Gdy przechyliłem się przez poręcz i popatrzyłem w ciemność, w której płynęła brudna woda naszej sławnej rzeki, przebiegł mię dreszcz. To było straszniejsze niż położyć się pod pociąg.
Ale teraz bezgranicznie wierzyłem już swojej maszynie i dlatego, zacisnąwszy mocno powieki, rzuciłem się w dół. Wówczas nastąpiło coś niewiarygodnego. Poprzez zamknięte powieki poczułem nagle, że znalazłem się w potokach ostrego światła. Wszystko wokół mnie zalśniło, a po upływie paru sekund uderzyłem w coś miękkiego i sprężystego, odbiłem się, znów uderzyłem i wreszcie zawisłem w powietrzu. Otwarłem oczy i zobaczyłem, że leżę na miękkiej siatce, rozciągniętej między filarami mostu. Spod mostu biło we mnie światło mocnych reflektorów, Wokół których widać było poruszające się sylwetki ludzi. Potem ktoś krzyknął przez tubę: „Zuch. Wspaniale. Wyłaź no tu”.
Wyciągnęli mnie na górę i zaczęli winszować. Potem zjawił się jakiś typ i podał mi paczkę pieniędzy. „Proszę — powiada. — Za tydzień przyjdzie pan do kina «Homunculus» obejrzeć film z pańskim udziałem w charakterze samobójcy. Tu jest półtora tysiąca dolarów. Pozostałe pięćset otrzyma pan, gdy obraz wejdzie na ekrany”.
Przez cały tydzień chodziłem na wszystkie seansy do kina „Homunculus” i oglądałem się w charakterze samobójcy. Pięciuset dolarów mi w końcu nie dopłacili. Powiedzieli, że akurat za tę sumę napatrzyłem się na siebie.
Wkrótce potem przyjechali do mnie przedstawiciele firmy bracia Crooks i z radością uregulowałem im należność za maszynę. Od tej chwili była ona już moją duszą i ciałem.
Następną operacją, którą wykonałem za poradą maszyny elektronowej, był ożenek z pewną starą lady z Parc Avenue. Koszty małżeństwa wyniosły tysiąc dolarów. Po pięciu dniach lady umarła, pozostawiając mi czek na pięć tysięcy dolarów. Tę sumę wydałem na zakup starego, zrujnowanego rancho w stanie Nevada, które rząd odkupił ode mnie po tygodniu za piętnaście tysięcy: na miejscu mego rancho zbudowano piąty atomowy poligon doświadczalny. Za piętnaście tysięcy kupiłem od pewnego Kanadyjczyka kraby z Oceanu Spokojnego, które natychmiast odsprzedałem restauracji „Ritz” za trzydzieści tysięcy. Nie wiem, jakim cudem moja partia okazała się jedyną w kraju, której stopień zarażenia promieniami radioaktywnymi nie przekraczał dopuszczalnej dozy.
Po przeprowadzeniu tych wszystkich udanych operacji postanowiłem zostać milionerem.
I oto pewnego razu, zmówiwszy przedtem paciorek, nabrałem na klawiaturze swego doradcy liczbę pięciocyfrową, wszystko, co w tej chwili posiadałem. Następnie nacisnąłem pedał.
Nigdy nie zapomnę tego wieczoru.
Taśma z niewiadomego powodu bardzo długo się nie pokazywała. Potem ukazał się jej koniuszek, który natychmiast schował się z powrotem. Wewnątrz maszyny wszystko huczało i zgrzytało. Aż wreszcie — gdy już zaczynałem tracić cierpliwość — zjawiła się taśma z radą, której nie zapomnę do końca życia: „Wszystkie pieniądze, które posiadasz, spal w kominku”.
Długo biłem się z myślami, czy się do tej rady zastosować. Jednak zanadto wierzyłem już swej maszynie i dlatego, po długich rozmyślaniach, obwiązałem sznurkiem wszystkie swoje dolary, rozpaliłem ogień i cisnąłem pieniądze w płomienie. Usiadłem przy kominku i patrząc, jak moje kochane pieniążki obracają się w popiół, czekałem, że lada chwila nastąpi kolejny cud, którego jeszcze nie mogę sobie wyobrazić, a moja mądra bestia elektronowa już dobrze przewiduje na podstawie analizy sytuacji ekonomicznej i politycznej.
