– Czy pomoże mi pan, jeśli przyjadę? – zapytała Satoshi.
– W jaki sposób?
Miała do mnie dwie prośby. Obie dotyczyły zwykłych, przyziemnych spraw. Gdyby przyjechała, musiałaby gdzieś zamieszkać. Zaoferowałem jej nasz pokój gościnny, ale odmówiła.
– Mogą śledzić także i pana – wyjaśniła.
Przypomniałem sobie Sama i powiedziałem jej, że mam przyjaciela, u którego prawdopodobnie mogłaby zamieszkać.
Druga prośba Satoshi dotyczyła pieniędzy. Spytała, czy pożyczyłbym jej pieniądze na bilet lotniczy do Japonii, gdyby poczuła się na tyle zagrożona, że musiałaby opuścić Stany. Nie chciała korzystać z karty kredytowej ani zwracać się z tym do ojca.
Powiedziałem, że pieniądze nie stanowią żadnego problemu.
Podziękowała mi i obiecała, że zawiadomi mnie o przyjeździe do Kolorado, gdy tylko podejmie decyzję w tej sprawie, po czym odłożyła słuchawkę.
27.
Następnego dnia była sobota. Około trzeciej po południu zadzwonił Sam i zaproponował, żebym wybrał się razem z nim i jego synem Simonem na sztuczne skały w klubie wysokogórskim w Boulder. Wprawdzie nie pasjonuje mnie wspinaczka, ale miałem ochotę do nich dołączyć po prostu po to, żeby się trochę rozerwać. Już samo przyglądanie się, jak Sam próbuje zaprzeczyć prawu powszechnego ciążenia, powinno stanowić dobrą rozrywkę.
Odmówiłem jednak, bo musiałem najpierw spełnić obowiązki. Chciałem omówić z A. J. spotkania z Satoshi i z Joeyem. Zadzwoniłem do niej, ale zgłosiła się automatyczna sekretarka. Usłyszałem nagrany na taśmę głos A. J., która prosiła, aby we wszystkich sprawach związanych z Locardem kontaktować się z Kimberem. Zostawiłem krótką wiadomość, aby oddzwoniła do mnie, gdy tylko będzie mogła, i wybrałem numer rezydencji Kimbera w Waszyngtonie.
– Pan Kimber? Mówi Alan Gregory z Kolorado.
– Alan? Przyłapał mnie pan w moim domowym kinie na oglądaniu jeszcze ciepłych nowych sekwencji do drugiej części Gwiezdnych Wojen. George przysłał mi je przez posłańca. Znakomita robota. Nie mam pojęcia, dlaczego on nie wykorzystuje wszystkich scen.
Powiedział „George”? George Lucas? Ten Kimber obraca się w interesujących kręgach.
– Co za frajda obejrzeć coś takiego! – wyraziłem swój entuzjazm.
– Faktycznie, prawdziwy przywilej. George ma swoje tajemnice, to nie ulega wątpliwości. Ale nie zapomina o przyjaciołach, którzy lubią, ba, kochają kino. Zawsze podrzuca jakiś ciekawy prezencik, niczym święty Mikołaj.
– Cóż, panie Kimber, przepraszam, że zawracam panu głowę w weekend, ale mam trochę nowych informacji w związku ze śledztwem, a automatyczna sekretarka u A. J. odsyła petentów do pana. Czy u niej wszystko w porządku?
– A w jakiej konkretnie sprawie dzwonił pan do niej? – spytał Kimber po krótkim wahaniu.
– Lauren i ja spotkaliśmy się wczoraj z Joeyem Franklinem i chciałem powiadomić kogoś z zarządu o przebiegu rozmowy.
– Tak? – Głos Kimbera był tak wyrazisty, że to pojedyncze słowo zabrzmiało niemal jak cała symfonia.
– Mam nadzieję, że A. J. poinformowała pana o moim spotkaniu z Satoshi Hamamoto? Siostrą Mariko?
– Nie rozmawialiśmy o tym, ale mam kopię pańskiego sprawozdania.
– Więc wie pan, że ona oskarżyła Joeya Franklina o gwałt?
– Tak. Proszę mówić. Słucham.
Przez prawie dziesięć minut przedstawiałem mu szczegóły mojej podróży do Kalifornii oraz relacjonowałem rozmowę z Joeyem Franklinem. Kimber prawie się nie odzywał, zachęcał mnie tylko do mówienia.
– Proszę mnie informować o postępach, jakie poczyni pan w naszej sprawie – rzekł, gdy skończyłem. – I jeszcze jedno, Alan – dodał.
– Tak, słucham?
– A. J. nie czuje się dobrze. Jest w szpitalu. Proszę nie niepokoić jej żadnymi telefonami. Na razie ja będę ją zastępował w kontaktach z panem.
