– Nie zastąpiłem Barretta. Odszedł ze stanowiska w dziewięćdziesiątym drugim albo trzecim. Ja objąłem komendę po Timie Whitneyu.
– Więc nie zna pan szeryfa Barretta?
– Tego nie powiedziałem. Phil Barrett pracuje teraz dla kongresmana Wellego. Jest grubą rybą w jego sztabie i obaj nadal uważają Steamboat za swoje miasto. Odkąd tu jestem, spotkaliśmy się parę razy. Raz grałem z nim w golfa. Facet macha kijem jak wiatrak. Oczywiście Barrett, nie Welle. Ale nie trafiłby do dołka, nawet gdyby miało mu to uratować życie.
– Rozmawiał pan z nim o tych morderstwach? – zapytała Lauren. Percy podrapał się w tył głowy, ale nie odpowiedział.
– Zastanawiam się – nie ustępowała – jak on się czuje teraz, kiedy jego pracę badają obcy ludzie?
Ze zdziwieniem zauważyłem namysł na twarzy Percy’ego.
– Nikomu nie zależy bardziej od niego, żeby ta zbrodnia została wyjaśniona – powiedział. – No, może panu Franklinowi. Ale oprócz niego to właśnie Phil Barrett najbardziej pragnie znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania w tej sprawie.
– Zastanawia mnie coś jeszcze – powiedziała Lauren. – Czy to Barrett był szeryfem, kiedy zamordowano żonę Raymonda Welle?
Percy Smith ze zdziwieniem przyjął to pytanie. Uniósł brwi tak, że jego przymrużone oczy zrobiły się okrągłe niczym ćwierćdolarówki.
– A co to ma do rzeczy? – zapytał.
– Rzeczywiście nic, o ile mi wiadomo – stwierdziła obojętnie Lauren. – Znałam Glorię Welle, to wszystko. Po prostu chcę wiedzieć.
Percy kiwnął głową, jakby chciał powiedzieć: „Spodziewałem się tego”, chociaż było jasne, że nic nie wie o powiązaniach Lauren z rodziną Wellego.
– Ten przykry wypadek zdarzył się w okresie, kiedy Phil Barrett był szeryfem. Nie była to najpiękniejsza karta w życiorysie kongresmana Wellego. Dzięki Bogu, nie muszę otwierać na nowo śledztwa w tej sprawie.
– Nie bardzo rozumiem, co pan ma na myśli – powiedziałem.
Percy machnął ręką w kierunku Hansa, tak jakby przywoływał kelnera. Widząc wahanie Hansa, wlepił w niego gniewne spojrzenie, aż tamten w końcu podszedł.
– Tylko tyle, że sprawa została wyjaśniona – powiedział, nie patrząc ani na Lauren, ani na mnie. – W przeciwieństwie do tej drugiej sprawy, w tamtej obraz jest kompletny, nie brakuje żadnych kawałków. Byli świadkowie, którzy widzieli coś konkretnego, były znaczące dowody, specjaliści od balistyki ustalili, z jakiej broni strzelano, był sensowny motyw zabójstwa, wszystko, co trzeba. Życzyłbym sobie, żebyśmy mieli choćby część tego materiału w sprawie córki pana Franklina.
– I pana Hamamoto – dodała Lauren.
– Tak, oczywiście, jej także. Kawa, Hans. Nie zapomnij o cukrze – Percy wyjął z podręcznej skórzanej torby broszurowe wydanie ostatniej powieści Toma Clancy’ego. Książka wyglądała tak, jakby przeszła wojnę prowadzoną w wilgotnym klimacie. Otworzył ją wyginając niemiłosiernie grzbiet. Podjął lekturę gdzieś w okolicach sześćdziesiątej strony.
Była prawie zupełnie bezksiężycowa noc, kiedy wylądowaliśmy na lotnisku Yampa Valley. Hans zszedł pierwszy po schodkach i pomógł Percy’emu zebrać jego liczne bagaże.
W kilka minut potem byliśmy znowu w powietrzu. Faliste szczyty wzgórz Parku Narodowego Routt prędko ustąpiły ostrym skałom i przepaścistym lodowcom masywu Continental Divide. Wkrótce zaczniemy schodzić ku ziemi po drugiej stronie górskiego pasma, a za godzinę będziemy już pewnie we własnym łóżku.
Nasza sąsiadka Adrienne, mieszkająca po drugiej stronie dróżki, usłyszała, że podjeżdżamy, i wypuściła naszą suczkę frontowymi drzwiami. Emily z zadziwiającym entuzjazmem popędziła po żwirze i piachu w kierunku garażu, skacząc wesoło. W pewnej chwili chwyciła jakiś patyk i zaczęła nim potrząsać z taką energią, że gdyby to było żywe stworzenie, na pewno straciłoby życie.
Z wejścia domu Adrienne dobiegł nas cienki chłopięcy głosik:
– Emily! Emiiilyyy! Wracaj! Wracaj!
– Cześć, Jonas! – zawołała Lauren. – Emily odwiedzi cię jutro, dobrze? Dziś już za późno. Czas, żeby poszła spać!
Chłopiec tupnął nogą.
– Ona chce się bawić. Nie ma jeszcze ochoty iść spać!
– Jutro, kochanie. Podziękuj mamie za opiekę nad nią, dobrze? Jonas pacnął się rękami po udach i wybuchnął płaczem. Lauren położyła dłoń na brzuchu i spojrzała na zegarek. Potrząsnęła głową i posmutniała.
– Jeju, kochanie, nasze dziecko nie jest chyba nocnym markiem. Nie wiem, co robić…
Wypuściłem z rąk nasze torby i objąłem ją.
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Nie przejmuj się. Lauren spoglądała nad moim ramieniem w kierunku domu Adrienne.
– To nie jest chyba samochód Erin, jak myślisz? – Od kilku miesięcy Adrienne przyjaźniła się z Erin Rand, która została jej pierwszą kochanką.
Popatrzyłem w tamtą stronę.
– Nie, to nie jej samochód. Chyba że wygrała go na loterii. – Erin była detektywem i borykała się z trudami tego zawodu. Przed domem Adrienne stał w tej chwili kremowy lexus.
– Nie widziałam Erin już od paru tygodni – zamyśliła się Lauren. – Jak sądzisz, czy one… sama już nie wiem. Myślisz, że zerwały ze sobą?
– Nie mam pojęcia. Adrienne nie zwierzała mi się z żadnych kłopotów między nimi.
Lauren objęła mnie.
– Nie sądzisz, że to zabawne? Jeśli to jest samochód nowej sympatii Adrienne, żadne z nas nie umiałoby powiedzieć, jakiej płci jest ta sympatia…
– Założę się, że to dziewczyna – odparłem niepewnie. – Auto wygląda mi na lexusa w odcieniu estrogenów.
– Estrogenów? Skąd, u licha, takie skojarzenie? Powiedziałabym raczej, że to kolor androgenny… Zakładam się, że to chłopak – stwierdziła i wyciągnęła do mnie rękę. – No jak, przyjmujesz zakład? Powiedzmy, że ten, kto przegra, będzie przez tydzień sprzątał i gotował obiady.
– Nie wolałabyś, żeby fundował przez ten czas kolacje na mieście?
– Nie więcej niż dwa razy.
– Dlaczego myślisz, że Adrienne przerzuciła się z powrotem na chłopaków? Wiesz może o czymś, co mi umknęło?
Lauren obróciła mnie twarzą do drzwi i popchnęła do wejścia.
– Alan, kochanie, po prostu mam taką nadzieję.
Część druga
Zamordowane dziewczyny
7.
Poniedziałkowy ranek przyszedł o zwykłej porze. Po niektórych weekendach to proste zjawisko zaskakuje mnie. Ten poniedziałek był właśnie jednym z takich początków tygodnia.
Pojechałem przez miasto do mojego gabinetu przy Walnut Street, żeby przyjąć pacjenta zapisanego na ósmą piętnaście. Lauren pojechała do sądu przy Canyon Boulevardna spotkanie z pierwszym zastępcą koronera. Chcieli omówić jego zeznanie na rozprawie sądowej wyznaczonej na dzisiejsze popołudnie. Lauren miała wątpliwości, czy sprawa potoczy się pomyślnie.
Wszyscy moi pacjenci zjawili się o wyznaczonych porach. Żaden nie miał problemów, z którymi nie mógłbym się łatwo uporać, więc do domu wróciłem akurat na obiad.
Przed domem Adrienne po drugiej stronie trawnika nie pojawił się ani stary saab, ani kremowy lexus. Zabrakło nam odwagi, aby spytać naszą sąsiadkę o jej obecne preferencje seksualne. Zakład pozostał nierozstrzygnięty, więc Lauren i ja nadal dzieliliśmy domowe obowiązki.
Wtorek zaczął się dla mnie tak samo, jak poniedziałek. Przed lunchem miałem przyjąć czworo pacjentów, po – następnych troje. Chciałem wrócić do domu wystarczająco wcześnie, aby pozwolić sobie na dłuższy rowerowy wypad po wiejskich drogach, przecinających otwartą prerię we wschodniej części okręgu Boulder. W poniedziałek po południu Lauren wygłosiła wstępne oświadczenie w procesie o zakończone śmiercią wykorzystanie osoby nieletniej i we wtorek rano miała przedstawić zeznanie pierwszego świadka oskarżenia. Przypuszczała, że rozprawa przeciągnie się przynajmniej do środy, ale była spokojniejsza o rozstrzygnięcie i miała nadzieję, że w przerwie na lunch odbędzie się posiedzenie, na którym zapadnie wyrok. Oceniała zeznania trzech pierwszych świadków jako niepozostawiające żadnych szans obronie. Spodziewała się, że zostaną złożone jeszcze przed południem. Podejrzewała, że jej przeciwnik za adwokackim stolikiem będzie się starał nie dostrzegać faktów albo je przeinaczać.