Uzyskaliśmy szybkość 800 kilometrów na sekundę, potrzebna jest setki razy większa.
Nieprędko chyba wyruszymy do innych Słońc — niektórzy powiadają, że nigdy. Rakieta fotonowa oraz inne, jeszcze śmielsze projekty, wciąż pozostają w sferze marzeń. Epoka odkryć kosmicznych uległa zahamowaniu, prawdopodobnie na okres trzech, czterech wieków”.
Różne cele przyświecały ludziom, dążącym w Kosmos. Mnie na przykład, jako inżyniera, pociągały przede wszystkim możliwości budowy na niesłychaną skalę międzyplanetarną. A Czaruszyn pragnął odszukać braci, istoty myślące. Z nadzieją na spotkanie z nimi mknął wciąż w nowe światy. I oto kres. Nic więcej nie można odkryć. Nie ma chęci zostać po prostu woźnicą kosmicznym. Spokój, uznanie, wnuki, pamiętniki, willa… I tak dokonałby swego żywota na bocznym torze, gdyby niespodziewanie nie przyszła mi do głowy nagła myśl o możliwych infrasłońcach.
W gruncie rzeczy on sam w pewnym stopniu podpowiedział mi tę myśl — buntował się przeciw faktowi, że nie ma już dokąd lecieć.
Na czym oparłem swoje rozumowanie? Od granic układu słonecznego dzieli nas odległość czterech godzin świetlnych, od najbliższej gwiazdy — czterech świetlnych lat. Nieprzebrany ocean pustki. Ale skąd mamy pewność, że tam jest zupełna pustka? Wiemy tylko, że nie ma tam jaskrawych gwiazd, bo byśmy je widzieli. Ale może są tam blade lub ciemne ciała niebieskie? Może nasze mapy nieba, podobnie jak mapy ogólne, zaznaczają tylko gwiazdy — stolice, a pomijają gwiazdy — wioski?
Weźmy dla przykładu strefę o promieniu piętnastu lat świetlnych. Znajdą się w niej cztery słońca: nasze Słońce, Alfa Centaura, Syriusz i Procjon. Można je uważać za siedem słońc, gdyż prócz naszego wszystkie pozostałe są gwiazdami podwójnymi.
Ale na tej samej przestrzeni jest jeszcze kilkadziesiąt słabych, bladych gwiazd: czerwonych karłów, podkarłów, białych karłów. Są to bliskie gwiazdy, lecz prawie wszystkie niewidoczne dla nieuzbrojonego oka i dopiero w dwudziestym wieku dowiedzieliśmy się, że znajdują się blisko od nas.
A więc — tylko jednostki są dostępne dla oka, dziesiątki dla teleskopu. Czy nie może być w tej przestrzeni setek ciał niebieskich, których nie dojrzymy przez teleskopy? Przecież to niełatwo wśród miliarda znanych nam słabych gwiazd odnaleźć jeszcze setkę małych i bliskich! Temperatury podsuwały nam ten sam wniosek. W świecie gwiazd jest taka reguła — im gwiazda większa, tym gorętsza, im mniejsza, tym chłodniejsza. Czerwone karły są mniej więcej dziesięć razy mniejsze od Słońca i temperatura ich wynosi dwa, trzy tysiące stopni.
Przypuśćmy, że istnieją ciała niebieskie dziesięciokrotnie mniejsze od czerwonych karłów.
Jaką będą miały temperaturę? Prawdopodobnie tysiąc, sześćset, trzysta, sto stopni. Światło wysyłane przez większe z nich będzie znikome, przez mniejsze — nie będzie wcale widoczne.
Przy temperaturze poniżej sześciuset stopni ciała niebieskie wysyłają tylko niewidoczne, podczerwone promienie. Niewidzialne, o głębokiej czerni słońca! I wśród nich najbardziej nas interesujące, o temperaturze powierzchni plus trzydzieści stopni, ciemne, lecz ciepłe planety, ogrzewane ciepłem wewnętrznym.
Dlaczego ich dotychczas nie odnaleziono? Częściowo dlatego, że nie szukano, częściowo dlatego, że znaleźć je bardzo trudno. A z Ziemi w ogóle nie można dojrzeć ciemnych planet.
Przecież nasza Ziemia sama wysyła podczerwone promienie, żyjemy w świecie podczerwonego światła. Czy można, żyjąc w świetle, zauważyć światło dalekiej gwiazdki?
