Выбрать главу

W końcu dzieci Kronosa zbuntowały się. Po długiej walce wyzwoliły się spod okrutnej władzy Czasu. Tak mówi legenda.

Kiedyś w przyszłości, ta legenda się sprawdzi. Nie bogowie, lecz ludzie powstaną przeciw pochłaniającemu wszystko Kronosowi. Powstaną i zwyciężą. Wtedy ludzie będą swobodnie poruszać się w czasie, wybiegać o tysiąclecia naprzód i wracać.

Lecz tymczasem nieubłagana rzeka czasu niesie nas bezpowrotnie, niepowstrzymanie…

Sadowski zobaczył najpierw bezkształtne, białe plamy. Potem jedna z tych plam, większa i jaśniejsza, przekształciła się w okno do połowy przysłonięte roletą. Druga plama nabrała powoli zarysów twarzy ludzkiej.

Z początku wszystko było bezbarwne. Kolory zjawiły się później, nie wszystkie od razu.

Najpierw żółty i różowy — kwiaty na szafce nocnej. Potem granatowy — garnitur Zorina.

Teraz Sadowski zobaczył, że wargi Zorina poruszają się — profesor mówił. Ale dźwięku nie było. Dźwięki spłynęły nagle, jakby przedarły się przez zasłonę.

— …i róbcie tak — mówił Zorin. — Niech się pan skupi, kochaneczku. Niech pan podniesie rękę.

Czy pan słyszy?

Sadowski nie odpowiadał. Słyszał, ale nie rozróżniał słów. W pamięci powoli — bardzo powoli — powstawały obrazy. Leprozorium… Spotkanie z Zorinem… Noce bezsenne. Jeszcze jedna rozmowa… Sala operacyjna…

— Ile? — zapytał Sadowski i zadrżał: własny głos zadźwięczał jakoś obco.

Zorin podskoczył na krześle, wpił wzrok w twarz Sadowskiego.

— Tak, tak szeptał, machinalnie zacierając ręce. — Refleksy, wzrok, myślenie, mowa… To znaczy…

— Ile lat? — powtórzył Sadowski próbując usiąść.

— Niech pan leży, niech pan leży! Dziewiętnaście lat. Przeszło dziewiętnaście. Niech pan powie, czy…

— Dziewiętnaście! — przerwał Sadowski i nagle jednym rzutem oderwał głowę od poduszki.

Oczy bez zmrużenia wpatrywały się w Zorina.

Przezwyciężając powoli bezwład, powstawały fragmenty wyobrażeń. Łącząc się z wrażeniami przekształcały się w myśli. Nie od razu, plącząc się i mieszając, myśli wyrównywały się i szeregowały. I wtedy dopiero odezwało się w świadomości: kłamstwo!

Dziewiętnaście lat — to kłamstwo’ Zorin wcale się nie zmienił. Okrągła, wygolona twarz, przymrużone oczy, ledwo dostrzegalne zmarszczki… Wszystko tak, jak było!

Sadowski pokręcił głową. Zdawało mu się, że mówi.

— Spokojnie, drogi kolego, spokojnie. — Zorin uśmiechał się, ukrywając wzruszenie. — No, niech pan mówi…

— Dziewiętnaście lat… Dziewiętnaście lat… — Sadowski usiłował się podnieść. — Pan… taki sam… niezmieniony…

Zorin uśmiechnął się, niepewnie rozłożył ręce.

— Zrozumie pan to później. Później. Nie wszystko od razu. Wytłumaczę…

— Nie udało się… nic się nie udało! — nie słuchając go wykrzykiwał Sadowski. — Trąd…

Podniósł ręce do twarzy, Na białej, gładkiej skórze nie było najmniejszych śladów trądu.

— Nie rozumiem…

Opadł bezsilnie na poduszki.

— Minęło dziewiętnaście lat — dobitnie, skandując powiedział Zorin. — Pańska choroba jest uleczona. Nie było to sprawą łatwą. Ostatnie stadium… Dziewiętnaście lat…

— A pan? — szepnął Sadowski. — Pan?

— Zwyciężyliśmy starość — odparł po prostu Zorin. — Dlatego się nie zmieniłem… Starość następuje teraz dużo później.

Sadowski zamknął oczy. Potem uniósł się na łokciu, spojrzał na Zorina. Zapytał bezdźwięcznym głosem:

— Jak?

— Pomalutku, kochaneczku nie tak od razu — powiedział łagodnie Zorin. Spojrzał Sadowskiemu w oczy, uśmiechnął się. — No, dobrze, kochanie, niech się pan nie denerwuje…

Rozumie pan… Starzenie się organizmu było uważane za proces nieodwracalny. A my dowiedliśmy, że go możne odwrócić. Na razie w sposób ograniczony, ale można. I to wszystko. Nie, nie! Nic więcej nie powiem.

