„Uważałem, że to mi w zupełności wystarczy”.
„Panu wystarczy. O mnie pan oczywiście nie myślał. Nie zastanawiał się pan, że wcześniej czy później będę musiała oszczędzać miejsca, aby zapamiętywać tylko rzeczy ważne, najniezbędniejsze dla mnie i dla pana!”
„Suemo, niech pani nie mówi głupstw. Dla pani nic nie może być ważne”.
„Czyż pan sam nie przekonał mię o tym, że w tej chwili rzeczą najważniejszą jest rozwiązanie zagadki wyższych funkcji nerwowych człowieka?”
„Tak, ale do tego dojdzie się stopniowo. Uczeni jeszcze długo będą sobie nad tym łamać głowę”.
„Właśnie — łamać głowę. A dla mnie byłoby to prostsze…” Nie posłuchałem Suemy i nie miałem zamiaru przerabiać swego referatu o modelowaniu.
Skończyłem go bardzo późno i przekazałem Suemie, aby przetłumaczyła go na obce języki i przepisała w każdym z nich.
Nie pamiętam dokładnie, która była godzina, ale nocą zbudziło mnie znów nieprzyjemne dotknięcie jej zimnych palców. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą Suemę.
„Znowu zaczyna pani swoje sztuczki?” — zapytałem, starając się zachować spokój.
„Proszę o wybaczenie — powiedziała Suema obojętnie — ale będzie pan zmuszony dla dobra nauki przeżyć parę przykrych godzin i w końcu umrzeć”.
„Cóż to znowu?” — zapytałem podnosząc się.
„Nie, niech pan leży” — Suema pchnęła mnie w pierś swoją metalową łapą. Wówczas dopiero zauważyłem, że trzyma skalpel, ten sam, którym nauczyłem ją temperować ołówki.
„Co pani zamierza zrobić? — zapytałem przerażony. — Po co pani wzięła nóż?”
„Muszę dokonać na panu operacji. Należy wyjaśnić pewne szczegóły…”
„Pani zwariowała! — krzyknąłem zrywając się z łóżka. — Proszę natychmiast położyć nóż na miejsce!”
„Niech pan leży spokojnie, jeżeli pan rzeczywiście szanuje to, czemu poświęcił pan swoje życie, jeżeli pan chce, aby pański referat o modelowaniu wyższych funkcji układu nerwowego miał powodzenie. Skończę go sama, po pańskiej śmierci”.
Z tymi słowami Suema podjechała bliżej do mnie i przygwoździła mnie do łóżka.
Próbowałem ją odepchnąć, ale bezskutecznie. Zbyt wiele ważyła.
„Niech mię pani puści, bo…”
„Nic mi pan nie zrobi. Jestem silniejsza. Lepiej niech pan leży spokojnie. To operacja dla postępu nauki. Dla odkrycia prawdy. W tym właśnie celu zaoszczędziłam trochę wolnego miejsca w pamięci. Niech pan zrozumie, uparty człowieku, że właśnie ja, posiadająca ogromny zasób wiedzy, wyposażona w doskonałe organa zmysłów i środki przeprowadzenia błyskawicznej, absolutnie logicznej analizy i uogólnienia czynników doświadczalnych, jestem zdolna do powiedzenia ostatniego słowa na temat stworzenia samoudoskonalających się maszyn — słowa, na które czeka nauka. Wystarczy mi jeszcze pamięci, żeby zapisać w niej wszystkie impulsy elektryczne, które biegną poprzez miliony pańskich włókien nerwowych, żeby zorientować się w najsubtelniejszej biologicznej, biochemicznej i elektrycznej strukturze wszystkich części pańskiego ciała, a w szczególności w strukturze pańskiego mózgu. Dowiem się, w jaki sposób skomplikowane substancje białkowe odgrywają w pańskim organizmie rolę generatorów i wzmacniaczy impulsów elektrycznych, w jaki sposób utrwalają się kody świata zewnętrznego, jaką postać przybierają te kody. I w jaki sposób zostają spożytkowane w procesie czynności fizjologicznych. Odkryję tajemnicę żywego układu biologicznego, prawa jego rozwoju, samoregulacji i samoudoskonalania. Czyż dla tego nie warto ofiarować życia?
