– To jak, pospacerujemy jeszcze trochę? – ponowiłem pytanie.
– Czuję się świetnie – odparła Lauren. – Chodźmy.
Ruszyliśmy dalej. Przyszła kolej na moją relację z rozmowy z Dellem.
– To zabawne – powiedziałem – jeśli wziąć pod uwagę, co Cathy powiedziała na temat stosunków Tami z ojcem, ale Dell koncentrował się na zaletach córki. Prawie nie wspomniał o kłopotach, jakie z nią mieli. Powiedział mi, że pracowała jako opiekunka w szkółce niedzielnej i że pomagała w szkole uczniom młodszych klas. Wtedy żyła jeszcze matka Della, którą Tami uwielbiała. Mieszkała tu, w mieście, i Tami zaglądała do niej po lekcjach parę razy w tygodniu, żeby jej poczytać albo pomóc w pracach domowych czy zakupach. Dell był też dumny z tego, jak radziła sobie ze zwierzętami i jeździła na nartach. Do licha, prawdę mówiąc, był dumny prawie ze wszystkiego, co robiła jego córka.
– Słuchając Cathy, odniosłam wrażenie, że miał raczej krytyczny stosunek do Tami – powiedziała Lauren.
– W rozmowie ze mną zupełnie tego nie okazał. Ani razu nie rzuciło mi się to w oczy. Czy Cathy wspomniała ci, że gdy Tami miała dwanaście lat złamała nogę i przez całą wiosnę chodziła w gipsie?
– Nie.
– Zjeżdżała na nartach ze stromego urwiska, sprowokowana przez chłopaka, na którym chciała wywrzeć wrażenie. Grzmotnęła o ziemię i złamała sobie kość goleniową. Dell określił to jako „diablo głupią sprawę”, ale ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że złościł się o to na nią. Opowiedział tę historyjkę, żeby mi pokazać, jakie z niej było ziółko. Wiesz, nie zawsze robiła to, co należało. Nie była złą dziewczyną, ale zdarzało jej się robić nieprzemyślane rzeczy. Chyba chciał dać mi do zrozumienia, że podejmowała czasami błędne decyzje. Pod wpływem impulsu. Obawia się, że któraś z tych decyzji mogła mieć coś wspólnego z jej zamordowaniem. Czy to trzyma się kupy?
– Jasne. Była jeszcze dzieckiem. Rzucała się w ryzykowne przedsięwzięcia.
– Możliwe. A Dell był świadomy jej niedojrzałości.
Lauren przystanęła i wskazała ręką stado ptaków lecących w zwartym szyku nad doliną.
– To ciekawe, w jakim kierunku zmierzają jego wspomnienia. Wspomnienia Cathy koncentrują się na czymś innym. Mówiła przede wszystkim o zamiłowaniu Tami do robienia rzeczy zarezerwowanych dla dorosłych. Takich, jak alkohol i seks. Może nie lubiła tego, co u jej córki było jeszcze dziecinne.
– Albo może chciała w niej widzieć osobę dorosłą – dodałem.
– Możliwe.
– Dell mówi, że Tami miała mocny charakter. Domagała się, żeby wyjaśniał jej „wszystkie cholerne rzeczy” i dlaczego ma je robić bądź nie robić. Była gotowa spierać się o wszystko. Oglądając telewizję, potrafiła kłócić się z Lanym Greenem o pięciodniową prognozę pogody. Ale Dell nie sądzi, że Tami wymknęła się spod rodzicielskiej kontroli. Daleko jej było do tego. Stwierdził, że Joey był pod wieloma względami trudniejszym dzieckiem. Zastanawia mnie, przed czym to Cathy chciała ją uchronić. Rozumiesz, dlaczego uważała, że Tami powinna trzymać się z dala od ojca? Czy powiedziała coś o jej nieposłuszeństwie? O problemach z karnością?
– Co masz na myśli?
– Jakieś zatargi między Tami i ojcem?
– Chodzi ci o obelżywe słowa?
– Także o to. Ale przede wszystkim próbuję zrozumieć, dlaczego rodzice traktowali ją tak różnie.
– Cathy nie powiedziała mi nic, co odnosiłoby się do tej sfery, ale ja nie pytałam jej o to. Czy dowiedziałeś się od Della czegoś na temat Mariko?
Kiwnąłem głową.
– Dell bardzo ją lubił. Nazywał ją Miko. Tak samo jak Tami. Powiedział, że była grzeczna, koleżeńska, miła. Pełna życia. Stwierdził, że gdyby Tami pozbyła się swojej zapalczywości i uporu, byłaby taka jak Miko Hamamoto.
– Zabawne. Odniosłam wrażenie, że Cathy nie była zachwycona tą Mariko. Poza tym nazywa ją Mariko, a nie Miko. Powiedziała mi, że przyjaźń z Mariko nie była przypadkowa, bo Tami urzeczywistniła w ten sposób jeden ze swoich zamysłów.