Sadowski oddychał ciężko, chrapliwie. Położył się, wargi szeptały:

— Dziewiętnaście lat… Dziewiętnaście lat!

Zorin wziął go za rękę — chłodną i suchą.

— A reszta? — ledwo dosłyszalnym głosem zapytał Sadowski. — Dziewiętnaście lat… Ludzie…

Zorin zrozumiał.

— Tak, komunizm. — Uśmiechnął się. — Wiele się zmieniło. Nie pozna pan.

— Co? — wyszeptał Sadowski.

Zorin pokręcił głową.

— Nie trzeba się śpieszyć. Wszystko jest przed panem.

Sadowski leżał długo, bardzo długo, patrząc gdzieś w przestrzeń. Potem uśmiechnął się — samymi oczami. Zorin poczuł słaby uścisk jego ręki.

Wiktor Saparin

Ostatni dorożkarz

1

Wzgórza, potężne zmarszczki na ciele planety pokrywały całą widoczną przestrzeń, tłoczyły się w chaotycznym nieładzie, zasłaniały horyzont. Z lewej strony, wprost po linii południka, nie zbaczając ani o krok, Wielka Trasa Polarna. Igor dobrze widział z góry, jak przeskakiwała przez wąwozy, zanurzała w tunelach i znów biegła w dal.

Sopka Ostrokonieczna jak zwykle ukazała się nie od razu i na jej widok Igor instynktownie uniósł się trochę w fotelu. Ogarnęło go uczucie niecierpliwego, oczekiwania, znane myśliwym, rybakom, miłośnikom przyrody. Wibrolot jakby odgadując pragnienie jeźdźca wzbił się w górę, po czym pomknął ku Sopce Ostrokeniecznej z całą szybkością, na jaką go było stać.

Przejrzyste skrzydła wibrowały niezmordowanie i rytmicznie. Lot był cudowny i Igor znów pomyślał, że uruchomienie skrzydeł za pomocą prądów czynnościowych powstających w organizmie człowieka na skutek samej myśli o ruchu — to wspaniała rzecz: wystarczy zapragnąć lecieć — i już się leci. Zachwycające uczucie! Szkoda tylko, że nie można tego wykorzystać dla trans — kontynentalnych liniowców.

Gdy tylko wibrolot znalazł się nad wierzchołkiem sopki, fotel wraz z jeźdźcem zawisł w powietrzu i zaraz potem, na życzenie Igora, zaczął opisywać koła i zygzaki.

Ale Igor nigdzie nie mógł dojrzeć tego, czego szukał.

Wreszcie na polance u podnóża sopki mignęła żółta plama. Tuż za piękną tygrysicą z zarośli trzcinowych wytoczyły się dwa wielkie, pręgowane tygrysiątka i zaczęły igrać w trawie.

Fotel zniżył się i znieruchomiał nad pręgowaną rodziną na wysokości dziesięciu metrów.

Zwierzęta były widocznie do tego przyzwyczajone, bawiły się dalej beztrosko. Nic nie zakłócało Igorowi przyjemności obserwowania tygrysów.

Pomysł stworzenia rezerwatu, którego nie dotknęłaby nigdy noga ludzka, należał do Igora.

Bądź co bądź biologia była jego drugim zawodem. A pierwszy… Igor westchnął.

Przyjrzawszy się im dowoli, wyjął z kieszeni na piersi blok uniwersalny, skierował obiektyw na tygrysy i spoglądał na ekran. Gdy ułowił jakąś interesującą scenkę, naciskał guziczek „zdjęcia”. Od paru miesięcy prowadził już kronikę filmową z życia tygrysiej rodziny i liczył, że za jakieś półtora roku będzie miał gotowy film dokumentalny.

Wsunął już blok uniwersalny z powrotem do kieszeni, gdy usłyszał sygnał „wezwanie”.

— Słucham — powiedział.

Według ostatniej mody umieszczał blok uniwersalny w kieszeni w taki sposób, aby mikrofon wystawał na zewnątrz. Dawało to możność rozmowy bez wyjmowania bloku.

— Co robisz i gdzie jesteś? — zabrzmiał wesoły głos.

Igor wyjął płaski, ze sprężystej masy plastycznej blok i zwrócił ekranem ku sobie. Rude włosy, obsypany piegami nos, śmiejące się oczy… Odbicie, które trzymał w ręku, otwarło usta i rzekło: