Odpowiem jego własnymi słowami: za pomocą węchu. Każdy dom ma swoją odrębną woń.
— To jest nie do zniesienia, profesorze! — inżynier wstał wstrząśnięty i potarł ręką czoło. —
Ludzie, odcięci od świata! I na jak gigantyczny wysiłek muszą się zdobyć, aby osiągnąć to, co jest tak proste dla nas, widzących!
— No właśnie, drogi inżynierze. Więc zacznijmy wypróbowywać aparat bezpośrednio na ludziach. Najpierw zrobimy doświadczenie na sobie samych. Słowo daję, to wcale nie jest takie niebezpieczne. Ale co za szczęście dla ślepych, gdy w mrok ich mózgu wedrze się nagle subtelny promień słońca, gdy ujrzy przelatującego wróbla lub wyciągniętą ciepłą rękę ludzką!
— Dobrze — zgodził się inżynier. — Niech mi pan da tydzień czasu, żebym mógł z grubsza wyregulować kompensatory na psie. A czaszkę trzeba mu będzie rozpiłować. Ale przysięgam, profesorze, że to już będzie ostatni!
— Ależ niech pan nie będzie sentymentalny, kochaneczku! — profesor zaczął znów spacerować po laboratorium jeszcze szybszym krokiem. — Ma pan nadmierną pobudliwość nerwową.
Należałoby odpocząć, ale nie ma czasu.
Wieczorem, już po wyjściu profesora, inżynier usłyszał nagle za sobą niecierpliwe pochrząkiwanie. Obejrzał się i zobaczył zawstydzonego Miszę.
— No, Michel, teraz już niedługo. — Inżynier rozumiał niecierpliwość laboranta. Misza mieszkał z matką staruszką i dorosłą siostrą, która oślepła w dzieciństwie po ospie.
— Siostra się bardzo interesuje, panie inżynierze. Nie mogłem jej sensownie opowiedzieć.
Wielu rzeczy nie rozumiem.
— Zaraz. — Inżynier usadowił się wygodnie w fotelu i zacierając ręce rzekł: — Siadaj. Wiesz, że nasza praca zmierza do przywrócenia wzroku ślepemu człowiekowi. Ale jak to zrobimy? O tak. Otóż ja, człowiek widzący, zakładam na głowę taki hełm z różkami. W tych rożkach znajduje się urządzenie nadawczo-odbiorcze. Łowi ono biotoki mego nerwu wzrokowego, wzmacniacz je wzmacnia — o ten, co stoi na stole — i przekazuje w eter za pośrednictwem maleńkiej antenki. Rozumiesz?
— Rozumiem — Misza poruszył się w fotelu.
— Za pomocą fal radiowych przekazuję w eter to, co widzę. A ty, ślepy, idący obok mnie, przyjmujesz te fale radiowe na swój hełm z różkami. Ale twoje różki — to już są kompensatory, przekazujące biotoki twojemu nerwowi wzrokowemu. I ty widzisz za pośrednictwem moich oczu. Rozumiesz?
— Rozumiem, panie inżynierze — zerwał się Misza. — A ilu ślepych może pan sam obsłużyć?
— Praktycznie mówiąc — właściwie nieograniczoną ilość. Pod warunkiem, żeby się zbytnio nie oddalali.
— Wspaniałe! — krzyknął Misza. — Zaraz jej opowiem. — Skierował się do wyjścia i już przy samych drzwiach zawołał: — Dziękuję! Jeżeli trzeba będzie zrobić jakieś doświadczenie, to jestem zdrów i jeżeli tylko będę mógł się przydać… — i wybiegł.
— To dopiero! — uśmiechnął się inżynier, zapalił papierosa i znów sięgnął po kolbę. Na rękę spadła mu kropla gorącej kalafonii, zerwał się i zaczął skakać, dokoła stołu na jednej nodze.
Skonstruowanie przyrządu posuwało się opornie. Pies z przeciętym nerwem wzrokowym kręcił głową, machał ogonem, z pyska ciekła mu ślina i robił mnóstwo nieskoordynowanych ruchów. Profesor poruszał palcami przed jego oczami, ale pies, zwęszywszy rękę, usiłował ją polizać. Inżynier siedział nie ogolony przy stole i gryzł ustnik papierosa. Zdaje się, że z psem dzieje się to, czego się obawiał profesor: prądy źle się filtrują i trafiają w niewłaściwe ośrodki.
