Ujął mnie za łokieć i poprowadził w stronę pokoju 505. Wejście do niego zagradzała żółta taśma.
To jej pokój. Oczywiście, nie może pan wejść do środka.
Nie miałem na to najmniejszej ochoty. Ale nie powiedziałem tego głośno.
W obrąbie granic wyznaczonych żółtą taśmą stali w kilku małych grupkach policjanci. Rozmawiali przyciszonymi głosami, ale żaden nie patrzył w stronę pokoju. Widać było, że reagują na akty przemocy z nie mniejszym niepokojem niż ja.
Drzwi do pokoju 505 były otwarte. Dostrzegłem fragment narzuty leżącej na podłodze z lewej strony łóżka i materac, z którego ściągnięto prześcieradła i koce. W drugim końcu pokoju leżało przewrócone na bok krzesło, a koło niego telefon. Na szklanych drzwiach balkonowych ciągnęła się szeroka na dłoń smuga krwi.
Przez szybę widać było trasy narciarskie, latem okupowane przez amatorów jazdy na górskich rowerach. Dziś zielona trawa zjazdowych szlaków wydawała mi się zbroczona krwią. Krwią Dorothy? Na to wyglądało.
Kiedy przeniosłem wzrok z powrotem na wnętrze pokoju, dostrzegłem Flynn Coe. Miała na włosach papierowy czepek, pochylała się, a okryte rękawiczkami dłonie założyła z tyłu. Przyglądała się dywanowi koło łóżka.
Wzdrygnąłem się nagle, gdy z drzwi znajdujących się dokładnie za moimi plecami wyszedł Percy Smith.
– Mamy tu tymczasowy punkt dowodzenia – powiedział, wskazując głową przez ramię. – To był mój pomysł.
Pominąłem milczeniem jego przechwałkę i, nie czekając na pytania, opowiedziałem mu to samo, co wcześniej Russowi na temat małżeńskich problemów Dorothy. Zapisywał wszystko dokładnie w notesie.
– A ten artykuł, nad którym pracowała? O Raymondzie Welle? – spytał, gdy skończyłem. – Co pan wie na ten temat?
– Nic ponadto, co przeczytałem w artykule. W sobotę Dorothy przefaksowała mi go do domu. Chodziło o nieprawidłowości w prowadzeniu kampanii wyborczej parę lat temu.
– Ma pan może przy sobie ten artykuł?
– Nie.
– Ale dotyczy Raya Wellego i plotek na temat jego funduszy wyborczych?
– Tak. Dorothy dopisała ręcznie, że spotkała kogoś, kto wprawdzie nie pomógł jej w pisaniu artykułu, ale twierdził, że dużo wie o zamordowaniu Glorii Welle.
– Czy wymieniła nazwisko tej osoby?
– Z notatki wynikało, że chodzi o mężczyznę. Ale nie podała jego nazwiska. Jest dziennikarką, a ten człowiek był źródłem informacji, nie mogła więc zdradzić jego personaliów. Dorothy informowała też, że planuje kolejne spotkanie, lecz nie podała, z kim.
– Flynn przeszukała pokój dość pobieżnie – wtrącił Russ – ale nigdzie nie zauważyła laptopa. Czy pani Levin miała laptop?
– Tak – odparłem. – Skarżyła się nawet, że jest za ciężki. Czy to możliwe… sam nie wiem… że została napadnięta w celach rabunkowych?
Dziwna rzecz, ale ta myśl uspokoiła mnie. Wolałem założyć, że była to przypadkowa napaść z chęci zysku. Ostatnie pytanie skierowałem do Russa, lecz odpowiedział na nie Percy Smith.
– Jestem zdania – rzekł tonem natchnionego kaznodziei – że czeka nas długa droga, zanim dojdziemy do punktu, w którym będzie można rozstrzygnąć, co mogło się tu stać, a co nie.
Russ poczekał, aż Smith zakończy kwestię, i dopiero powiedział.
– Wszystko jest możliwe. Nawet to, że… że ktoś nie chciał, aby ona drążyła dalej ten temat.
– To spekulacje – stwierdził Smith lekceważącym tonem. – Zwykłe spekulacje. Najpierw musimy zebrać dowody i dopiero na ich podstawie budować teorię. Tak się robi w tych stronach. Nie będziemy dopasowywać dowodów do teorii.
Russ Claven, który stał trochę z tyłu, za Percy Smithem, oparł się plecami o ścianę i uśmiechnął ironicznie.
– Hej, Flynn – zawołał. – Jest już Alan.