– Co się stało? – zapytałem. Obawiałem się, że skoro wymagała hospitalizacji, musiało nastąpić poważne pogorszenie jej zdrowia.
– Myślę, że A. J. wolałaby, abym nie dzielił się z nikim szczegółami. Przekażę jej pozdrowienia od pana. Gdyby potrzebowała pomocy, ktoś tutaj będzie trzymał rękę na pulsie – odparł.
Podziękowałem mu za rozmowę.
– A jak się miewa pańska urocza małżonka? – zapytał jeszcze. - Mam nadzieję, że nic jej nie dolega. Mary jest pełna podziwu dla jej wysiłków i prawniczej wnikliwości.
– Dziękuję, panie Kimber, Lauren czuje się dobrze. Przekażę jej opinię Mary i pozdrowienia od pana.
Ledwo uchwytne urojenia Satoshi okazały się zaraźliwe.
Bo gdyby ktoś – kto? – znalazł sposób na kontrolowanie rachunków bankowych moich albo Lauren – ale jaki? – nie wydawało się rzeczą roztropną przekazywanie Satoshi pieniędzy, o które prosiła, z naszych oszczędności w związkowej kasie oszczędnościowej. Do kogo mógłbym się zwrócić, gdybym pilnie potrzebował większej kwoty? To akurat nie stanowiło problemu. Adrienne. Zastałem ją w ogródku. Właśnie oczyszczała krzaki pomidorów z oślizgłych zielonych robali. Zapytałem ją takim tonem, jakbym poprosił o szklankę cukru, czy mogłaby mi pożyczyć dwa tysiące dolarów. Obiecałem, że prędko je zwrócę.
Muszę zaznaczyć, że Adrienne ma do mnie zaufanie. Pieniędzy zaś ma więcej, niż potrzebuje do życia przeciętny zjadacz chleba. Zgodziła się bez wahania i od razu pobiegła na górę. Opadła mi szczęka, gdy po minucie wróciła z plikiem setek i pięćdziesiątek w ręku.
– Mam tu tysiąc osiemset. Resztę dam ci jutro. Trzymasz takie pieniądze w domu?
A gdzie mam trzymać? Nie mam czasu, żeby biegać co drugi dzień do banku po jakieś drobne.
Drobne? To, co miałem w ręku, to na pewno nie były drobne.
– Masz sejf?
– Nawet gdybym miała, nie robiłabym mu reklamy. Przestań marudzić i przypomnij sobie, jak powinien się zachować grzeczny chłopiec. Powiedz: „Dziękuję, Adrienne”.
– Dziękuję, Adrienne. Jesteś cudowna.
– Pewnie, że jestem – odparła. – A zamiast procentów odpłacisz mi dobrymi manierami – dodała ze złośliwym uśmieszkiem.
Zdarza się, że któryś z moich pacjentów potrzebuje nagłej pomocy. Może wtedy zostawić ustną wiadomość w poczucie głosowej, a w razie potrzeby przesłać na mój pager numer, pod którym mogę go zastać.
W poniedziałek o w pół do czwartej po południu pager w moim gabinecie nagle ożył. Miałem właśnie pacjenta, więc dopiero po jego wyjściu sprawdziłem, kto dzwonił. Na ekranie ukazał się nieznany mi numer. Włączyłem odtwarzanie poczty głosowej, ale nie zostawiono ustnej wiadomości.
Podniosłem słuchawkę i wybrałem numer z ekranu pagera. Telefon odebrano po pierwszym dzwonku.
Tak? – usłyszałem kobiecy głos.
– Mówi doktor Gregory. Znalazłem pani numer na moim pagerze.
– To ja – powiedziała. Satoshi Hamamoto. Postanowiłam przyjechać do Boulder.
– Jak to, Satoshi? Jest pani w mieście?
– Właśnie dojechałam. Padam z nóg, ale czuję się dobrze. Postanowiłam panu pomóc. Czy dotrzymał pan słowa i nie powtórzył nikomu mojej opowieści?
– Poza moją żoną która pracuje dla Loarda, i moim przyjacielem, u którego będzie się pani mogła zatrzymać, nikomu. Zresztą mówienie o tym komukolwiek nie miałoby sensu. Pani i tak zaprzeczyłaby moim słowom, prawda?
– Tak, zaprzeczyłabym.
– W jaki sposób mój przyjaciel może się z panią skontaktować?
– Czy ma pager?
– Tak.
– Proszę mi podać numer. Czy mógłby go pan uprzedzić, że będę do niego dzwonić?
– On już o tym wie. Przekażę mu też pieniądze dla pani. W tej chwili mam tysiąc osiemset dolarów, ale mogę zdobyć więcej.
– Ta kwota prawdopodobnie wystarczy. Traktuję ją jako rezerwę na wszelki wypadek. Nie zamierzam z niej korzystać.