Nie mogłem oprzeć się pokusie, żeby zajrzeć do pomieszczenia, w którym Gloria została zamordowana. Był to schowek przy pokoju gościnnym.
Gdy tylko Flynn skończyła fotografować i mierzyć pokój i otworzyła drzwi do schowka, żeby także go sfotografować, zajrzałem jej przez ramię. Pomieszczenie było niewielkie, zabudowane regałami. Otwarta przestrzeń w środku miała niecały metr na metr, akurat tyle, aby umieścić tam krzesło, na którym Brian kazał usiąść Glorii. Tego dnia na półkach nie było butelek z winem. Rzuciłem okiem na podłogę, ale nie zachowały się na niej żadne ślady krwi Glorii Welle ani czerwonego wina od Roberta Mondaviego.
Oprócz sypialni właścicieli i apartamentu gościnnego w domu były jeszcze dwie sypialnie. Jedną najwyraźniej zajmował Phill Barrett podczas okazjonalnych pobytów na ranczu. Łóżko było wprawdzie zasłane – jak przypuszczałem, przez Sylwię – ale wygląd wnętrza świadczył, że Phil jest niezłym bałaganiarzem. Ubrania wyjęte z walizki leżały w takim nieładzie, jakby grasował tu jakiś złodziej.
Druga sypialnia nie była nawet umeblowana. W oknach nie było zasłon, na podłodze stały pudła z różnymi szpargałami. Na jednym z nich zobaczyłem napis: „Taśmy z programami promocyjnymi”. Co najmniej dziesięć innych wypełnionych było egzemplarzami książki Jak uleczyć Amerykę: recepta uzdrowiciela amerykańskiego społeczeństwa na lepszą przyszłość.
Do sypialni właścicieli, położonej na wschodnim krańcu budynku, prowadził długi korytarz, oświetlony wysoko umieszczonymi oknami. Pomyślałem, że gdy Brian Sample tędy szedł, Gloria Welle albo już nie żyła, albo dogorywała w pomieszczeniu obok pokoju gościnnego. Sypialnia była bardzo duża. Pod ścianą naprzeciwko drzwi ogromne łoże z kolumienkami. Koło łazienki znajdowała się wnęka z niewielkim biurkiem, na którym stał laptop. Przeciwległą, wschodnią ścianę zajmowały szerokie, oszklone drzwi. Naliczyłem ich sześcioro.
Widoczny za oknami taras kończył się schodkami, które prowadziły na wąski trawnik przylegający do zagajnika. Wzdłuż jego północnej i południowej krawędzi znajdowały się rzeźbione poręcze z sekwojowego drewna.
Zgodnie ze sprawozdaniami, które czytałem i oglądałem w telewizji, Brian Sample przeskoczył przez tę poręcz na swej drodze ku śmierci.
Zastanowiło mnie, dlaczego nie zbiegł zwyczajnie po schodkach.
33.
Sylwia zjawiła się około drugiej. Przyniosła dwa kartony puszek z napojami orzeźwiającymi i wielką torbę kanapek kupionych w sklepie wielobranżowym w Clark. Miała na sobie strój do tenisa. Flynn i Russ natychmiast zarzucili ją pytaniami o pożar drewnianego szałasu. Korzystając z przerwy, wziąłem sporą kanapkę z szynką poszedłem do samochodu i zadzwoniłem z komórki do Sama Purdy’ego. Chciałem z kimś porozmawiać o zamordowaniu Glorii Welle, a on był jedyną znaną mi osobą, którą mógł zainteresować ten temat.
Sam wysłuchał mojej relacji, a potem stwierdził:
– Słuchaj, Alan, Raymond Welle nie jest kretynem. Gdyby miał coś na sumieniu, na pewno nie pozwoliłby pierwszorzędnym detektywom, żeby myszkowali po jego chałupie. To przeszukanie nic nie da. Ale trzeba ich pochwalić za dobre chęci.
– Flynn twierdzi, że gra jest warta świeczki.
– Zobaczymy. Jeżeli okaże się, że masz rację, postawię ci piwo. A jeśli nie masz, to u diabła, też postawię ci piwo. Ale nie licz na zbyt wiele.
– Sam, zadzwoniłem do ciebie nie w związku z tymi zamordowanymi dziewczynami. Gdy detektywi od Locarda robili swoje, ja chodziłem po domu i próbowałem odtworzyć wszystko, co wydarzyło się w dniu zamordowania Glorii Welle. Pamiętasz, powiedziałeś, że cała ta historia wydaje ci się bez sensu, przynajmniej w wersji, jaką przedstawiła policja?