– Zamysłów?
Lauren chwyciła mnie za przegub dłoni.
– Tak, ich przyjaźń była swego rodzaju miłosiernym uczynkiem ze strony Tami. Cathy powiedziała, że Tami zaopiekowała się Mariko. Przyprowadziła do domu tę Japoneczkę, tak jak się przynosi małego, zabłąkanego szczeniaczka. Zdaniem Cathy, ich przyjaźń nie miała szans na przetrwanie.
9.
Po lunchu Lauren zdrzemnęła się. Nie miała zamiaru tego robić, ale gdy tylko wróciliśmy do pokoju, zrzuciła buty, ułożyła się na środku królewskiego łoża, zwinęła w kłębek i zasnęła. Traktowała te codzienne drzemki jako ofiarę składaną z bólem serca bogom, którzy zesłali na nią stwardnienie rozsiane. Odświeżały ją choć nie zawsze. Czasami budziła się oszołomiona i zdezorientowana, a wtedy proces ponownego aklimatyzowania się zabierał kolejną godzinę z jej aktywnego życia. Konieczność wprowadzania tego interludium do dziennego rozkładu zajęć złościła ją.
Zatrzymaliśmy się w pensjonacie u stóp Howelsen Hill. Pokoik był mały i miał mansardowe okna w dwóch ścianach. Ściany pokryto tapetą w prążki, które zdawały się obiegać we wszystkich kierunkach okrągłe okienka. Złapałem się na tym, że podświadomie przechylam głowę, starając się śledzić je wzrokiem. Pokój miał też zgrabny balkonik wielkości wanienki do mycia nóg. Gdy Lauren zasnęła, wcisnąłem krzesło na balkonik i zacząłem robić notatki na laptopie, pociągając od czasu do czasu łyk dietetycznego napoju, który przyniesiono mi z lodówki na dole.
Powietrze w Steamboat było przejrzyste, a bezchmurne niebo miało odcień łagodnego błękitu. Tego popołudnia burza ominęła miasto, lecz od północy dochodziły odgłosy grzmotów.
Przeczytałem notatki dopiero po zapisaniu pięciu stron. Zmieniłem to i owo i zapełniłem trzy dalsze. Tami nabierała w mojej wyobraźni realnych kształtów prędzej, niż się spodziewałem, a kwestie tyczące jej stosunków z rodzicami i ich wzajemnych układów kryły w sobie możliwości, które mogły prowadzić do dalszych odkryć.
Wiedziałem jednak, że muszę porozmawiać z Joeyem Franklinem. Nie dlatego, że nie mogłem go wykluczyć z kręgu podejrzanych, ale z tego powodu, że po rozmowie z nim mógłbym spojrzeć na rodzinę Franklinów z szerszej perspektywy. Musiałem jakoś uporządkować rozbieżności w ocenie córki u Della i Cathy. A. J. Simes na pewno nie będzie miała nic przeciw temu, żebym nieco rozszerzył horyzont w powierzonym mi fragmencie śledztwa.
Lauren obudziła się tuż przed czwartą. Przyszła na balkon i objęła mnie od tyłu, tak że poczułem na plecach jej piersi.
– Chciałabym zobaczyć to ranczo, zanim się ściemni – powiedziała. Jej słowa zaskoczyły mnie.
– Chcesz wrócić na ranczo Franklinów?
– Nie, chciałabym przyjrzeć się ranczu przy Silky Road. Temu, na którym została zamordowana Gloria Welle. Nie wiem czemu, ale po prostu czuję, że powinnam je zobaczyć.
Nie miałem żadnych konkretnych planów na popołudnie. Perspektywa jeszcze jednej wycieczki na wieś wyglądała zachęcająco.
– Wiesz, gdzie to jest? – spytałem.
– Nie.
– Jestem pewien – powiedziałem – że właścicielka naszego pensjonatu będzie wiedziała, jak tam dojechać.
Właścicielka hotelu rzeczywiście wiedziała.
Ranczo Silky Road położone było przy tej samej lokalnej drodze, przy której znajdowała się farma Franklinów, tyle że dużo bliżej miasta. Wskazówki były precyzyjne, więc zabłądziłem tylko raz i musiałem się cofnąć do zjazdu na Silky Road, znajdującego się tuż za mostkiem nad Szalonym Potokiem.
Ranczo rozciągało się na zachodnim stoku szerokiego kanionu w kształcie podkowy, a większą część jego powierzchni zajmowała falująca łagodnie preria. Przypuszczałem, że leży mniej więcej na tej samej wysokości co dolna baza terenów narciarskich na Mount Werner, czyli około dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza. Widok w ten późnowiosenny dzień był wspaniały. Zielone pola zalane były potokami słońca, które połyskiwało w koronach drzew i skrzyło na spływającej rzeką Elk lodowatej wodzie z roztopów. Dolinę wypełniała cisza, zmącona tylko szumem wiatru.