Misza również kręcił się koło psa. Zdawało się, że gotów jest stanąć na czworakach i szczekać żałośnie razem z nim. Wreszcie profesor dał spokój psu i marszcząc z irytacją czoło, powiedział:
— Sądzę, że wzmocnienie jest za wielkie. I prądy rzeczywiście atakują sąsiednie nerwy.
Dlatego pies jest taki podniecony.
— Zgoda. Ale dlaczego nerwy reagują na tak niską częstotliwość? Przecież ona jest inna od ich własnej.
— O to już niech pan mnie nie pyta, kochaneczku. Do mnie należy tylko paproszenie.
Profesor usiadł obok inżyniera.
Naradzili się i po krótkiej dyskusji zanotowali wnioski:
„1. Obniżyć wzmacnianie. Regulację nadawania przeprowadzać na zupełnie słabym prądzie.
2. Opracować kompensatory — induktory o ograniczonym działaniu kierunkowym”.
Misza, siedzący na podłodze obok psa, nagle wtrącił się do rozmowy.
— Mówił pan, panie profesorze, że w przedniej części mózgu jest dużo nerwów i różnych ośrodków. Prawda?
— Słusznie.
— A czy nie można by biotoków-prądów czynnościowych kompensatora kierować prosto w tylny, główny ośrodek wzroku?
Obaj, inżynier i profesor, równocześnie zwrócili się w stronę Miszy i jak na komendę zerwali się z miejsc. Profesor podszedł do Miszy i pogłaskał go po głowie jak dziecko.
— Ustami dziecięcia nauki przemówiła prawda. Znalazł to, co przegapiliśmy my, naukowcy.
Zuch, Misza!
Po chwili inżynier w kłębach dymu tytoniowego kreślił już nowy typ kompensatora.
Tego samego wieczoru wspólnie zdecydowali się przeprowadzić doświadczenie bezpośrednio na człowieku.
…Po upływie dalszych dwóch miesięcy, w najbardziej powszednich okolicznościach — zaśmiecona podłoga i nieporządek na stołach — uzyskali pierwsze pozytywne wyniki. Inżynier zabandażował oczy Miszy, włożył mu hełm i usadowił go za kotarą, w ciemnym kącie. Sam odszedł w najdalszy róg pokoju, włożył hełm z urządzeniem nadawczo-odbiorczym i włączywszy wzmacniacze zaczął powoli zbliżać się do Miszy.
— Mów od razu, co widzisz! — zawołał.
A sam kierował wzrok kolejno na wszystkie przedmioty w pokoju.
I gdy światło stojącej lampy oświetliło twarz profesora, Misza podskoczył na krześle i krzyknął:
— Widzę pana profesora! Słowo daję!
— A teraz? — inżynier zmienił wzmacniacze i zrobił znak na podziałce namiernika.
— Bardzo jasno. Zanadto jasno — odparł słabym głosem Misza i głowa opadła mu na pierś.
Profesor podbiegł, zdjął mu hełm i Misza odzyskał przytomność. Czuł się jednak niewyraźnie, miał lekkie mdłości. Po godzinie zupełnie wydobrzał i rozpoczęto znów doświadczenia redukując wzmacnianie do minimum.
Inżynier spacerował, przesuwając wzrok z przedmiotu na przedmiot, a Misza głośno wykrzykiwał za kotarą: — Wzmacniacz! Kałamarz! Papierośnica! Kolba! Książka! A następnego dnia przyprowadził do laboratorium swoją siostrę. Młode dziewczątko z ufnością ściskając wyciągnięte do niej ręce, zgadzało się na wszelkie próby. Wreszcie włożono jej hełm i posadzono w kącie, a inżynier, pragnąc jeszcze bardziej zmniejszyć prąd, wylazł przez okno i zaczął chodzić po ogrodzie, zatrzymując się przy każdym oświetlonym słońcem drzewku.
Profesor siedział przy stole i regulował wzmacnianie. Dziewczyna z początku kuliła się niepewnie, aż wreszcie drgnęła, jakby ją ktoś uderzył w głowę.
— Mateńko kochana! — krzyknęła zachłystując się z pośpiechu. — Widzę! Widzę! — I zaczęła klaskać w ręce jak dziecko na widok nowej zabawki. — Ptaszki na gałęzi! Drzewko zielone!
Trawka, kwiatki i niebo — jakie niebo!
Inżynier zawołał Misze i włożył mu hełm!
— Weź siostrę pod rękę i idźcie do ogrodu. Pokaż jej życie.