Anne McCaffrey
Biały Smok
1.
W Warowni Ruatha, przejście bieżące, Obrót dwunasty
— No, jeżeli on teraz nie jest czysty — powiedział Jaxom N’tonowi, przejeżdżając po raz ostatni naoliwioną szmatką po grzebieniu na karku Rutha — to ja nie wiem, co to znaczy czysty! — Otarł spocone czoło rękawem swojej tuniki. — Jak myślisz, N’tonie? — zapytał uprzejmie, uświadomiwszy sobie nagle, że odezwał się do swego towarzysza, będącego Przywódcą Weyru Fort, bez szacunku odpowiedniego dla jego rangi.
N’ton uśmiechnął się szeroko i gestem wskazał na trawiasty brzeg jeziora. Przeszli po mlaskającym błocie, jakie utworzyło się po spłukaniu mydlanego piasku z małego smoka, i jak jeden mąż odwrócili się, by objąć spojrzeniem całego Rutha, lśniącego od wilgoci w promieniach porannego słońca.
— Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby był aż taki czysty — zauważył N’ton po należnym tej sprawie namyśle i zaraz dodał: — o wcale nie znaczy, że nie był. Jednak, jeżeli nie każesz mu ruszyć się z tego błota, zaraz się ubrudzi.
Jaxom szybko przekazał tę prośbę.
— I trzymaj ogon do góry, Ruth, dopóki nie znajdziesz się na trawie — dodał.
Kątem oka Jaxom zauważył, że Dorse i jego kumple ukradkiem odchodzą, tak na wszelki wypadek, gdyby N’ton miał mieć dla nich jeszcze jakąś robotę. Podczas kąpania Rutha, Jaxom opanował rozsadzające go zadowolenie. N’ton zapędził do pomocy Dorse’a i innych. Serce rosło Jaxomowi, kiedy widział, jak oblewają się potem nad tym „karłem”, tą „przerośniętą jaszczurką ognistą”, nie mogąc drażnić się z nim ani droczyć, jak to wcześniej planowali. Nie żywił żadnych nadziei, żeby taka sytuacja mogła potrwać dłużej. Ale jeżeli dzisiaj Władcy Weyru Benden zdecydują, że Ruth jest wystarczająco mocny, by unieść jego ciężar w czasie lotu, wtedy będzie mógł swobodnie odlecieć od szyderstw, jakie musiał znosić ze strony swojego mlecznego brata i jego kumpli.
— Ty wiesz — powiedział N’ton, marszcząc lekko brwi i krzyżując ręce na pochlapanej tunice — że Ruth tak naprawdę nie jest wcale biały.
Jaxom z niedowierzaniem popatrzył na swojego smoka.
— Nie jest?
— Nie. Popatrz na te odcienie brązu i złota na jego skórze, na te falki błękitu i zieleni na jego boku.
— Masz rację! — Jaxom aż zamrugał oczami, zdumiony odkryciem przyjaciela. — Pewnie te kolory stały się dużo, dużo żywsze, kiedy go domyłem do czysta, no i słońce dziś jeno świeci! — Z radością mówił o swoim smoku, o ile tylko znalazł wytrwałego słuchacza.
— On jest… bardziej… w kolorach wszystkich smoków naraz — ciągnął dalej N’ton.
Położył ukosem rękę na silnie umięśnionym barku Rutha, następnie przechylił na bok głowę, wpatrując się w potężny zad. — I jest bardzo proporcjonalnie zbudowany. Może on jest i mały, Jaxomie, ale wspaniały z niego zwierz!
Jaxom westchnął znowu, podświadomie prostując ramiona i wypinając z dumą pierś do przodu.
— Ani nie za gruby, ani nie za chudy, co, Jaxomie? — N’ton dał Jaxomowi kuksańca w ramię, uśmiechając się figlarnie na wspomnienie tych wszystkich okazji, kiedy Jaxom musiał go prosić, by pomógł mu zaradzić kłopotom żołądkowym Rutha.
Jaxom doszedł do błędnego wniosku, że jeżeli uda mu się wepchać w gardziel Rutha odpowiednią ilość jedzenia, to smoczek dorówna wielkością tym smokom, które się razem z nim wykluły. Nic dobrego z tego nie wynikło.
— Czy myślisz, że jest dość mocny, żebym mógł na nim polecieć?
N’ton obdarzył Jaxoma spojrzeniem pełnym namysłu.
— Zastanówmy się. Naznaczyłeś go zeszłego Obrotu na wiosnę, a teraz nastała już pora chłodów. Większość smoków osiąga swój pełny wzrost w czasie pierwszego Obrotu. Myślę, że Ruth nie urósł więcej jak pół dłoni przez ostatnie sześć miesięcy, sądzę więc, że osiągnął już swój pełny wzrost: Hej, słuchaj no — N’ton zareagował na smutne westchnienie Jaxoma — on o pół głowy przerasta wszystkie biegusy, czyż nie? A ty nie jesteś wagi ciężkiej, jak ten tam Dorse.
