Выбрать главу

Nie było wątpliwości — Bern znajdował się w początku nowego cyklu precesji — w XX tysiącleciu…

Noc minęła na rozmyślaniach. Bern oczywiście nie mógł usnąć i niecierpliwie oczekiwał świtu. Wreszcie gwiazdy zbladły i zniknęły, między drzewami dała się dostrzec przejrzysta mgła. Profesor przyjrzał się gęstej i wysokiej trawie pod stopami — to przecież mech, ale jaki olbrzymi! A więc tak jak przypuszczał, po zlodowaceniu zaczęły się rozwijać rośliny z rodziny paproci — najbardziej prymitywne i odporne.

Coraz bardziej pochłonięty obserwacjami profesor Bern zagłębił się w las. Nogi plątały mu się w długich i giętkich łodygach mchu, pantofle wkrótce przemokły od rosy. Widocznie była już jesień. Liście na drzewach miały najprzeróżniejsze barwy: zielone na przemian z czerwonymi, pomarańczowe z żółtymi. Uwagę Berna przyciągnęły smukłe drzewa z miedzianoczerwoną korą. Ich liście różniły się od innych świeżym, ciemnozielonym kolorem.

Podszedł bliżej: drzewa przypominały sosnę, tylko zamiast igliwia miały twarde, ostre jak osoka listeczki, pachnące choiną.

Las stopniowo nabierał życia. Powiał szeleszczący wietrzyk rozpędzając resztki mgły. Nad drzewami ukazało się słońce — to było zwykłe, wcale nie postarzałe w swym oślepiającym blasku słońce. Nie zmieniło się zupełnie w ciągu stu osiemdziesięciu wieków.

Profesor szedł potykając się o korzenie i co chwila poprawiał spadające okulary. Nagle usłyszał trzask gałęzi i dźwięki przypominające chrząkanie. Spoza drzew wyłonił się brunatny tułów zwierzęcia ze stożkowatą głową. „Dzik — skonstatował Bern — ale inny niż dawniej. Ma róg nad ryjem”.

Dzik spostrzegł Berna, zamarł na sekundę, potem z kwikiem rzucił się między drzewa.

„Oho! Zląkł się człowieka!” — ze zdziwieniem stwierdził profesor. I nagle serce mu zamarło: po szarym od rosy mchu ciągnął się wilgotny ślad, przecinający polankę na ukos. Był to odcisk bosej stopy ludzkiej.

Profesor przykucnął nad śladem. Ślad był płaski, odcisk wielkiego palca wyraźnie odchylał się w bok. Czyżby przewidywania jego były aż tak ścisłe? Niedawno przeszedł tędy człowiek!

Bern zapomniał o wszystkim i pochylając się, żeby lepiej widzieć, poszedł za tym śladem. „Tu istnieją ludzie i wnosząc z tego, że dziki ich się boją, muszą być zręczni i silni”.

…Spotkanie nastąpiło znienacka. Siady zaprowadziły go na polanę, z której Bern usłyszał najpierw ostre, gardłowe głosy, a potem zobaczył kilka istot, porośniętych żółtoszarą sierścią.

Istoty stały przygarbione pod drzewami i trzymały się gałęzi rękami. Patrzyły w stronę profesora. Bern zatrzymał się i zapominając o ostrożności zaczął chciwie przyglądać się dwunożnym. Były to niewątpliwie małpy, przekształcające się w ludzi: ręce o pięciu palcach, niskie czoła sięgające poza strome łuki nadbrewne, pod małym nosem wysunięte do przodu szczęki. Dwie spośród małp miały na ramionach coś w rodzaju okrycia ze skór.

A więc stało się tak, jak przewidywał. Bern doznał nagle gniewnego, dotkliwego poczucia samotności. „Cykl się zamknął — to co było przed dziesiątkami tysięcy lat, wróciło…” W tej chwili jeden z małpoludów ruszył w kierunku Berna wydając okrzyk — okrzyk zabrzmiał rozkazująco. W ręce tej istoty profesor zauważył ciężką, sękatą maczugę. Był to widocznie wódz — wszystkie pozostałe małpy podążyły za nim. Dopiero teraz Bern uprzytomnił sobie grożące niebezpieczeństwo. Człekokształtne zbliżały się niezgrabnie, ale dość szybko kuśtykając na wpół zgiętych nogach. Profesor wystrzelił w powietrze cały ładunek pistoletu i uciekł do lasu.