– Tak, przypominam sobie. To rzeczywiście nie trzymało się kupy.
– Mam dla ciebie dwa kolejne fakty, które wydają się dziwne. – Najpierw opowiedziałem mu o oknie, które Brian wybił, żeby strzelić w kierunku policyjnych samochodów. Gdy wyjaśniłem moje wątpliwości dotyczące wyboru okna, spytałem: – I co o tym myślisz?
– Myślę, że od jej śmierci upłynęło wiele lat i może zmieniło się to, co widać z tych okien. Przed oknem w pralni mógł wtedy rosnąć jakiś duży krzak. Może Welle wstawił do tego drugiego pomieszczenia jakieś nowe szafki… powiedziałeś, zdaje się, że chodzi o spiżarnię?
To było możliwe. Postanowiłem obejrzeć jeszcze raz telewizyjne reportaże, żeby sprawdzić, czy w dziewięćdziesiątym drugim naprzeciwko pralni rosły jakieś krzaki.
– A teraz druga sprawa – powiedziałem. – Pamiętasz, w telewizji mówili, że uciekając z sypialni właściciela, Brian przeskoczył przez poręcz na tarasie i zaczął biec w kierunku drzew. Właśnie wtedy po raz drugi strzelił do policjantów. Przypominasz sobie?
– Tak.
– No więc dopiero co tam byłem, na tym tarasie. W środkowej części, skąd jest najbliżej do zagajnika, w ogóle nie ma poręczy. Schodzi się z tarasu prosto na trawę. Zastanawia mnie, dlaczego Brian Sample nie zbiegł po prostu na trawnik. Dlaczego przeskoczył przez poręcz, pobiegł w kierunku policjantów i strzelił do nich?
Sam zastanawiał się przez chwilę.
– To jest sprawa zasługująca na uwagę – odezwał się w końcu. – Myślę, że… kto wie… może chciał, żeby ci gliniarze go zastrzelili? Mówimy o takich przypadkach, że są to samobójstwa rękami policjantów. Niedawno zdarzyło się coś takiego. Pewien facet sprowokował policjanta do pościgu za jego samochodem, a gdy został w końcu zatrzymany, wyskoczył z wozu z pistoletem w ręku. Powoli uniósł go w górę i wycelował prościutko w policjanta. Policjant ukrył się i ostrzegł go. Ale gość ani myślał posłuchać i rzucić spluwy, więc policjant zaczął do niego walić aż do ostatniego naboju. Gość zginął na miejscu. Okazało się, że pistolet, który miał w ręku, był plastykową zabawką a na siedzeniu w samochodzie facet zostawił kartkę, na której napisał, że popełnia samobójstwo i przeprasza policjanta, który go zabije. Stwierdził, że jest zbyt wielkim tchórzem, by zabić się samemu.
– Psycholodzy też mają termin na określenie takiego przypadku.
– Jaki?
– Zabójstwo sprowokowane przez ofiarę.
– Wolę już „samobójstwo rękami policjanta”. Nie może być mowy o zabójstwie, jeśli ktoś dokonuje go na sobie. Taki gość wykorzystuje policjanta jak naładowany pistolet.
Teoria Sama była w miarę rozsądna, ale nie uwzględniała wszystkich faktów.
– Ale dlaczego Brian nie wyskoczył frontowymi drzwiami? – spytałem. – Czemu nie zaszarżował prosto na policjantów?
– A dlaczego nie miał na sobie zwykłych dżinsów, tylko sztruksowe? Skąd mam to wiedzieć? – Z tonu jego głosu wywnioskowałem, że sprawa nie interesuje go zbytnio.
– Nie jesteś zbyt skory do pomocy – powiedziałem z wyrzutem. - Myślałem, że cię to zafascynuje.
– Przykro mi, ale twoje wątpliwości można jakoś wyjaśnić. To proste sprawy. Mnie najbardziej zastanawia, dlaczego on strzelał do Glorii Welle przez zamknięte drzwi. I jak policjanci się domyślili, że ma zamiar uciekać przez taras, a nie frontowymi drzwiami. To są najciekawsze kawałki tej układanki.
– Nie mam nic do dodania na ten temat.
– Więc dajmy temu spokój orzekł Sam. – Muszę wracać do pracy. Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale mam parę nowych spraw.
Pożegnałem się z Samem i zadzwoniłem do agencji ubezpieczeniowej Winstona McGarrity. W rekordowym czasie pokonałem przeszkodę w postaci Luizy, jego cerbera w spódnicy.