Z drżeniem serca rozwijałem przed Czaruszynem te wszystkie przypuszczenia. Kątem oka dostrzegłem, że z twarzy jego znika pobłażliwy uśmieszek, a gęste brwi ściągają się surowo. A wydawało mi się, że rozumuję tak logicznie! Czy naprawdę można mnie zdruzgotać jakimś niespodziewanym argumentem? Pośpiesznie dobrnąłem do końca i czekałem gwałtownej opozycji.
— To jest bardzo interesujące, Radiuszu — powiedział Czaruszyn. — Planeta ogrzewana od wnętrza, świat na opak. Wszystko inaczej niż u nas. Jak sądzisz, czy może tam być życie?
Roślin oczywiście nie może być, jeżeli nie ma światła. Ale zwierzęta? Na Ziemi zwierzęta mogą żyć w wiecznym mroku — w jaskiniach i głębiach oceanu. W ogóle świat zwierzęcy jest starszy od roślinnego. A wyższe formy? Czy wyższe formy mogą rozwinąć się w wiecznej ciemności?
Nagle wybuchnął śmiechem i klepnął mnie po ramieniu:
— Może jeszcze wyruszymy w Kosmos, co, Radiuszu? Poleciałbyś szukać swoich infragwiazd?
— A pan, panie profesorze?
Czaruszyn obraził się, źle zrozumiawszy moje pytanie.
— A co? Nie jestem jeszcze taki stary. Nie mam nawet osiemdziesięciu lat. A według statystyki obecna średnia życia ludzkiego wynosi dziewięćdziesiąt dwa i pół lat.
3
Sam byłem zdumiony, gdy w pół roku później Centralne Obserwatorium Księżycowe zawiadomiło o odkryciu pierwszej infry.
Bez współudziału Czaruszyna wszystko to stałoby się o wiele później. Ale Dziadek zarzucił
wszystkie inne sprawy i rozrywki. Pamiętniki zostały przerwane w pół słowa. Stenografistka elektronowa pisała tylko listy do instytucji naukowych i organizacji społecznych, do starych przyjaciół — astronautów, do uczniów, na Księżyc, na Marsa, na Junonę, na Io, na dalekosiężne statki kosmiczne — z przekonywającą, przynaglającą i gorącą prośbą — zorganizowania poszukiwań czarnych słońc.
Zachwycała mię energia staruszka. Zdawało się, że siedząc w swej willi czekał tylko na dany znak. Możliwe, że czekał rzeczywiście — i oto miał przed sobą cel — nieznane światy — można pomknąć w Kosmos, szukać, zdobywać…
Infry odkryto w konstelacji Liry, Strzelca, Małej Niedźwiedzicy, Węża, Tukana, Teleskopu…
A najbliższa i najbardziej nas interesująca była w konstelacji Smoka. Temperatura jej powierzchni wynosiła plus dziesięć stopni. A odległość do niej — „zaledwie” siedem dni świetlnych. „Zaledwie” czterdzieści razy dalej niż do Neptuna. Rakieta międzyplanetarna mogła przebyć tę odległość w ciągu czternastu lat.
I w rok później rakieta wystartowała. A w niej Warencowowie, Jułdaszewowie, Czaruszyn i ja. Dobrze wiem, ile trudu kosztowało Czaruszyna przekonanie czynników miarodajnych, żeby i jego, i mnie zaliczono w poczet załogi ekspedycji. Jego — z powodu zbyt podeszłego wieku — mnie z powodu zbyt młodego i braku doświadczenia.
4
Pierwsze dni wyprawy były podobne do pierwszej wycieczki do Moskwy — porywająco ciekawe i znane do najdrobniejszego szczegółu. Sto razy widziane w kinie, książkach i pismach.
Ziemia z wielkiej wysokości — to olbrzymi globus, zasłaniający pół nieba. Cztery razy większa siła ciążenia, potem cuda nieważkości. Księżyc — obcy, czarno-biały świat z ospowatą twarzą. Lekkie skoki księżycowe, ostre czarne cienie, przepaście, odwieczny pył. Czytałem o tym wszystkim, wyobrażałem sobie — zobaczyłem — i byłem wstrząśnięty.
A potem nastały dnie powszednie, które pisarze pomijają w swoich opisach. Sypialnia — trzy metry na trzy, hamaki, stolik, szafa. Za ścianą pokój do pracy niewiele większy od sypialni, a w nim teleskop, pulpit sterowniczy, przyrządy, maszyny matematyczne. Dalej składy, maszynownia i pół kilometra zbiorników paliwa. Można spacerować wzdłuż tych zbiorników, można włożyć skafander i fikać koziołki w przestrzeni. A potem znów hamak, stolik i szafa. W gruncie rzeczy więzienie. Trzydzieści lat surowego odosobnienia.