Выбрать главу

Wie pan, zdarzało mi się tak: widzę człowieka, którego dobrze znam, i nie mogę sobie przypomnieć, jak się nazywa. Leży przede mną jakiś przedmiot, a ja zapomniałem jego nazwy.

Przeczytam jakiś dobrze mi znany wyraz i nie wiem, co on oznacza. Teraz mi się to również zdarza, ale nie tak często… A wtenczas przybrało to niemal katastrofatalne rozmiary. Pewnego razu był mi potrzebny ołówek. Zawołałem laborantkę i mówię jej: „Niech mi pani przyniesie to… no to, czym się pisze”. Laborantka uśmiechnęła się i przyniosła mi pióro. „Nie — mówię — potrzebne mi jest co innego”. „Inne pióro?” — „Nie — powiadam — co innego, to, czym się pisze”. Sam się przeląkłem tego bredzenia i widocznie ją również wystraszyłem. Wyszła na korytarz i powiedziała głośno do jednego inżyniera: „Niech pan prędko tam wejdzie i zobaczy, co się stało z panem Eugeniuszem. Zdaje mi się, że mówi od rzeczy”. Wszedł inżynier. Stoję przed nim i nie wiem, kto to taki, chociaż pracowałem z nim już od trzech lat. „Oj, przyjacielu, myślę, że się przepracowałeś — rzekł do mnie. — Posiedź chwilę spokojnie, zaraz wrócę”.

Wrócił z lekarzem i dwoma młodymi współpracownikami instytutu, wyprowadzili mię z pokoju, wsadzili do samochodu i zawieźli do kliniki.

W klinice zapoznałem się z jednym z najwybitniejszych neuropatologów w naszym kraju, profesorem Wiktorem Zaleskim. Wymieniam go dlatego, że ta znajomość wywarła wielki wpływ na moje dalsze losy.

W szpitalu doktor Zaleski badał mię długo, osłuchał, ostukał, walił młoteczkiem w kolana, wodził ołówkiem po plecach, potem poklepał po ramieniu i powiedział: „To nic, to przejdzie.

Ma pan…” — i wymienił jakąś nazwę po łacinie.

Leczenie polegało na codziennych spacerach, chłodnych kąpielach i środkach nasennych przed nocą. Dostawałem luminal lub nembutal, zasypiałem i rano budziłem się jak z głębokiego omdlenia. Stopniowo pamięć zaczęła mi wracać.

Pewnego razu zapytałem doktora Zaleskiego, po co dają mi środki nasenne. „Podczas snu, mój drogi, wszystkie siły organizmu koncentrują się, aby naprawić naruszone w pańskim układzie połączenia nerwowe”. Na te słowa zapytałem: „Doktorze! O jakich połączeniach pan mówi?” — „O tych, które przekazują do mózgu wszystkie pańskie doznania. Pan jest, o ile się nie mylę, specjalistą w dziedzinie radiotechniki? Więc pański system nerwowy jest, mówiąc z grubsza, nader skomplikowanym schematem radiotechnicznym, w którym zostały uszkodzone niektóre przewodniki”.

Pamiętam, że po tej rozmowie długo nie mogłem zasnąć mimo środków nasennych.

Podczas następnego obchodu poprosiłem Zaleskiego, aby mi dał coś do przeczytania o połączeniach nerwowych w żywym organizmie. Doktor przyniósł mi książkę akademika Pawłowa „O pracy półkul mózgowych”. Dosłownie połknąłem to dzieło. Wie pan dlaczego?

Bo znalazłem w niej to, czego dawno szukałem: zasady budowy nowych, bardziej udoskonalonych maszyn elektronowych. Zrozumiałem, że w tym celu należy dążyć do naśladowania struktury systemu nerwowego człowieka, struktury jego mózgu.

Mimo to, że miałem surowo zakazane zajmowanie się poważną pracą umysłową, udało mi się przeczytać kilka książek i czasopism poświęconych różnym zagadnieniom działania układu nerwowego i mózgu. Czytałem o pamięci ludzkiej i dowiedziałem się, że w wyniku procesów życiowych, w wyniku współdziałania ze światem zewnętrznym w grupach specjalnych komórek mózgowych człowieka, w neuronach, utrwalają się liczne dane powstałe w wyniku doświadczenia życiowego. Dowiedziałem się, że liczba neuronów wynosi parę dziesiątków miliardów. Zrozumiałem, że w wyniku zetknięcia z naturą, w wyniku obserwacji wszystkiego, co się dzieje na świecie, w wyniku doświadczenia w głównym ośrodku nerwowym powstają związki, które stanowią jak gdyby odbicie natury. Ten świat utrwala się w pamięci człowieka w postaci kodów sygnałowych, w postaci słów i obrazów.

Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie praca pewnego biofizyka, badającego pracę nerwów wzrokowych oka. Przeciął on nerw wzrokowy żaby i końce jego podłączył do oscylografu — przyrządu, który pozwala obserwować impulsy elektryczne. I gdy skierował w oko żaby jaskrawą wiązkę światła, to w oscylografie zobaczył szybko następujące po sobie impulsy elektryczne, ściśle przypominające te, które są używane do kodów liczb i słów w maszynach elektronowych. Przez nerwy, od punktu podrażnienia do neuronów mózgowych, mkną sygnały świata zewnętrznego w kształcie kolejnych impulsów elektrycznych — „zer” i „jedynek”.

Koło się zamknęło. Procesy, przebiegające w układzie nerwowym człowieka mają wiele wspólnego z procesami przebiegającymi w maszynach elektronowych.

Ale układ nerwowy człowieka stwarza się sam i sam się udoskonala, bogaci przez doświadczenie życiowe. Pamięć kształci się i uzupełnia bez przerwy w wyniku kontaktu człowieka z życiem, studiów, utrwalania w komórkach mózgowych wrażeń, obrazów, uczuć, wzruszeń. Współdziałanie zaś maszyny z życiem jest zgoła nikłe, maszyna nie czuje, pamięć jej jest ograniczona, nie zbogacają jej nowe czynniki.

Czy można stworzyć maszynę, która rozwijałaby się i doskonaliła według jakichś wewnętrznych praw swego układu? Czy można skonstruować maszynę, która by sama, bez pomocy lub przy minimalnej pomocy człowieka zbogacała swą pamięć? Czy można tak zrobić, aby obserwując świat zewnętrzny lub studiując pewną dziedzinę nauki maszyna nauczyła się liczyć logicznie (unikam słowa „myśleć”, gdyż do dziś dnia nie mogę ściśle określić, co znaczy to słowo) i na podstawie logiki sama zakreślała sobie program działania w zależności od tego, co powinna w danej chwili czynić?

Ile bezsennych nocy spędziłem, łamiąc sobie głowę nad tymi pytaniami! Nieraz wydawało mi się, że to wszystko jest nonsensem i zbudowanie takiej maszyny jest niemożliwe. Ale sama idea nie opuszczała mię ani na chwilę, prześladowała nocą i dniem. Samoudoskonalająca się elektronowa maszyna! Suema! Stało się to celem mego życia i postanowiłem mu się całkowicie poświęcić.

Przy wypisywaniu mnie ze szpitala doktor Zaleski zażądał, abym przestał pracować w instytucie. Uznano mnie za częściowo niezdolnego do pracy i przyznano mi wysoką rentę.

Ponadto nieźle zarabiałem tłumacząc artykuły naukowe z języków obcych. Ale mimo wszelkich zakazów lekarskich rozpocząłem w domu pracę nad Suemą.

Przede wszystkim zapoznałem się gruntownie z ogromną literaturą o ówczesnych maszynach elektronowych. Następnie przeczytałem mnóstwo książek i artykułów o działaniu układu nerwowego człowieka i wyższych gatunków zwierząt. Gorliwie studiowałem matematykę, elektronikę, biologię, biofizykę, biochemię, psychologię, anatomię, fizjologię i inne, zdawałoby się na pozór nie mające żadnego związku między sobą dyscypliny naukowe. Jasno zdawałem sobie sprawę, że jeżeli można zbudować Suemę, to tylko na podstawie syntezy wielkiej ilości czynników, nagromadzonych przez te wszystkie nauki i uogólnionych przez cybernetykę. Równocześnie zaopatrywałem się w materiały potrzebne do budowy przyszłej maszyny. Obecnie wszystkie lampy elektronowe można już było zastąpić tranzystorami. Na miejsce jednej dawnej lampy można było zastosować około stu zastępczych z germanu i krzemu. Montaż również stał się łatwiejszy. Opracowałem nowy układ pamięciowy Suemy.