Выбрать главу

— Nareszcie wyjąłeś mnie z kieszeni. No, to pokaż się, jak wyglądasz. Sto lat cię nie widziałem.

Igor zwrócił wylot obiektywu w swoją stronę. Rudy Loszka skrzywił wargi w drwiącym uśmiechu.

— Istny bikiniarz, jak mawiali nasi przodkowie. Nawet guziki „orbis” z radiostacją wewnątrz.

Jakby blok uniwersalny nie był wystarczający! Zabawki… Poważni ludzie nie zajmują się takimi głupstwami. Zdaje mi się, że jesteś gdzieś w powietrzu. A co jest na dole? Pokaż. Ach, to Błękitne Sopki! No cóż, interesujący pomysł. A gdzie słynna rodzina tygrysia? Widzę, rzeczywiście piękne! A więc jesteś w swoim żywiole — w powietrzu i na łonie natury…

Aleksy wyraźnie pokpiwał sobie z przyjaciela. Czy to oznaczało, że ma w zanadrzu jakąś niespodziankę?

— Nawiasem mówiąc — powiedział — kiedy lecisz? Za godzinę? Dokąd? Do Australii? To wstąp do mnie… Jestem właśnie w Australii. W Platoburgu. No, więc tymczasem, jak mawiali nasi przodkowie. Czego się śmiejesz? Na własne oczy czytałem to w jednej książce. Czy zapomniałeś, że historia literatury to moja trzecia specjalność? Jeszcze w szkolnych czasach miałem do tego pociąg… Do prędkiego zobaczenia!

Aleksy zniknął, a na ekranie Igor jak w lustrze zobaczył siebie samego. Długa, jakby wyciągnięta twarz z dosyć posępnym wyrazem, a może to się tylko wydaje w porównaniu z Loszką? Obok Loszki każdy wygląda, jakby się smucił!

— Czas na lotnisko — powiedział Igor z ekranu do Igora oglądającego swoje odbicie.

Ach, więc to dlatego miał na ekranie tak posępny wyraz twarzy! Myślami był już przy czekającym go rejsie.

Zresztą dziś właśnie lot będzie interesujący, choćby dlatego, że na końcu czeka go spotkanie z Aleksym.

Igor stanowczym ruchem wsunął blok do kieszeni. Podporządkowując się jego życzeniu wibrolot pomknął w stronę lotniska.

2

Na wyłożonym żłobkowanymi płytami z masy plastycznej lotnisku stał wysmukły, z mocno cofniętymi w tył ostrymi skrzydłami transkontynentalny liniowiec na pięćset miejsc.

Pasażerowie dostawali się do niego przez trzy wejścia po ruchomych schodach.

Wibrolot lekko wylądował przed czwartym, służbowym wejściem. Igor wstał z fotela, nacisnął guziczek „niepotrzebny” i fotel ze złożonymi skrzydłami pobiegł posłusznie jak piesek na miejsce postoju. Dobry model, ostatni typ!

Igor stanął na najniższym stopniu schodów, które natychmiast usłużnie wniosły go do kabiny pilotów. Igor uśmiechnął się mimo woli. Młodzi piloci nazywali to wejście „królewskim”.

Dawniej, gdy załoga składała się z kilku ludzi, oddzielne wejście miało z pewnością sens. Ale teraz? Zresztą wtedy i kabina sterownicza słusznie nosiła swoje miano.

Jak wiele rzeczy w życiu jest względnych i jak długo pozostają w języku słowa, które utraciły swoje pierwotne znaczenie! Igor chyba wybierze lingwistykę jako swoją trzecią specjalność. W ostatnich czasach coraz bardziej interesują go słowa. Czy nie warto porozmawiać o tym z Aleksym?

Loszka? Loszka ma sześć specjalności i gotów jest opanować drugie sześć. Dla innego człowieka byłoby to przejawem lekkomyślności. Ale Aleksy jest wszechstronnie uzdolniony i wszystko mu się udaje. Igor pod tym względem ustępuje swemu przyjacielowi. Opanował zaledwie dwie specjalności, i to dlatego tylko, że nawet wielka namiętność wymaga choćby małego, dodatkowego zainteresowania czymś zupełnie innym. Ludzie od dawien dawna tak postępowali: ktoś był, przypuśćmy, zapalonym chemikiem, pracował z zamiłowaniem, z samozaparciem, a w domu, dla własnej przyjemności, grał na skrzypcach albo malował akwarele, hodował kaktusy, zbierał rzadkie wydawnictwa albo pasjonował się fotografią artystyczną „urywając”, jak piszą w starych powieściach, które tak lubi cytować Aleksy, „czas” albo „rzadko trafiające się wolne chwile”. Tak, oczywiście, wtedy gdy człowiek zamiast trzech godzin spał całe osiem (w XXI wieku sama myśl o tym wydaje się śmieszna!) i poświęcał swej pierwszej, głównej namiętności drugie osiem godzin, będąc w stanie przez ten czas wykonać tylko tyle, na co dziś potrzeba czterech, pięciu godzin, to taka sprawa mogła prawdopodobnie stanowić nie lada problem. Dziś poboczne pasje ludzi przestały być ich sprawą osobistą, przekształciły się w dwie, trzy specjalności, a niektórzy, w rodzaju Aleksego, mają aż sześć takich różnych zamiłowań. I starcza im czasu na wszystko, bez żadnego „urywania” i „wykrawania”.

