— Urm — powiedział głośno Piskunow.
Głowa znieruchomiała, rozczłonkowane ręce opadły wzdłuż tułowia.
— Urm, na moją komendę! Urm odpowiedział:
— Jestem gotów.
Ktoś roześmiał się nerwowo.
Piskunow zrobił parę kroków naprzód i położył rękę w rękawicy na piersiach Urma.
Pośpiesznie szukał palcami najważniejszego — wyłącznika, łączącego analityczno-matematyczną część mózgu Urma z układami ruchu i siły. Wtenczas nastąpiło coś niespodziewanego — niespodziewanego dla wszystkich prócz Piskunowa, który tego właśnie lękał się najbardziej. Widocznie w pamięci Urma pozostały skojarzenia łączące ten gest Pana z powstającą znienacka niemożliwością poruszania się. Ledwo palce Piskunowa zdołały dotknąć wyłącznika, Urm odwrócił się gwałtownie. Opancerzona ręka przeleciała nad głową Piskunowa, który zdążył się uchylić, i Urm bez pośpiechu ruszył szosą w odwrotnym kierunku. Korolow pierwszy odzyskał przytomność umysłu.
— Hej, chłopcy! — zawołał. — Poprowadźcie spychacze z prawej i z lewej! Odetnijcie mu drogę od bramy I Piskunow! Hej, Piskunow!
Ale Piskunow nie słuchał. Zanim spychacze rozdzielając się spełzły z szosy w dwie strony, nurkując w chmurach śniegu, Piskunow pędził za Urmem.
— Urm — stój! — krzyczał wysokim, rwącym się głosem. — Stój, bydlaku! Wróć! W tył zwrot!
Zabrakło mu tchu. Urm przyśpieszał kroku i odległość między nimi wciąż wzrastała.
Wreszcie Piskunow stanął, wsunął ręce do kieszeni, wciągnął głowę w ramiona i patrzył za oddalającym się potworem. Korolow i Riabkin dopędzili go. Kostienko szedł na końcu.
— Co ty wyprawiasz? — zapytał gniewnie Korolow.
Piskunow nie odpowiadał długą chwilą.
— Nie słucha — powiedział wreszcie. — Rozumiesz, Kola? Nie słucha rozkazów. To na pewno odruch samorzutny.
Korolow skinął głową.
— Domyśliłem się tego.
— Coś podobnego! — wykrzyknął Riabkin. — Z takim samym powodzeniem moglibyście chcieć, aby pociągi same wybierały właściwą drogę podczas jazdy.
— Co to znaczy — odruch samorzutny? — zapytał nieśmiało Kostienko.
Nikt mu nie odpowiedział.
— A mimo wszystko to coś wspaniałego! — Korolow wytarł nos i w roztargnieniu wsunął chustkę za pazuchę. — Przestał słuchać rozkazów! Można było…
— Chodźmy! — rzekł stanowczo Piskunow.
Tymczasem spychacze ustawiły się w półkole i zaczęły zbliżać do Urma, maszerującego spokojnie po szosie. Jeden spychacz wydostał się na szosę przed nim, odwrócony tyłem do bramy, drugi dopędzał Urma z tyłu, trzy podchodziły z boków — dwa z lewej, jeden z prawej strony. Urm widział prawdopodobnie, że go okrążają, ale nie odgadł, jakie to ma znaczenie.
Szedł szosą, póki nie natknął się piersią na spychacz. Nacisnął mocno — traktor zakołysał się lekko, kierowca ścisnął kierownicę z twarzą pełną napięcia. Urm cofnął się i uderzył z rozpędu. Stal dźwięknęła o stal i w prostokącie świateł reflektora widać było, jak iskry posypały się w śnieżną mgłę. W tej samej chwili tarcza podchodzącego z tyłu spychacza przywarła do pleców Urma. Urm znieruchomiał, tylko przypominająca globus szkolny głowa powoli obracała się wokół osi. Pozostałe spychacze podeszły z boków i zamknęły Urmowi ostatnią drogę odwrotu. Znalazł się w potrzasku.
— Towarzysze inżynierowie! Towarzyszu Piskunow! Co dalej robić? — zawołał kierowca z pierwszego traktora.
— Towarzysz Piskunow wyszedł. Co mu powtórzyć? — powiedział Urm.
