Выбрать главу

Wszystko zaczęło się od tego, że po wyjściu Pana dokoła Urma nic się nie działo, co warto by zapamiętać. A główny bodziec kierujący działaniem i pobudzający Urma do działania stanowiło gromadzenie nowych doznań. Władała nim nienasycona ciekawość, nienasycone pragnienie przyjmowania i zapamiętywania jak największej ilości faktów. Gdy nie było nieznanych faktów i zjawisk, należało ich szukać.

Ale całe swoje otoczenie Urm znał do najdrobniejszych szczegółów, do ostatnich granic. Od pierwszej chwili swego istnienia pamiętał to przestronne, kwadratowe pomieszczenie o szarych, szorstkich ścianach, niskim suficie i żelaznych drzwiach. Unosił się tu stale zapach rozgrzanego metalu i olejów transformatorowych. Skądś z góry dochodził niewyraźny, niski szum — ludzie nie mogli słyszeć go bez specjalnych przyrządów, ale Urm słyszał doskonale.

Umieszczone pod sufitem lampy jarzeniowe były wygaszone, mimo tu Urm zupełnie dobrze widział przy pomocy promieni podczerwonych i impulsów radarowych.

A więc Urm doznał uczucia nudy i postanowił wyruszyć na poszukiwanie nowych wrażeń.

Od wyjścia Pana minęło pół godziny. Doświadczenie mówiło Urmowi, że teraz nie należy spodziewać się jego szybkiego powrotu. Było to ważne, gdyż Urm spróbował już raz przedsięwziąć niewielki spacerek po pokoju bez rozkazu, i Pan, który zastał go przy tym zajęciu, zrobił coś takiego, że Urm nie był w stanie poruszyć nawet rogiem radarowym. W tej chwili można się było tego raczej nie obawiać.

Urm zakołysał się i zrobił ciężki krok naprzód. Cementowa podłoga zahuczała pod jego grubymi kauczukowymi podeszwami. Urm przystanął i nachylił się nawet, wsłuchując się w ten szum. Ale w gamie dźwięków, spowodowanych wibracją cementu nie było nic nieznanego i Urm z wolna podążył ku przeciwległej ścianie. Przycisnął się do niej i powąchał. Ściana pachniała mokrym betonem i zardzewiałym żelazem. Nic nowego. Urm odwrócił się, przy czym zadrapał ścianę ostrym, stalowym łokciem, przeciął pokój po przekątnej i zatrzymał się przed drzwiami. Otworzenie drzwi nie było rzeczą prostą i Urm w pierwszej chwili nie wiedział, jak to zrobić. Wreszcie wyciągnął zębate szczypce lewej ręki, zręcznie ujął uchwyt zamku i przekręcił. Drzwi otwarły się z lekkim przeciągłym skrzypnięciem. To było bardzo zajmujące i Urm spędził kilka minut na otwieraniu i zamykaniu drzwi, to szybko, to znów wolno, nadsłuchując i zapamiętując. Następnie przekroczył wysoki próg i znalazł się u stóp schodów. Schody były wąskie, z kamiennymi stopniami i dość wysokie. Urm momentalnie naliczył osiemnaście stopni do pierwszego podestu, na którym paliło się światło. Bez pośpiechu jął wstępować w górę. Z podestu prowadziły jeszcze inne schody, drewniane, o dziesięciu stopniach, na prawo zaś otwierała się przestrzeń szerokiego korytarza. Po krótkiej chwili wahania Urm skręcił w prawo. Nie wiedział czemu. Korytarz nie był wcale bardziej interesujący niż schody. Możliwe jednak, że Urm nie miał zaufania do drewnianych stopni.

Korytarz był ciepły, jasno oświetlony podczerwonym światłem. Źródłem promieni były zębate walce, zawieszone nieco nad podłogą. Urm nigdy przedtem nie widział kaloryferów i zębate walce żywo go zainteresowały. Pochylił się i zahaczył o jeden z nich szczypcami obu rąk. Rozlej się krótki trzask i zgrzyt metalu, w górę wzniósł się gest, obłok gorącej pary. Pod stopy Urma buchnął strumień wrzącej wody. Urm podniósł walec ku swej głowie, obejrzał go uważnie, zbadał poszarpane brzegi rury. Następnie walec został odrzucony w bok i podeszwy Urma zachlupotały po kałużach. Doszedł do końca korytarza. Tam, nad niskimi drzwiami błysnął czerwony napis: — „Ostrożnie! Nie wchodzić bez ubrania ochronnego!” — przeczytał Urm. Znał słowo „ostrożnie”, ale wiedział, że zawsze stosuje się’ do ludzi. Do niego, Urma, słowo to nie mogło się stosować. Wyciągnął rękę i pchnął drzwi.