Był to błąd. Gdyby pobiegł przez otwartą przestrzeń wątpliwe, czy małpoludy byłyby go w stanie dopędzić na swych słabo jeszcze przystosowanych do chodzenia nogach. Ale w lesie miały całkowitą przewagę. Z ostrymi, tryumfalnymi okrzykami przebiegały od drzewa do drzewa, czepiając się i odbijając rękami od gałęzi. Niektóre rozhuśtywały się na konarach i robiły olbrzymie skoki. Na czele biegł „wódz” z maczugą.

Profesor słyszał za plecami wściekłe i tryumfalne okrzyki: człekokszałtni dopędzali go. „To przypomina lincz” — przebiegło mu nie wiadomo czemu przez głowę. „Nie trzeba było uciekać — uciekający zawsze zostaje pokonany…” Serce waliło, po twarzy spływał pot, nogi były jak z waty.? Nagle strach zniknął, na jego miejsce napłynęła — jasna, bezlitosna myśclass="underline" „Po co uciekać? Przed czym się ratować? Eksperyment został zakończony…” Zatrzymał się, objął rękami pień drzewa i odwrócił twarzą do napastników.

Pierwszy, kołysząc się z boku na bok biegł „wódz”.?! Wymachiwał nad głową swoją maczugą — profesor widział jego drobne, drapieżne zęby. Skóra na lewym ramieniu była osmalona. „To znaczy, że znają już ogień” — pośpiesznie stwierdził Bern. „Wódz” podbiegł, wydał, okrzyk bojowy i z rozmachem opuścił swą maczugę na głowę profesora. Straszny cios powalił Berna na ziemię, — krew zalała mu twarz. Świadomość zamgliła — się na chwilę, potem Bern zobaczył zbiegających się ze wszystkich stron małpoludzi, „wodza” znów wznoszącego maczugę do ciosu i coś srebrzystego, co błysnęło w powietrzu.

„A jednak ludzkość się odradza” — zdążył pomyśleć, zanim drugi cios maczugi nie pozbawił go możności myślenia.

W kilka dni później, w „Wiadomościach Związku Krajów Wolnej Pracy” ukazał się następujący artykuł:

„Parę dni temu, 12 września, w azjatyckim rezerwacie znajdującym się na terenie dawnej pustyni Gobi, wydarto dużemu stadu małpoludzi ciało ludzkie. Pośpiesznym jonolotem przetransportowano tego człowieka do Domu Zdrowia w najbliżej położonej strefie zamieszkałej. Według budowy czaszki, jak również szczątków odzieży ustalono, że pochodzenie tego człowieka zaliczyć należy do pierwszych wieków ery Zwycięstwa Pracy.

W chwili obecnej życiu tajemniczego człowieka nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo.

Po odzyskaniu przytomności otworzył oczy i zaczął radośnie wykrzykiwać jakieś niezrozumiałe słowa. Za pomocą uniwersalnej maszyny lingwistycznej udało się rozszyfrować treść jego słów. Człowiek wykrzykiwał w języku staroniemieckim: „Omyliłem się! Jakie to szczęście, że się omyliłem!” — i znów stracił przytomność.

Jak mógł człowiek z tak zamierzchłej epoki zachować życie w przeciągu przeszło osiemnastu tysiącleci? Prawdopodobnie zrobił to przez zastosowanie jednej z powszechnie znanych metod. Obecnie specjalna ekspedycja Akademii Nauk prowadzi energiczne poszukiwania i badania.

Sekcji paleontologicznej polecono na przyszłość wzmóc nadzór nad rezerwatami.

Szczególną uwagę należy zwrócić na to, aby małpoludy nie używały swoich narzędzi pracy jako narzędzi zabójczych. Może to odbić się szkodliwie na formowaniu się myślenia w procesie ewolucji”.

Prezydium Wszechświatowej Akademii

A. Strugacki, B. Strugacki

Odruch samorzutny

Urm doznał uczucia nudy.

Ściśle mówiąc, nuda — czyli reakcja na jednostajność i monotonię warunków lub też coś w rodzaju wewnętrznego niezadowolenia z siebie, utrata zainteresowania życiem jest właściwością tylko człowieka i niektórych zwierząt. Żeby się nudzić, należy mieć, jeżeli można się tak wyrazić, czym się nudzić — a więc posiadać wysubtelniony i wysokozorganizowany system nerwowy. Trzeba umieć myśleć lub przynajmniej cierpieć. Urm nie posiadał systemu nerwowego we właściwym znaczeniu tego słowa i nie umiał myśleć.

Tym bardziej nie umiał cierpieć. Potrafił tylko absorbować, zapamiętywać i działać. Nie mniej jednak doznał uczucia nudy.