I oto oś ziemska opisuje w przestrzeni stożek z takim zasadniczym kątem… Przepraszam, że mówię o tak dobrze znanych rzeczach, ale to dla mnie bardzo ważne. Nie chodzi naturalnie o oś, której ziemia nie posiada. Ale w ciągu tysiącleci zachodzą zmiany w położeniu Ziemi w stosunku do słońca — to właśnie jest ważne!
Czterdzieści tysięcy lat temu słońce było obrócone w stronę półkuli południowej i naszą północną zalegały lody. W różnych miejscach — najprawdopodobniej w Azji Środkowej, powstały plemiona małpoludzi, łączących się w gromady wskutek surowej konieczności geofizycznej. Podczas tego cyklu precesji powstały pierwsze kultury. Później, gdy po trzynastu tysiącach lat północna i południowa półkula zamieniły się miejscami, na południowej półkuli też zjawiły się pewne plemiona…
Następne zlodowacenie półkuli północnej zacznie się za dwanaście, trzynaście tysiącleci.
Ludzkość jest obecnie o wiele silniejsza, da sobie radę z tym niebezpieczeństwem, jeżeli…
jeżeli tylko będzie wówczas jeszcze istniała. Ale jestem przekonany, że jej już do tego czasu nie będzie. Zmierzamy ku własnej zagładzie tak szybko, jak tylko pozwala na to rozwój nauki współczesnej… Przeżyłem dwie wojny światowe: pierwszą jako żołnierz i drugą w Majdanku.
Byłem obecny przy próbach bomb atomowych i wodorowych, a jednak nie mogę sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała trzecia wojna. To przerażające! Lecz jeszcze bardziej przerażający są ludzie, którzy ze ścisłością naukową oznajmiają: wojna rozpocznie się za tyle a tyle miesięcy. Zmasowany atak atomowy na wielkie ośrodki przemysłowe przeciwnika.
Imponujące pustynie radioaktywne. To mówią uczeni! Ponadto obliczają, w jaki sposób zapewnić skuteczne zarażenie promieniowaniem radioaktywnym gleby, wody, powietrza.
Niedawno zapoznałem się z pewną, pracą naukową Amerykanów — dowodziła ona, że aby nastąpił maksymalny wybuch zradioaktywizowanej gleby, trzeba, żeby pocisk zagłębił się w ziemię przynajmniej na pięćdziesiąt stóp. Koszmar naukowy! — Bern chwycił się za głowę i zerwał z krzesełka.
Słońce już zaszło i zapadła duszna noc. Rzadkie, blade gwiazdy nieruchomo wisiały w granatowej, szybko czerniejącej przestrzeni. Pustynia była równie czarna i różniła się od nieba tylko tym, że na niej nie było gwiazd.
Profesor uspokoił się i zaczął mówić monotonnie, w zamyśleniu. Chociaż słowa jego były wypowiadane prawie jednakowym tonem, Niemayerem, mimo upału, wstrząsały na ich skutek dreszcze.
— …Bomby jądrowe przypuszczalnie nie obrócą całej planety w popiół. Ale to nie będzie nawet potrzebne — nasycą atmosferę ziemską najwyższego stopnia radioaktywnością. A wie pan przecież, w jaki sposób wpływa promieniowanie na rozrodczość. Resztki ludzkości w ciągu paru pokoleń przekształcą się w degeneratów niezdolnych do poradzenia sobie z warunkami, które się niesłychanie skomplikują. Możliwe, że ci ludzie zdołają wynaleźć jeszcze doskonalsze i precyzyjniejsze narzędzia masowego samobójstwa. Przy tym, im później zacznie się ta trzecia, powszechna rzeźnia ludzka, tym będzie straszniejsza. A przez całe swoje życie jeszcze nigdy nie zauważyłem, żeby ludzie zrezygnowali z okazji pobicia się. A więc, gdy zostanie zakończony kolejny cykl, na naszej kulce kosmicznej nie będzie już istot myślących.
Profesor rozkrzyżował ramiona, jakby obejmując ciągnące się dokoła martwe piaski.