Tak, tutaj było wiele rzeczy ciekawych i nowych. Stał u wejścia ogromnej sali, zapełnionej przedmiotami z metalu, kamienia i mas plastycznych. Pośrodku, na metr w górę wznosiło się coś okrągłego z betonu, przypominające płaski postument, przykryty żelazną czy też ołowianą pokrywą. Liczne kable rozbiegały się od niego w kierunku ścian, wzdłuż których ciągnęły się marmurowe tablice z błyszczącymi przyrządami i dźwigniami. Betonowy postument był otoczony siatką z miedzianego drutu, z sufitu zwisały kolankowate, lśniące pałki, zakończone nożycami i szczypcami, takimi samymi jak ręce Urma.

Urm, stąpając po wyłożonej kaflami podłodze, zbliżył się do miedzianej siatki i obszedł ją dookoła. Po czym zatrzymał się i obszedł jeszcze raz. W siatce nie było żadnego przejścia.

Wówczas Urm podniósł nogę i bez wysiłku przekroczył siatkę. Poszarpane strzępy miedzianej pajęczyny zawisły mu na ramionach. W odległości dwóch kroków od betonowego postumentu stanął jednak jak wryty. Jego okrągła, niby globus szkolny głowa z napięciem i czujnością obracała się w prawo i w lewo, ebonitowe konchy receptorów akustycznych odchyliły się i poruszyły, zadrgały rogi radarowe.

Ołowiana pokrywa na postumencie wysyłała podczerwone promienie widoczne nawet w tym ogrzanym lokalu. Lecz prócz tego wydzielało się spod niej jakieś inne promieniowanie. Urm doskonale widział przy pomocy promieni Rentgena i gamma i wydawało mu się, że pokrywa jest przezroczysta i pod nią otwiera się szczelina studni, bezdennej, napełnionej świecącym pyłem. W głębi pamięci Urma błysnęło wspomnienie rozkazu: natychmiast — stąd odejść. Urm nie wiedział, kto i kiedy wydał ten rozkaz. Prawdopodobnie znał go już od początku swego istnienia, tak samo jak wiedział od razu wiele innych rzeczy. Ale Urm nie posłuchał rozkazu.

Przeważyła ciekawość. Pochylił się nad postumentem, wyciągnął szczypce rąk i z pewnym wysiłkiem podniósł pokrywę.

Potok promieni gamma oślepił go. Na marmurowych tablicach alarmująco zamigotały czerwone sygnały, ostrzegawczo zawyła syrena. Na mgnienie oka Urm przez ażurowe sylwetki swych rąk zobaczył wnętrze studni betonowej, następnie rzucił pokrywę oznajmiając niskim, ochrypłym głosem:

— Niebezpieczeństwo! Gefahr! Danger! Wejsiań! Abunaj! Przez salę przetoczyło się i zamarło dudniące echo. Urm obrócił o sto osiemdziesiąt stopni górną część tułowia i pośpiesznie skierował się ku wyjściu. Szok wywołany potokiem cząsteczek radioaktywnych w licznikach kontrolnych kazał mu odejść jak najdalej od postumentu. Oczywiście, ani najmocniejsze promieniowanie, ani najpotężniejsze potoki cząsteczek nie mogły w najmniejszym stopniu zaszkodzić Urmowi; nawet dłuższe przebywanie w aktywnej strefie reaktora nie groziło mu poważniejszymi następstwami. Ale konstruując Urma, jego władcy stworzyli w nim dążenie do trzymania się z daleka od źródeł promieniowania o wielkim nasileniu. Urm wyszedł na korytarz, starannie zamknął za sobą drzwi i przekroczywszy przez zerwany kaloryfer znalazł

się ponownie na podeście klatki schodowej. Tam natychmiast zobaczył człowieka zbiegającego pośpiesznie z drewnianych schodów.

Człowiek ten był znacznie mniejszy niż Pan. Miał luźne, jasne ubranie, włosy niezwykle długie, złociste. Urm nigdy dotąd nie widział takich ludzi. Wciągnął powietrze i poczuł znajomy zapach białego bzu. Pan czasem pachniał tak samo, tylko znacznie słabiej.

Na podeście panował półmrok, schody były jasno oświetlone i dziewczyna nie dostrzegła od razu potężnych zarysów olbrzymiej postaci Urma. Tylko na odgłos jego kroków zatrzymała się i zawołała gniewnie:

— Kto tam łazi? Czy to ty, Iwaszow?

— Dzień dobry, jak się macie? — głucho powiedział Urm.

Dziewczyna wrzasnęła. Z półmroku sunęła ku niej błyszcząca głowa z wypukłymi, szklanymi oczami, nieproporcjonalnie szerokie opancerzone ramiona, grube kolankowate ręce.