Flynn zdjęła czepek i pochyliła się nad żółtą taśmą żeby pocałować mnie w policzek.
– Tak mi przykro. Odniosłam wrażenie, że bardzo ją pan lubi – powiedziała takim tonem, jakby była pewna, że Dorothy nie żyje.
Łzy napłynęły mi do oczu, ale opanowałem się jakoś.
– Tak, rzeczywiście ją lubię – rzekłem cicho.
– Ekipa śledcza będzie za półtorej godziny – odezwał się Smith. – Pani Flynn, czy powinniśmy zrobić tu coś jeszcze przed ich przyjazdem? – Jego głos pobrzmiewał tonem samozadowolenia.
– Zrobiłam już, co mogłam, nie naruszając niczego, żeby nie utrudnić im zadania – odparła Flynn.
– Gdyby znaleziono zwłoki – wtrącił Russ – będzie potrzebny lekarz z licencją stanu Kolorado, żeby mi towarzyszyć przy autopsji.
– Może być każdy, byle z licencją?
– Tak. Jeśli pozwoli mi spokojnie wykonać moją robotę.
– Chodźmy stąd – powiedziała Flynn, biorąc mnie za rękę. Może gdzieś usiądziemy i zamówimy coś do picia?
– Bufet znajduje się w pokoju 533. Idźcie tam i poczęstujcie się czymś – powiedział Smith.
– Dziękuję, Percy – odparła Flynn – ale wolimy zejść na dół.
Usiedliśmy w hotelowej restauracji. Z okien roztaczał się widok na narciarskie trasy.
– Myślę, że Percy jest w porządku – powiedziała Flynn po odejściu kelnerki. Miała dziś na oku przepaskę z brązowego atłasu, obszytą ciemnoczerwoną nicią. – Jeśli pominąć jego narcyzm, wydaje się w miarę kompetentny.
– Może jestem zbyt surowym sędzią, ale mnie ten narcyzm nie pozwala dostrzec jego ukrytych zalet.
Flynn wzruszyła ramionami.
– Wie pan, z czego się utrzymuję? Z przeprowadzania wizji lokalnych w miejscach, w których takie wizje przeprowadzili już inni. Zawsze jestem osobą z zewnątrz, a do tego kobietą. I w każdej takiej robocie stanowię dla kogoś zagrożenie. Chcąc nie chcąc, musiałam przywyknąć do nadętych jegomościów, którzy traktują mnie jak intruza.
– Może jestem bardziej wyrozumiały, kiedy siedzę w moim gabinecie.
– A może także wtedy, gdy nie dowiaduje się pan nagle, że osoba, którą pan lubił, prawdopodobnie została zamordowana?
– Pewnie tak. Myśli pani, że ona nie żyje? Znów wzruszyła ramionami.
– W pokoju było mnóstwo krwi. Ślady zaciętej walki. Ujmijmy to tak: obawiam się, że ona nie żyje.
– Ja też.
– Nie pytał pan o to, ale może chciałby pan usłyszeć, co według mnie wydarzyło się w pokoju Dorothy?
– Oczywiście.
– Mogę się mylić. Rozumie pan, to tylko pierwsze wrażenia.
– Rozumiem.
– Dowody, że odbyła się tam walka, są wyraźne. Wydaje się, że Dorothy stawiała opór długo i… dzielnie.
– Dlaczego więc nikt nic nie usłyszał? Dlaczego nie wołała o pomoc?
– Jeden z sąsiednich pokojów nie jest zajęty. W drugim zaś mieszkają turyści, którzy całe dnie spędzają w terenie. Kto więc miałby cokolwiek usłyszeć? A dlaczego nie krzyczała? Niewykluczone, że nie mogła. Jedna z wersji jest taka: napastnik wszedł do pokoju, sterroryzował Dorothy nożem i zdołał zakneblować jej usta. Dopiero potem wyrwała mu się i zaczęła bronić.
– A może to był ktoś, kogo znała?
– Myślę, że w tym pokoju mogły wydarzyć się dwie rzeczy – powiedziała. – Albo ktoś, kto miał po temu powody, popełnił zbrodnię w afekcie, albo też wnętrze pokoju zostało celowo zdemolowane, żeby stworzyć pozory popełnienia morderstwa w afekcie.
– W każdym razie nie było to włamanie?
– Nie – odparła Flynn. – Zdziwiłabym się, gdyby tak było.
– Russ mówi, że zginął jej laptop.
– Nie zauważyłam go, ale bardzo pobieżnie przeszukałam jej pokój. Nie będzie pewności, że zginął, dopóki specjaliści nie sprawdzą tego dokładnie.