Pieniądze spłonęły spokojnie, rozgarnąłem nawet popiół pogrzebaczem, a cud nie następował. „Nastąpi, nastąpi na pewno” — myślałem spacerując po pokoju i zacierając ręce.
Minęła godzina, potem druga, a cudu wciąż nie było. Stanąłem w osłupieniu obok swego pianina i powiedziałem: „No!” Żadnej, odpowiedzi. „Prędzej, oddawaj pieniądze!” krzyknąłem. Maszyna w dalszym ciągu zachowywała podejrzane milczenie. Prawdę mówiąc, nie umiała przecież rozmawiać. Wówczas, tracąc głowę, znów nabrałem na klawiszach sumę, której w ogóle nie posiadałem. Gdy nacisnąłem pedał, stało się coś nieopisanego. Wylazła taśma telegraficzna z samymi zerami. Same zera i ani jednego wyjaśniającego słowa.
Rozwścieczony, zacząłem grzmocić w maszynę pięściami, następnie kopać ją nogami, ale to nic nie pomogło. Z maszyny nieprzerwanie wyłaziły same zera. To mię doprowadziło do szału.
Chwyciłem żelazną kratę, osłaniającą kominek, i z całej siły zacząłem walić nią elektronowego doradcę. Z kadłuba maszyny posypały się drzazgi, taśma przestała się wysuwać i maszyna stanęła. A ja w ataku furii rozwalałem w dalszym ciągu tę elektronową katarynką, póki na podłodze nie pozostał tylko stos odłamków drzewa, szkła i kłębów splątanego drutu.
Padłem na kanapę i trzymając się za głowę ryczałem jak zraniona pantera, przeklinałem wszystko, poczynając od lamp elektronowych, a kończąc na sporządzonym na ich zasadzie moim nieszczęsnym doradcy. Podczas tego ataku szału, spojrzałem przypadkiem na pozostałe po mej maszynie szczątki i zobaczyłem kawałek taśmy z jakimś napisem. Omal nie zwariowałem, gdy przeczytałem ten napis i dowiedziałem się, co miał mi do zakomunikowania i nie chciał zakomunikować ten elektronowy potwór. Napis głosił: „Sprzedaj mnie, dołóż te pieniądze, które masz, i kup u braci Crooks udoskonaloną maszynę „ED” model nr 2”.
— Ale dlaczego mówisz, że maszyna nie chciała ci tego zakomunikować? — zapytał łysy pijak, który słuchając tego zadziwiającego opowiadania otrzeźwiał całkowicie. — Może się po prostu popsuła…
— Ależ to jasne, niech ją diabli wezmą, że nie chciała. Umyślnie kazała mi spalić pieniądze, żebym jej nie sprzedał. Nie wzięła tylko pod uwagę mego temperamentu. O tym nie piszą w gazetach.
— To dziwne — zauważył inteligent we fraku. — To znaczy, że nie miała ochoty rozstać się z panem?
— O to właśnie chodzi. Przywiązała się do mnie. W ostatnich czasach, gdy mi się szczególnie dobrze powodziło, obchodziłem się z nią jak z narzeczoną. Przykrywałem ją jedwabnym pokrowcem. Codziennie wycierałem ją z kurzu. Kupiłem nawet kilka palm w doniczkach i ustawiłem je wokół „ED” model nr 1. Zamiast trzech gazet dostawała ode mnie dziesięć. I oto rezultat. Gdy w wyniku ekonomicznej i politycznej sytuacji powinienem był ją sprzedać i kupić nową, udoskonaloną „ED” model nr 2, ta gadzina w porywie bezdusznego egoizmu oszukała mnie…
— Macie dowód, w jakich czasach żyjemy — powiedział z głębokim namysłem młodzieniec w szafirowej bluzie. — Nawet maszynom elektronowym nie można wierzyć.
Wszyscy rozchodzili się, wzdychając ciężko. Rob Day wyszedł ostatni.