Выбрать главу

Mój współtowarzysz umilkł.

Wstrząśnięty tym, co usłyszałem, bałem się odezwać.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy, póki mój towarzysz nie zaczął mówić znowu.

— Praca nad Suemą i w ogóle cała ta historia strasznie mnie zmęczyła. Czuję, że niezbędny mi jest gruntowny odpoczynek, ale muszę się przyznać, że nie wierzę, abym był do niego zdolny.

Wie pan dlaczego? Bo nie mogę znaleźć odpowiedzi na pytanie: w jaki sposób i dlaczego doszedłem do takiego niedorzecznego konfliktu sam ze sobą?

Spojrzałem na niego nie rozumiejąc.

— Tak, właśnie sam ze sobą. Przecież Suema to mój twór. Każdą część jej organizmu dokładnie obmyśliłem. I nagle stworzona przeze mnie maszyna podejmuje zamach na swego twórcę.

Gdzie tu logika? Gdzie się kryje sprzeczność wewnętrzna?

Zastanowiłem się i powiedziałem:

— A czy nie sądzi pan, że po prostu nieumiejętnie postępował pan z Suemą? Wie pan, że w zakładach wytwórczych zdarzają się często wypadki, że człowiek, który nie umie obchodzić się z maszyną, zostaje przez nią okaleczony.

Mój towarzysz zachmurzył się.

— Może pan ma rację. W każdym bądź razie podoba mi się to porównanie, chociaż nie mogę sobie wyobrazić, na czym mogło polegać moje nieumiejętne obchodzenie się z Suemą.

Odparłem po chwili zastanowienia:

— Nie jestem specjalistą, trudno mi coś o tym powiedzieć. Ale wydaje mi się, że pańska Suema w jakiś sposób przypomina samochód bez hamulców. Czy pan zdaje sobie sprawę, jakie ofiary pociąga za sobą zepsucie się hamulców w samochodzie?

— Niech to diabli wezmą! — zawołał uczony z nagłym ożywieniem. — Zdaje się, że pan ma całkowitą słuszność! Przecież o tym pisał już Pawłow!

Spojrzałem na niego zdumiony, gdyż byłem pewien, że akademik Pawłow nigdy i nigdzie nie pisał na temat hamulców samochodowych.

— Tak, tak — powiedział mój współtowarzysz wstając i zacierając ręce. — Że też mi to dotąd na myśl nie przyszło? Przecież funkcje nerwowe człowieka są regulowane przez dwa przeciwstawne procesy — podniecenie i hamowanie. Ludzie, którzy tracą hamulce, często popełniają zbrodnie.,Zupełnie jak moja Suema!

Nagle chwycił mię za rękę i zaczął nią potrząsać.

— Dziękuję panu! Dziękuję! Podsunął mi pan znakomity pomysł. Okazuje się, że po prostu nie przewidziałem w układzie Suemy czynników, które kontrolowałyby celowość i sensowność jej działania, które według z góry zaplanowanych programów określałyby jej postępowanie w taki sposób, aby nie mogła stać się niebezpieczną! To będzie odpowiednikiem naszego hamowania.

Twarz mego towarzysza była rozpromieniona, oczy mu zabłysły, był jak przeistoczony.

— Więc według pana można skonstruować zupełnie bezpieczną Suemę? — zapytałem bez przekonania.

— Oczywiście, to nawet bardzo proste. Już sobie wyobrażam, jak to zrobić!

— No, wtedy rzeczywiście podaruje pan ludzkości genialnego pomocnika we wszystkich dziedzinach!

— Podaruję! — wykrzyknął. — I to nawet bardzo prędko!

Ułożyłem się po cichu na swoim posłaniu i zamknąłem oczy. Wyobraziłem sobie kolumny, uwieńczone szklanymi kulami, które będą w przyszłości kierowały pociągami, samochodami, samolotami, a może i statkami kosmicznymi. Maszyny elektronowe kierują obrabiarkami i zautomatyzowanymi fabrykami. Maszyny przeprowadzają w laboratoriach doświadczenia, analizują je, szybko porównują ze wszystkim, co jest na ten temat znane. Są powołane, aby pomóc człowiekowi w udoskonaleniu rzeczy dawnych, w poszukiwaniu nowych, w przezwyciężaniu trudności.

Zasnąłem niepostrzeżenie pośród tych myśli.

Gdy się obudziłem, pociąg stał. Spojrzałem w okno i zobaczyłem zalany słońcem dworzec w Soczi. Był wczesny ranek, lecz słońce Południa zalewało wszystko swymi promieniami. W przedziale nie było nikogo. Ubrałem się szybko i wyszedłem na peron.

Przy wejściu do wagonu spotkałem naszego konduktora.

— A gdzie ten obywatel w piżamie, który się spóźnił na swój pociąg? — zapytałem.