— Latanie to inny rodzaj wysiłku, prawda?
— Prawda, ale skrzydła Rutha są w stosunku do jego ciała wystarczająco duże, by utrzymać go podczas lotu…
— Więc on jest prawdziwym smokiem?
N’ton wbił oczy w Jaxoma. Potem położył Męce na ramionach chłopca.
— Tak, Jaxomie, Ruth jest prawdziwym smokiem, mimo że o połowę mniejszym od innych! I dowiedzie tego dzisiaj, kiedy poleci z tobą! A więc zabierajmy się z powrotem do Warowni. Musisz się wystroić, żebyś był równie piękny jak on!
— Chodź, Ruth!
Wolałbym posiedzieć tu na slońcu, odparł Ruth, podchodząc do Jaxoma. Jego ruchy były pełne wdzięku, gdy stąpał dotrzymując kroku swemu przyjacielowi i Przywódcy Weyru Fort.
— Na naszym dziedzińcu też będziesz miał słońce, Ruth zapewnił go Jaxom, opierając lekką dłoń na łbie zwierzęcia, świadom radosnego błękitnego odcienia, jaki przybrały lekko wirujące, fasetkowe oczy smoka.
Kiedy szli dalej w milczeniu, Jaxom podniósł oczy na imponującą ścianę skalną, będącą Warownią Ruatha, drugim pod względem wieku miejscem zamieszkiwanym przez ludzi na Pernie. Będzie to jego Warownia, kiedy osiągnie pełnoletność albo, kiedy jego opiekun, Lord Lytol, były czeladnik tkacki, a także smoczy jeździec, zdecyduje, że jest już wystarczająco mądry. Lordowie Warowni będą musieli w końcu zaakceptować fakt, że nieumyślnie Naznaczył na wpół wyrośniętego smoka. Jaxom westchnął, pogodziwszy się już z faktem, że nigdy nie pozwolą mu zapomnieć tej chwili.
Nie żeby chciał zapomnieć, ale Naznaczenie Rutha było przyczyną przeróżnych kłopotów dla Przywódców Weyru Benden, F’lara i Lessy, dla Lordów Warowni i dla niego samego, ponieważ nie wolno mu było zostać prawdziwym smoczym jeźdźcem i mieszkać w Weyrze. Musiał pozostać Lordem Warowni Ruatha, bo inaczej wszyscy młodsi synowie wszystkich ważniejszych Lordów, rozpoczęliby walkę na śmierć i życie, żeby zająć to stanowisko. Najgorszych problemów przysporzył temu człowiekowi, którego najbardziej chciał zadowolić — swojemu opiekunowi, Lordowi Lytolowi. Gdyby Jaxom choć przez moment zastanowił. się, zanim skoczył na gorące piaski Wylęgarni Bendenu, by pomóc białemu smoczkowi rozbić twardą skorupę, zdałby sobie sprawę, ile udręki sprowadzą na Lorda Lytola ciągłe wspomnienia tego, co utracił ze śmiercią swego brązowego Lartha. Nie miało to żadnego znaczenia, że Larth umarł na wiele Obrotów przed narodzinami Jaxoma w Warowni Ruatha, tragedia ta w pamięci Lytola była żywa, okrutnie świeża, tak przynajmniej wszyscy mówili. A jeżeli tak było, zastanawiał się często Jaxom, to, czemu Lytol nie zaprotestował, kiedy Przywódcy Weyrów i Lordowie Warowni zgodzili się, że jego podopieczny musi spróbować wychować małego smoka w Ruatha?
Podnosząc wzrok na wzgórza ogniowe, Jaxom zauważył, że spiżowy, Lioth N’tona siedzi nos w nos z Wilthem, starszawym, brązowym smokiem — wartownikiem. Ciekaw był, o czym te dwa smoki rozmawiają. O jego Ruthu? O dzisiejszej próbie? Zauważył jaszczurki ogniste, maleńkich kuzynów dużych smoków, zataczające leniwe spirale nad ich głowami. Mężczyźni pędzili intrusie i biegusy z głównych stajni na pastwiska, na północ od Warowni. Z szeregu niewielkich zabudowań stojących wzdłuż podjazdu na Wielki Dziedziniec i wzdłuż skraju głównej drogi na wschód, unosił się dym. Na lewo od podjazdu budowano nowe chaty, jako że wewnętrzne zakamarki Warowni Ruatha uznano za niebezpieczne.
— Ilu wychowanków ma Lytol w Warowni Ruatha, Jaxomie? — zapytał nagle N’ton.
— Wychowanków? Ani jednego, panie. — Jaxom zmarszczył brwi.