Zamachnął się i walnął w tarczę spychacza. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Walił systematycznie, miarowo jak bokser podczas treningu, lekko odchylając się za każdym razem i spod zakończonych szczypcami rąk z brzękiem sypały się snopy iskier.
Piskunow w towarzystwie Korolowa, Riabkina i Kostienki biegli ku niemu z pośpiechem.
— Trzeba coś prędko przedsięwziąć, inaczej może się uszkodzić — powiedział z niepokojem Riabkin.
Piskunow bez słowa zaczął wdrapywać się na gąsienicę traktora, ale Riabkin chwycił go i ściągnął z powrotem.
— O co chodzi? — zapytał Piskunow z irytacją. Riabkin odpowiedział:
— Jesteś jedynym człowiekiem, który zna mechanizm Urma do najdrobniejszych szczegółów.
Jeżeli ci się coś stanie, to cała historia może się przedłużyć o długie miesiące. Musi pójść kto inny.
— Słusznie — powiedział szybko Korolow. — Ja pójdę.
Jeden z robotników otaczających inżynierów wtrącił się:
— Może wyznaczycie którego z nas? Jesteśmy młodsi, zręczniejsi…
— Ja — odezwał się posępnie Kostienko.
— Mowy nie ma — powiedział Korolow. — Trzymajcie Piskunowa.
Zrzucił futro i wlazł na traktor. Wówczas Piskunow szarpnął się gwałtownie.
— Puszczaj, Riabkin.
Riabkin nic na to nie odpowiedział. Kostienko podszedł z drugiej strony i mocno wziął Piskunowa pod ramię.
A Urm szalał. Dolna część jego tułowia była unieruchomiona przez spychacze, ale górna miała swobodę ruchów i Urm błyskawicznie obracał się na wszystkie strony, z rozmachem waląc stalowymi pięściami po żelaznych tarczach. W tumanie śniegu unosiły się nad nim strzępy pary. „Siła uderzenia pięści — trzysta kilo” — przypomniał sobie Kostienko.
— Korolow siedział z zaciśniętymi zębami między spychaczami u stóp Urma i czekał na odpowiedni moment. Uszy pękały od trzasku i huku. Widział, że Urm go zauważył — jego szklane oczy co chwila, z błyskiem czujności zwracały się w jego kierunku.
— Uspokój się, uspokój — samymi wargami szeptał Korolow. — Urm, kochanie, uspokój się!
Uspokójże się, ty draniu!
W łoskot uderzeń wplątał się jakiś nowy dźwięk — coś trzasnęło — ręka Urma czy tarcza spychacza. Nie można było dłużej zwlekać. Inżynier wśliznął się pod pięść Urma i przywarł do boku potwora. I wtedy Urm znowu zadziwił wszystkich. Opuścił bezwładnie ręce. Nagle ustał łoskot i znowu dało się słyszeć wycie wichru i warkot silników. Korolow blady, spocony, wyprostował się i wyciągnął rękę do piersi Urma. Rozległo się suche szczęknięcie. Zielone i czerwone światełka na ramionach Urma zagasły.
— Koniec — wymamrotał Piskunow i zamknął oczy.
Ludzie zaczęli od razu mówić nadmiernie podniesionymi głosami, rozległ się śmiech, posypały żarciki. Kierowcy pomogli Korolowowi wydobyć się spod Urma i trzymając go pod ręce sprowadzili na ziemię. Piskunow porwał go w objęcia i ucałował.
— A teraz — powiedział przerywanym głosem — do instytutu. Do pracy. Nie wiem, czy na tydzień, czy na miesiąc… Trzeba go przywołać do porządku i zrobić jednak Urmem — Uniwersalną Roboczą Maszyną.
— Wytłumaczcie mi, proszę, co to właściwie było z tym Urmem? — zapytał Kostienko. — I co to znaczy „odruch samorzutny?”
Korolow blady i zmęczony po bezsennej nocy odpowiedział:
— Widzisz, Urm został wykonany na zamówienie Zarządu Komunikacji Międzyplanetarnej. I różni się od najbardziej precyzyjnych maszyn cybernetycznych tym właśnie, że jest przeznaczony do pracy w warunkach, których nie może przewidzieć najgenialniejszy program.