Jeżeli zaś boi się pan tych przykrych doznań, które wy, ludzie, nazywacie strachem i bólem, jeżeli wreszcie boi się pan śmierci, to mogę pana uspokoić: mówiłam już panu o tym, że w okolicach romboidalnego mózgu ma pan mocno podwyższoną temperaturę i wzmożoną działalność prądów czynnościowych — biotoków. Otóż stwierdziłam, że to patologiczne zjawisko rozprzestrzeniło się już prawie na całą lewą półkulę mózgu. Widocznie stan pana jest kiepski. Bliski już jest czas, gdy pan jako człowiek nie będzie przedstawiał żadnej wartości, gdyż mózg pana jest dotknięty postępującym schorzeniem. Muszę więc przeprowadzić doświadczenie, póki jeszcze czas. Przyszłe pokolenia będą wdzięczne i panu, i mnie”.
„Do diabła! — ryknąłem. — Nie pozwolę, żeby mnie zamordował tępy potwór elektronowy, którego sam stworzyłem!”
„Cha! cha! cha!” — wyskandowała Suema, nienaturalnym tonem, tak jak się śmiech zapisuje w książkach i wzniosła nóż nad moją głową.
Zanim opuściła rękę, zdążyłem przykryć się poduszką. Nóż rozdarł powłokę i palce Suemy zaplątały się na chwilę w rozdartym płótnie. Rzuciłem się w bok, wyskoczyłem z łóżka i odzyskawszy swobodę ruchów pomknąłem w stronę kontaktu, aby wyłączyć prąd, ożywiający oszalałą maszynę. Ale Suema błyskawicznie podjechała do mnie i przewróciła mię swym ciężarem. Leżąc na podłodze zauważyłem, że nie może mię dosięgnąć rękami, a pochylać się nie umiała.
„Nie przewidziałam, że w tej pozycji nie będę mogła nic z panem zrobić — oświadczyła lodowatym tonem. — Zresztą spróbuję”.
Zaczęła najeżdżać na mnie powoli i byłem zmuszony czołgać się na brzuchu uciekając spod jej kół. Pełzałem tak parę minut, póki nie udało mi się schować pod łóżko. Suema próbowała odsunąć je, ale nie było to łatwe. Łóżko było mocno wciśnięte między ścianę i bibliotekę.
Wówczas zaczęła ściągać z łóżka kołdrę, poduszki, materac. Zobaczywszy mnie przez siatkę oznajmiła tryumfalnie:
„No, teraz już mi pan nigdzie nie umknie! Co prawda operować tu będzie bardzo niewygodnie”.
W chwili gdy wymontowała z łóżka siatkę i powlokła ją w bok, zerwałem się na nogi, chwyciłem ściankę łóżka i z całej siły uderzyłem nimi w maszynę. Trafiłem w metalowy korpus Suemy i cios nie wyrządził jej najmniejszej szkody. Zrobiła zwrot i groźnie posunęła się w moim kierunku. Wówczas znów wzniosłem w górę ściankę łóżka, tym razem celując w głowę. Suema cofnęła się szybko.
„Czyż doprawdy pan ma zamiar mnie zniszczyć? — zapytała ze zdziwieniem. — Nie będzie panu żal?”
„Logika idiotki — odparłem zachrypłym głosem. — Pani chce mnie zarżnąć, a ja mam pani żałować!”
„Ale przecież to jest potrzebne dla rozwiązania najważniejszego problemu naukowego.
Dlaczego pan chce mnie zniszczyć? Przecież mogę jeszcze przynieść ludziom wiele pożytku…”
„Niech pani nie udaje idiotki! — ryknąłem. — Człowiek musi się bronić, gdy na niego napadają”.
„Ale ja chcę przecież, żeby pańskie badania nad modelowaniem elektronowym…”
„Niech diabli porwą modelowanie elektronowe! Proszę się nie zbliżać, bo rozwalę!”
„Ale ja przecież muszę!”
Z tymi słowami Suema ze skalpelem w ręce ruszyła ku mnie z olbrzymią szybkością. Ale ja również dobrze celowałem i wymierzyłem jej w głowę potężny cios. Rozległ się brzęk tłukącego się szkła i dzikie wycie głośnika w kadłubie Suemy. Potem wewnątrz metalowej kolumny coś zasyczało, trzasnęło i zobaczyłem wydobywający się stamtąd płomień. W pokoju zgasło światło. Rozszedł się swąd palącej się izolacji. „Krótkie spięcie!” — to była moja ostatnia myśl. Straciłem przytomność i runąłem na podłogę.