmarznę od zimnej podłogi.

Popatrzyła na pokój i zesztywniała jak przerażony kot. Podeszłam do niej. W jednym kącie, okryte czerwoną tkaniną, stały nasze meble.

Wnękę okienną zamieniono na kapliczkę, w której wisiał ozdobny zwój i stała ikebana. Dywaniki zniknęły, zastąpiły je maty tatami.

Matka obiegła cały dom w poszukiwaniu generała, ale nie znalazła go ani w jego pokoju, ani na podwórzu. Czekałyśmy przy piecyku węglowym długo po zmierzchu, a moja matka raz po raz powtarzała gniewną przemowę. Jednak generał nie wrócił tej nocy do domu i matka popadła w apatię. Zasnęłyśmy, przytulone do siebie przy gasnącym ogniu.

Generał pojawił się dopiero dwa dni później, ale wtedy zmęczenie już odebrało matce wolę walki. Kiedy Japończyk wpadł do domu z rękami pełnymi herbaty, tkanin i nici, chyba oczekiwał od nas wdzięczności. W radości i figlarnym błysku w jego oczach dostrzegłam swojego ojca, żywiciela, którego bardzo cieszyło znoszenie darów ukochanym osobom.

Generał włożył kimono z szarego jedwabiu i zabrał się do przygotowania nam warzyw i tofu. Eleganckie zabytkowe krzesła zniknęły, matka, ze skrzyżowanymi nogami, musiała siedzieć na poduszce. Oburzona, wbiła wzrok w przestrzeń i zacisnęła usta.

Dom wypełniły aromaty oleju sezamowego i sosu sojowego. W milczeniu przyglądałam się naczyniom z laki rozstawionym na niskim stoliku, uradowana, że to generał dla nas gotuje. Nie miałam pojęcia, do czego by doszło, gdyby zażądał tego od matki. Zupełnie nie przypominał Japończyków widywanych w naszej wiosce: żony musiały czekać na nich w pełnej gotowości, a na spacerach szły kilka kroków za małżonkami, niosąc zakupy z targu, podczas gdy oni maszerowali z pustymi rękami i dumnie uniesioną głową. Olga powiedziała kiedyś, że Japończycy nie mają kobiet, tylko osły.