Czy nie za wiele jednak tego filozofowania. Zdąży przecież zająć się wszelkimi rozważaniami siedząc w tak zwanej „kabinie sterowania”. Igor otworzył drzwi.

Jakiś człowiek w niebieskim kombinezonie krzątał „się po kabinie, instalując skrzynkę plastykową z zaokrąglonymi kantami.

— Witam pilota! — powiedział. — Zainstalowałem właśnie nowy przyrząd. Na żądanie Kontroli Bezpieczeństwa Pracy czy też Urzędu Planowania. Tam między nimi powstał jakiś spór.

— A czego się wymaga ode mnie?

— Nie zwracać na to uwagi. Sam nawet nie wiem, co to za przyrząd. Skrzynka jest zaplombowana. Włączyłem przewody według schematu i gotowe. No, to szczęśliwej podróży!

— monter żartobliwie machnął ręką.

Igor zajął swoje miejsce. Instrukcja wymagała, aby pilot podczas startu i lądowania nieodzownie znajdował się w kabinie sterowania. Po co? O tym wiedziała tylko Kontrola Bezpieczeństwa Pracy.

Prawie machinalnie obserwował, jak dawano rozkaz startu, jak maszyna odpowiadała — na tablicy zapalały się i gasły lampki, wskazówki przyrządów zajmowały wśród podziałek swoje miejsca. Tylko ukryty w zamkniętym plastykowym futerale zaplombowany przyrząd nie dawał znaku życia.

Silniki zaczęły pracować. Budynek dworca lotniczego za lewym oknem ruszył z miejsca.

Drzewa na skraju lotniska zlały się w jedną wstęgę. Krótki, bardzo krótki rozbieg, potężne szarpnięcie — i oto w dole szybko uciekające biało — różowe miasto wśród wzgórz, odcinek trasy prosty jak południk — znów miasto, ale już znacznie dalej, w ledwo dostrzegalnych zarysach. Zwrot — i statek mknie w górę, ku słońcu, ku gwiazdom, przecina warstwy lekkich chmur, które tylko z dołu wyglądały tak groźnie.

Równo, łagodnie dudnią silniki.

3

Pasażerowie wyciągnęli swoje uniwersalne bloki i zajęli się czytaniem książek, przeglądaniem czasopism, oglądaniem filmów. Od czasu gdy Centralna Biblioteka, Główna Ekspedycja Czasopism i Film Generalny zorganizowały audycje przeznaczone dla indywidualnej obsługi posiadaczy bloków uniwersalnych, wiele się na świecie zmieniło.

Zaledwie przed pięciu laty na półkach samolotów leżały jeszcze prawdziwe książki i pisma, niewielkie biblioteczki o stu lub dwustu tomach. Dziś każdy nosi w kieszeni bibliotekę wyposażoną w dziesiątki milionów tomów z oddziałem pierwodruków i rzadkich rękopisów — każdą książkę można czytać posługując się blokiem uniwersalnym i nie czekając na realizację zamówienia dłużej niż trzy minuty. Nakłady dzienników, sięgające niedawno astronomicznych cyfr, w ostatnich czasach spadły gwałtownie i rozważa się już serio zagadnienie, czy warto je w ogóle drukować i kolportować. W rzeczywistości wystarczy parę egzemplarzy do automatycznego przekazywania odbitek na żądanie posiadaczy bloków uniwersalnych. Tylko poszczególni miłośnicy staroświeckości wolą trzymać pismo w rękach, przewracając „stronice palcami.

Wspaniale została rozwiązana sprawa teatru i kina. Każdą premierę ogląda z reguły parę milionów ludzi bez względu na to, gdzie się w danej chwili znajdują. Można podzielić się swoim zdaniem ze wszystkimi, którzy się tym interesują, lub też odwrotnie, wysłuchać opinii każdego nie wstając z fotela samolotu. I to wcale nie przeszkadza sąsiadom: wystarczy nacisnąć guzik „niema rozmowa” i głos śpiewaka, którego postać widzi się na ekranie bloku uniwersalnego, będzie słyszalny tylko dla ciebie. (A do niedawna ludzie musieli zakładać w tym celu ciężkie słuchawki!)