Выбрать главу

— A metodyka? — zapytał inspektor.

— Wygala się czaszkę zwierzęcia i do gołej skóry przystawia się neutrinowe przyssawki.

Wiązka przekształca się w widmo w określonej warstwie szarej substancji. To bardzo skomplikowana sprawa. Lecz najtrudniejszą rzeczą było znaleźć odpowiednie punkty, ośrodki kory mózgowej wywołujące mobilizację fagocytów w określonym kierunku.

— Bardzo interesujące — zupełnie szczerze powiedział inspektor. — I jakie choroby można leczyć w ten sposób?

Gorczyński odpowiedział po chwili milczenia:

— Wiele chorób. Towarzysz Komlin przypuszcza, że akupunktura neutrinowa mobilizuje jakieś nie znane nam siły organizmu. Nie fagocyty, nie bodźce nerwowe, lecz jeszcze coś innego, znacznie potężniejszego. Ale nie zdążył… Mówił, że za pomocą nakłuć neutrinowych będzie można leczyć wszelkie choroby. Zatrucia, choroby serca, złośliwe nowotwory…

— Raka?

— Tak. Oparzenia… możliwe, że da się przywracać utracone organy. Twierdził, że uzdrawiające siły organizmu są olbrzymie, a klucz do nich znajduje się w korze mózgowej.

Trzeba tylko znaleźć w korze odpowiednie punkty do stosowania nakłuć.

— Akupunktura neutrinowa — powoli, jakby rozsmakowując się w tym słowie, powtórzył inspektor. Potem opamiętał się nagle. — Doskonale, towarzyszu Gorczyński. Jestem wam bardzo wdzięczny. (Gorczyński uśmiechnął się krzywo). A teraz bądźcie łaskawi, opowiedzcie, w jakich okolicznościach znaleźliście Komlina. Przecież to wy, zdaje się, znaleźliście go po wypadku.

— Tak, znalazłem go pierwszy. Przyszedłem rano do pracy. Towarzysz Komlin siedział… leżał w fotelu przy biurku.

— W „neutrinniku”?

— Tak, w pomieszczeniu, w którym znajduje się generator neutrinowy. Na czaszce miał nabój z przyssawkami. Generator był włączony. Wydało mi się, że towarzysz Komlin nie żyje.

Wezwałem lekarza. I to wszystko.

Głos Gorczyńskiego załamał się nagle. Było to tak niespodziewane, że inspektor powstrzymał się na chwilę, nim zadał następne pytanie. „Tak, tak” — wystukiwał dyrektor patrząc w okno.

— A nie wiecie, jakie doświadczenia przeprowadzał Komlin?

— Nie wiem — odparł laborant głuchym głosem. — Nie wiem. Na biurku przed nim stała waga laboratoryjna, leżały dwa pudełka zapałek. Z jednego zapałki były wysypane…

— Poczekajcie chwilę — inspektor zerknął na dyrektora,i znowu przeniósł wzrok na Gorczyńskiego. — Zapałki? Zapałki… Do czego były potrzebne zapałki?

— Zapałki — powtórzył Gorczyński. — Leżały na kupce. Niektóre były sklejone — po dwie, po trzy. Na jednej szalce wagi leżało sześć zapałek. A obok kartka papieru z liczbami. Komlin ważył zapałki. To pewne, sam sprawdziłem. Liczby się zgadzają.

— Zapałki… — mruknął inspektor. — Chciałbym wiedzieć, do czego mu to było potrzebne… Czy macie jakieś przypuszczenia na ten temat?

— Nie — odrzekł Gorczyński.

— I wasi współpracownicy opowiadali… — inspektor w zadumie potarł ręką podbródek. — Te sztuczki… z ogniem, z zapałkami… Komlin musiał widocznie pracować jeszcze nad jakimś zagadnieniem, niezależnie od akupunktury neutrinowej. Ale nad jakim? Gorczyński milczał.

— I doświadczenia na sobie robił niejeden raz. Skóra na jego czaszce jest cała pokryta śladami tych przyssawek.

Gorczyński milczał w dalszym ciągu.

— Czy nigdy przedtem nie zauważyliście, żeby Komlin miał zdolności do szybkiego liczenia w pamięci? Mam na względzie „przedtem”, nim pokazywał swoje sztuczki?

