Выбрать главу

– Naprawdę chcesz to zrobić?

– Oboje mamy jutro wolne. A tu u nas jest strasznie gorąco. W Steamboat będzie o wiele chłodniej. Naprawdę chciałabym usłyszeć, co Joey ma do powiedzenia w tych sprawach.

– Nie musi z nami rozmawiać.

– Nie musi. Ale dlaczego miałby odmówić nam rozmowy?

– Może dlatego, że jest gwałcicielem?

– Mam tę listą – powiedziała Lauren, unosząc notes. – Niestety, żadne z tych nazwisk z niczym mi się nie kojarzy. Treść artykułu sprowadza się do tego, że podczas kampanii do Izby Reprezentantów w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym i w dziewięćdziesiątym drugim na konto Wellego płynęły japońskie pieniądze za pośrednictwem firm skupionych wokół ośrodka narciarskiego. Większość wymienionych osób to zamieszani w sprawę Japończycy.

– Ale nie ma wśród nich Taro Hamamoto?

– Nie.

Próbowałem przypomnieć sobie szczegóły politycznej kariery Raya Wellego.

– Welle przegrał wybory w dziewięćdziesiątym, prawda? – spytałem.

– Tak, a do dziewięćdziesiątego drugiego nie miał nawet nominacji z ramienia swojej partii. Wygrał dopiero w dziewięćdziesiątym czwartym.

– Wspomniałaś jego pierwszą nominację. Otrzymał ją niedługo po zamordowaniu żony?

– Tak. Gloria zginęła w trakcie drugiej kampanii.

– Pełno trupów wokół tego człowieka – powiedziałem, wchodząc do łóżka. – Ponad wszelką miarę.

Postanowiliśmy wyruszyć do Steamboat wcześnie rano i złożyć Joeyowi Franklinowi niezapowiedzianą wizytę. Albo zgodzi się porozmawiać, albo nie.

Kiedy wychodziliśmy z domu, niebo nad naszymi głowami było jeszcze ciemne. Słońce wyjrzało zza horyzontu za równinami na wschodzie, gdy jechaliśmy szosą I-70 na Floyd Hill. Obserwowałem ten widok we wstecznym lusterku, ale Lauren obróciła się na siedzeniu, aby patrzeć, jak niebo po wschodniej stronie się rozjaśnia, przechodząc od barwy porannej kawy z mlekiem do odcienia cukrowej waty.

Resztę drogi do Steamboat przegadaliśmy o imionach, jakie chcielibyśmy nadać naszemu dziecku. Aż dotąd nie znaleźliśmy w tym względzie wspólnego języka i nasze wysiłki przypominały mi ciuciubabkę. Lauren porównała je do błąkania się w ciemnościach. Twierdziła, że zachowujemy się tak, jakbyśmy byli przekonani, że możemy licytować się w nieskończoność. Ale w pewnym momencie okaże się, powiedziała, że nie mamy już czasu, i wtedy dopiero zaczniemy kłócić się na dobre.

Zatrzymaliśmy się dwa razy, żeby Lauren mogła skorzystać z toalety w przydrożnych restauracjach. Przy tej okazji palnęła mówkę na temat kobiet w ciąży i braku urządzeń sanitarnych na stacjach benzynowych.

Miłośnicy golfa w Steamboat mogą wybierać pomiędzy nowym polem golfowym Haymaker, popularnym klubem golfowym i zaprojektowanym przez Roberta Trent Jonesa polem w hotelu Sheraton. Tamtego ranka, gdy ja czekałem na ranczu Silky Road, Joey i kongresman Welle grali w uroczej Yampa River Valley, na polu należącym do Sheratona. Zdecydowaliśmy z Lauren, że spróbujemy najpierw tam.

Dojechaliśmy na miejsce parę minut po dziewiątej. W biurze koło pola golfowego siedział mężczyzna po pięćdziesiątce, zajęty wpisywaniem nazwisk graczy na formularzu wyników. Zapytałem go, czy wie, gdzie moglibyśmy znaleźć Joeya Franklina. Odpowiedział bez wahania, że czwórka Joeya wybije pierwszą piłkę przed dziesiątą. Przypuszczał, że teraz Joey je śniadanie na górnym tarasie i zasugerował, byśmy rozejrzeli się za nim właśnie tam.

– W czyim może być towarzystwie? – spytałem.

– Sądziłem, że jest umówiony z państwem – mężczyzna wreszcie podniósł wzrok znad formularza. Przyjrzał mi się podejrzliwie i uśmiechnął do Lauren.

– Och… tak, ale trochę późnej – odparła, nie zawracając sobie głowy wyjaśnianiem, że Joey jeszcze o tym nie wie.

Mężczyzna pochylił się nad biurkiem, a jego spojrzenie prześliznęło się przez całą długość nóg Lauren i zatrzymało na jej stopach. Miała na nich sandały bez nosków, a paznokcie u nóg pomalowała tego dnia na kolor świeżej trawy.

– Chyba nie zamierza pani grać w tych sandałkach? – zapytał. Lauren pokręciła przecząco głową.

– Nie, a gdyby nawet, to obawiam się, że nie wpłynęłoby to specjalnie na moje wyniki – powiedziała. Lauren nigdy w życiu nie miała w ręku kija golfowego.

Mężczyzna roześmiał się.

– Wie pani, ja też miewam takie odczucia. Czasem mi się zdaje, że mógłbym grać nawet w kapciach. A co do Joeya, jestem prawie pewien, że ma spotkanie z Tonym, Garym i z Larsonem. To jego sponsorzy. Znacie ich państwo?

Lauren potrząsnęła przecząco głową.

– Nie, jeszcze nie miałam przyjemności ich poznać. Ale mam nadzieję, że może dzisiaj…

Poszliśmy do schodów wiodących na taras.

– Niezła z ciebie flirciara – powiedziałem.

– Nie wiedziałeś o tym? – odparła, a chwilę potem zapytała: – Co on miał na myśli, mówiąc „sponsorzy”? Spółki zakładające kluby golfowe? Duże firmy, jak Nike i Reebok? Reklamę sprzętu?

– Jestem pewien, że Joey ma dużo umów na reklamę, ale raczej nie o to mu chodziło. Przypuszczam, że miał na myśli sponsorów, którzy inwestują pieniądze w młodych graczy. Pokrywają wszelkie koszty w zamian za procent od przyszłych zarobków na turniejach.

Lauren spojrzała na mnie spod uniesionych brwi.

– Więc faceci, z którymi je śniadanko, zgarniają część jego dochodów? Jak dużą?

– Nie znam szczegółów takich umów. W każdym razie kiedy on robi pieniądze, oni też.

A Joey robi pieniądze, prawda?

– I to spore. Jest w dziesiątce najlepiej zarabiających graczy. Jego dochody mogą sięgać milionów.

– Więc ci sponsorzy nie byliby zbytnio zachwyceni, gdyby ich dojną krowę oskarżono o popełnienie gwałtu?

– Owszem, nie sądzę, żeby ich to zachwyciło.

Joey Franklin rzeczywiście siedział na górnym tarasie i jadł śniadanie z trzema facetami w wieku jego ojca. Wyglądał na znudzonego ich towarzystwem.

– Nie powinniśmy podchodzić do niego oboje – powiedziała Lauren. – Myślę, że mnie weźmie za kogoś mniej groźnego niż ciebie. Spróbuję go zapytać, czy zechce z nami porozmawiać.

Przyjąłem jej propozycję z zadowoleniem. Tak czy owak, nie spodziewałem się niczego dobrego ze strony Joeya. Patrzyłem, jak Lauren podchodzi do stolika i przedstawia się czterem mężczyznom. Dwóch z nich wstało przy powitaniu. Joey nawet nie ruszył się z krzesła. Lauren powiedziała coś, co cała czwórka skwitowała śmiechem, a potem pochyliła się i szepnęła coś Joeyowi do ucha. Obrócił głowę tak gwałtownie, że niemal zderzył się z Lauren. Nie dosłyszałem, co odpowiedział. Lauren wyprostowała się i uśmiechnęła do niego. Potem wróciła do mnie.

– Podejdzie za minutę albo dwie – oznajmiła.

– Co mu szepnęłaś?

Nic specjalnego. Powiedziałam tylko, że mógłby nam pomóc znaleźć mordercę jego siostry.

– Nie wspomniałaś o Satoshi?

– Nie.

Po chwili Joey wstał i ruszył w naszą stronę.

Był wysoki i bardzo szczupły. Miał trochę kaczkowaty chód, niczym kowboj, który o dwa czy trzy razy za dużo spadł z ujeżdżanych przez siebie buhajów. Miał oczy w odcieniu jasnego bursztynu, niemal złotawe, i takie same jak jego siostra Tami jasne włosy. Wyglądał młodziej niż w telewizji i na zdjęciach. Idąc ku nam przez taras, bezustannie zginał i prostował lewą rękę.

Nie dziwiłem się, że kobiety uważały go za przystojnego. Mojej żonie także się podobał.

– Przedstawiam ci Joeya Franklina – powiedziała Lauren. – A to doktor Alan Gregory.