— Ach, ten dziwak! — zawołał konduktor. — On tego ten…

I machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

— Co?

— Pojechał.

— Pojechał? — zdziwiłem się. — Dokąd?

— Z powrotem. Wyskoczył jak wariat, wciąż w tej samej piżamie, i wsiadł do pociągu jadącego w przeciwnym kierunku.

Osłupiałem.

— Wie pan, tutaj czekali na niego przyjaciele. Namawiali go, żeby został, a on, taki strasznie podniecony, cały czas mówił im o jakichś hamulcach, które musi niezwłocznie zrobić.

Zabawny facet!

Zrozumiałem, co się stało, i wybuchnąłem, śmiechem.

— Tak, tak, te hamulce są mu rzeczywiście niezwłocznie potrzebne…

I równocześnie pomyślałem, że ludzie opanowani pewnymi ideami i wierzący w ich urzeczywistnienie nie potrzebują odpoczynku. A więc niedługo usłyszymy o Suemie „z hamulcami”. No cóż, poczekamy!

Rozległ się gwizdek. Wróciłem do przedziału i usiadłem. Otworzyłem okno i patrzyłem na lśniące morze, którego brzegiem bez pośpiechu, z godnością nasz pociąg szedł dalej na południe do Suchumi.

A. Strugacki, B. Strugacki

Sześć zapałek

1

Inspektor odłożył notes na bok i powiedział:

— Bardzo skomplikowana sprawa, towarzyszu Lehman. Bardzo dziwna sprawa.

— Nie uważam — odparł dyrektor instytutu.

— Nie uważacie?

— Nie, nie uważam. Według mnie wszystko jest jasne.

Dyrektor mówił sucho, przyglądając się ze skupieniem czemuś na pustym, wyasfaltowanym, zalanym słońcem placu za oknem. Już dawno rozbolał go kark — na placu nie działo się absolutnie nic ciekawego. Ale dyrektor uparcie nie zmieniał pozycji. W ten sposób manifestował swój protest. Dyrektor był młody i ambitny. Rozumiał doskonale, co inspektor ma na myśli, ale uważał, że inspektor nie ma prawa ingerować w sprawę od tej strony.

Irytowało go uporczywe naleganie inspektora. „Zgłębia — myślał ze złością. — Wszystko jest jasne jak czekolada, ale on zgłębiał”

— Ale dla mnie nie wszystko jeszcze jest jasne — powiedział inspektor.

Dyrektor wzruszył ramionami, spojrzał na zegarek i wstał.

— Przepraszam was, towarzyszu Rybnikow — rzekł. — Za pięć minut mam seminarium. Jeżeli nie jestem już wam potrzebny…

— Proszę bardzo, towarzyszu Lehman. Ale chciałbym jeszcze porozmawiać z tym… jak mu tam, osobistym laborantem. Gorczyński, o ile się nie mylę?

Gorczyński. Jeszcze nie wrócił. Jak tylko wróci, zaraz go do was poproszę. Dyrektor skłonił się i wyszedł. Inspektor popatrzył za nim przymrużając oczy. „Jesteś trochę lekkomyślny, kochasiu — pomyślał. — Dobrze, przyjdzie i na ciebie kolej”.

Ale kolej na dyrektora jeszcze nie przyszła. Najpierw trzeba było zorientować się w sprawie dokładnie. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście wszystko było jak gdyby zupełnie proste.

Inspektor Urzędu Bezpieczeństwa Pracy mógłby już teraz przystąpić do sprawozdania ze sprawy Andrzeja Komlina, kierownika fizycznego laboratorium Centralnego Instytutu Mózgu.

Andrzej Komlin przeprowadzał na sobie niebezpieczne doświadczenia i już czwarty dzień leży na łożu szpitalnym w półśnie, pół malignie, z odrzuconą w tył okrągłą, porastającą najeżoną szczecinką włosków czaszką, pokrytą plamami sińców. Nie może mówić, lekarze podtrzymują go tylko środkami wzmacniającymi, a na konsyliach często i złowrogo padają słowa: „Silne wyczerpanie nerwowe, porażenie ośrodków pamięci, porażenie ośrodków mowy i słuchu…” W sprawie tej wszystko, co mogło interesować UBP, było zupełnie jasne. Wiadomo, że nie miało tu miejsca uszkodzenie maszyn, niedbałe obchodzenie się z nimi, brak doświadczenia pracowników. Wiadomo, że nie przekroczono przepisów bezpieczeństwa pracy — przynajmniej w ogólnie przyjętym pojęciu. Wiadomo wreszcie, że Komlin przeprowadzał eksperymenty na sobie w tajemnicy, nikt w instytucie o tym nie wiedział, nawet Aleksander Gorczyński „osobisty” laborant Komlina, chociaż na ten temat niektórzy pracownicy instytutu mieli cokolwiek odmienne zdanie.