— Nie — odparł Gorczyński. — Nie spostrzegałem. Nie spostrzegałem nic podobnego. Teraz wiecie już tyle co i ja. Tak, towarzysz Komlin robił doświadczenia na sobie. Badał na sobie działanie igły neutrinowej. Tak, zaciął się brzytwą w rękę. Chciał sprawdzić na sobie samym, jak igła neutrinowa goi rany. Nie udało się… wtedy. I równolegle prowadził w tajemnicy przed wszystkimi jakieś inne badania. I przede mną też. Co to były za badania — nie wiem. Wiem tylko, że również pozostawały w związku z promieniowaniem neutrinowym. I to wszystko.’

— Czy ktoś oprócz was wiedział o tym? — zapytał inspektor.

— Nie. Nikt nie wiedział.

— I nie wiecie, jakie doświadczenia przeprowadzał Komlin bez waszego udziału?

— Nie.

— Dziękuję — powiedział inspektor. — Możecie odejść. Gorczyński wstał i nie podnosząc oczu, skierował się do drzwi. Inspektor patrzył na tył jego głowy. Na potylicy bieliły się dwie łysinki — nie jedna, ale właśnie dwie, tak jak mu się od początku wydało.

Dyrektor spoglądał w okno. Nisko nad placem zawisł niewielki śmigłowiec. Kadłub, połyskując rtęciowym blaskiem srebra, kołysząc się nieco obracał się wolno wzdłuż własnej osi. Wylądował. Otwarły się drzwiczki, wychylił się z nich pilot w szarym kombinezonie, lekko zeskoczył na asfalt i skierował do instytutu, zapalając po drodze papierosa. Dyrektor poznał śmigłowiec inspektora. „Latał po paliwo” — pomyślał z roztargnieniem.

Inspektor zapytał:

— A czy akupunktura neutrinowa nie powoduje zaburzeń psychicznych?

— Nie — odparł dyrektor. — Komlin twierdzi, że nie powoduje.

Inspektor przechylił się w fotelu i zaczął wpatrywać się w matową biel sufitu.

Dyrektor odezwał się półgłosem:

— Gorczyński będzie już dziś niezdolny do pracy. Niepotrzebne to wszystko…

— Nie — zaprzeczył inspektor. — Potrzebne. Wybaczcie, ale dziwię się wam, towarzyszu Lehman. Ile, waszym zdaniem, łysin może mieć normalny człowiek? I te blizny na rękach…

Godny uczeń Komlina.

— Ludzie kochają swoją pracę — rzekł dyrektor.

Inspektor przez parę sekund wpatrywał się w niego milcząco, z całej siły zaciskając szczęki.

— Źle ją kochają — powiedział wreszcie — po staremu, towarzyszu Lehman. I wy tych ludzi źle kochacie. Jesteśmy bogaci. Jesteśmy najbogatszym państwem na świecie. Dajemy wam każdą aparaturę, każdy rodzaj zwierząt doświadczalnych, w dowolnej ilości. Pracujcie, badajcie, eksperymentujcie… Dlaczego więc tak lekkomyślnie trwonicie kapitał ludzki? Kto wam pozwolił na takie ustosunkowanie do życia ludzkiego?

— To jest pierwszy wypadek w naszym instytucie — powiedział gniewnie dyrektor.

Inspektor pokręcił głową.

— W waszym instytucie… A w innych instytutach? A w przedsiębiorstwach? Komlin — to ósmy przypadek w ciągu ostatniego półrocza. Barbarzyństwo! Bohaterstwo dzikusów! Pchają się do rakiet automatycznych, do auto-batyskafów, do reaktorów o najwyższym napięciu… — z trudnością zdobył się na ironiczny uśmieszek. — Szukają najkrótszej drogi do prawdy, do zwycięstwa nad przyrodą. I często giną. I oto wasz Komlin — ósmy. Czy to jest dopuszczalne, profesorze Lehman?

Dyrektor z uporem zmarszczył brwi.

— To jest czasem nieuniknione. Przypomnijcie sobie lekarzy, którzy zaszczepiali sobie cholerę i dżumę.

— Też macie się na co powoływać. Analogie historyczne… Pomyślcie, w jakich czasach żyjemy!

Umilkli obaj. Zapadał wieczór, w oddalonych od okien kątach gabinetu narastały szare, przejrzyste cienie.

— Nawiasem mówiąc — odezwał się nagle dyrektor nie patrząc na swego rozmówcę — poleciłem otworzyć safes Komlina. Przyniesiono mi jego robocze notatki. Myślę, że będziecie chcieli również się z nimi zapoznać.

— Ma się rozumieć — rzekł inspektor.

— Ale — dyrektor uśmiechnął się blado — w nich jest wiele… hm… rzeczy specjalistycznych.