— Długo będzie obracać się pod Słońcem planeta i będzie na niej pusto i cicho, jak na tej pustyni. Korozja zniszczy żelazo, budynki się rozsypią. Potem nasuną się nowe lodowce, grube warstwy lodu jak gąbka zetrą z oblicza planety resztki naszej nieszczęsnej cywilizacji…
— I koniec! Ziemia oczyści się i będzie gotowa do przyjęcia nowej ludzkości. Obecnie my, ludzie, ograniczamy rozwój zwierząt. Wybijamy, niszczymy rzadkie gatunki. Gdy ludzkość zniknie, uwolniony świat zwierząt zacznie się gwałtownie rozwijać ilościowo i jakościowo. Do chwili nowego zlodowacenia wyższe gatunki małp będą gotowe, aby zacząć myśleć. W ten sposób powstanie nowa ludzkość — i może będzie szczęśliwsza niż my.
— Przepraszam, profesorze! — wykrzyknął Niemayer. — Ale przecież na Ziemi nie żyją sami szaleńcy i samobójcy!
— Ma pan słuszność — uśmiechnął się z goryczą profesor. — Ale jeden szaleniec może narobić tyle szkody, że nie uratuje nas nawet tysiąc mędrców. Postanowiłem przekonać się, czy powstanie nowa ludzkość. Przekaźnik czasu w mojej instalacji — Bern wskazał głową na szyb — zawiera radioaktywny izotop węgla z okresem półrozpadu około ośmiu tysięcy lat.
Przekaźnik obliczony jest na zadziałanie za sto osiemdziesiąt wieków: do tego czasu promieniotwórczość izotopu zmniejszy się o tyle, że listki elektroskopu zejdą się i zamkną obwód. Ta martwa pustynia do tego czasu przekształci się ponownie w kwitnące tereny podzwrotnikowe i tutaj wytworzą się najbardziej sprzyjające warunki dla życia nowych małpoludzi.
Niemayer zerwał się i powiedział z podnieceniem:
— Dobrze, podżegacze wojenni są szaleńcami. A pan? Pańska decyzja? Pan chce się zamrozić na przeciąg osiemnastu tysięcy lat!
— No, po cóż tak upraszczać: „zamrozić” — spokojnie zaprotestował Bern. — Tu jest cały kompleks śmierci pozornej: ochłodzenie, uśpienie, antybiotyki…
— Ale przecież to samobójstwo! — wykrzyknął Niemayer. — Nie przekona mię pan! Jeszcze czas…
— Nie. Ryzyko nie jest większe niż przy każdym innym skomplikowanym eksperymencie. Wie pan przecież, że przed czterdziestu laty z warstw wiecznej zmarzliny w tundrze syberyjskiej wydobyto ciało mamuta. Mięso jego było tak dobrze zakonserwowane, że psy chętnie się nim żywiły. Jeżeli zwłoki mamuta w warunkach naturalnych zachowały świeżość w ciągu dziesiątków tysięcy lat, to dlaczego ja nie mógłbym zachować siebie w sprawdzonych i naukowo obliczonych warunkach! A pańskie półprzewodnikowe termoelementy najnowszego typu pozwolą w niezawodny sposób przekształcić ciepło w prąd elektryczny i przy okazji dadzą ochłodzenie. Mam nadzieję, że nie zawiodą mnie przez te osiemnaście tysięcy lat, co?
Niemayer wzruszył ramionami.
— Termoelementy z pewnością nie zawiodą. Są to instalacje najprostsze, zresztą w szybie mają najbardziej dogodne warunki: małe wahania temperatury, brak wilgoci… Mogę ręczyć, że zniosą ten okres czasu nie gorzej niż mamut. Ale pozostałe przyrządy? Jeżeli w ciągu osiemnastu tysięcy lat zepsuje się chociaż jeden…
Bern wyprostował się i przeciągnął.
— Pozostałe przyrządy nie muszą wytrzymywać tak ogromnego okresu czasu. Zadziałają tylko dwa razy: jutro rano i za sto osiemdziesiąt wieków, na początku następne —: go cyklu życia naszej planety. Przez resztę czasu będą zakonserwowane wraz ze mną w komorze.
— Niech pan powie, profesorze, czy pan… wciąż niezachwianie wierzy w zagładę naszej ludzkości?
— Straszne jest w to uwierzyć — powiedział Bern zamyślony. — Ale nie jestem tylko uczonym, jestem jeszcze człowiekiem. Dlatego chcę sam zobaczyć… No, chodźmy spać. Jutro czeka nas jeszcze dużo pracy.
Mimo zmęczenia Niemayer źle spał tej nocy. Czy to z powodu upału, czy pod wrażeniem słów profesora był, bardzo podniecony i nie mógł usnąć. Podniósł się z ulgą, gdy tylko pierwsze promienie słońca musnęły płótno namiotu. Leżący obok niego Bern natychmiast otworzył oczy: