– Winston, jeśli pan może, to proszę mi powiedzieć, czy towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaciło pośmiertne odszkodowanie z polisy, którą Brian Sample wykupił w pańskiej agencji? Mam na myśli tę pierwszą polisę, opiewającą na dwieście pięćdziesiąt tysięcy.
– Tak, mogę panu powiedzieć. Roszczenie zostało zgłoszone. Było trochę zastrzeżeń, ale ostatecznie koroner uznał, że chodziło o utratę życia z rąk innej osoby, w tym przypadku policjanta, więc towarzystwo wypłaciło odszkodowanie.
– Czy wie pan, w jaki sposób koroner doszedł do takiego wniosku?
– Myślę, że głównie za sprawą doktora Wellego. Welle napisał oświadczenie, w którym stwierdził, że w dniu śmierci Brian Sample nie miał już samobójczych skłonności.
– Naprawdę?
– Myślę, że był to uprzejmy gest z jego strony. Gdyby chciał, mógł napisać, że Brian ciągle miał samobójcze skłonności. Nie jestem jego fanem, ale myślę, że pokazał wtedy dużą klasę. O ile dobrze pamiętam, stwierdził w swoim piśmie, że na dzień przed śmiercią Brian był u niego w celach leczniczych, on zaś ocenił jego stan pod kątem możliwości samobójczego zamachu i nie stwierdził widocznego zagrożenia.
– Więc Kevin i jego matka otrzymali ćwierć miliona dolarów?
– Tak.
Podziękowałem Winstonowi i dokończyłem kanapkę.
Kimber przez cały dzień nie wychylił nosa z gabinetu Raya Wellego. Przed południem zajrzał do niego Russ. Ich rozmowa trwała parę minut. Później Flynn zaniosła Kimberowi coś do jedzenia.
Po lunchu Flynn i Russ przenieśli się do drewnianego domku, zamieszkiwanego obecnie przez Sylwię i jej narzeczonego. Zaznajomiłem się już na tyle z jednostajnymi czynnościami wykonywanymi przez Flynn i pomagającego jej Russa, że zaczynałem odczuwać pewne umysłowe odrętwienie. Flynn robiła zdjęcia, brała wymiary, zbierała próbki. Russ szkicował pomieszczenia, zapisywał, co i gdzie, i opatrywał próbki małymi etykietkami. Phil Barrett cierpliwie rejestrował każdy ich ruch. Cecilia Daruwalla przyglądała się wszystkiemu bez słowa.
Zaczęło się ściemniać. Niezmordowana Flynn nalegała, aby przed nadejściem wieczoru pobrać jeszcze próbki ze stajni i spalonego szałasu. Russ podniósł ręce w obronnym geście.
– Odłóżmy to do jutra powiedział. – Jestem tak zmęczony, że mogę pomylić coś w notatkach.
Flynn rzuciła mu współczujące spojrzenie i zgodziła się dokończyć przeszukanie następnego dnia. Zebrała wszystkie próbki i ułożyła je w dużym tekturowym pudle. Okleiła pudło taśmą, opatrzyła prowizoryczną etykietką i wręczyła Percy’emu Smithowi, który pokwitował odbiór i przekazał je Cecylii Daruwalli.
Byliśmy gotowi do odjazdu. Czekaliśmy tylko na Kimbera. Wreszcie ukazał się w drzwiach domu. Podszedł do mojego samochodu i tym razem zajął przednie siedzenie.
– Udany dzień – powiedział i poklepał swój laptop.
– Naprawdę? – zapytałem, ruszając powoli w kierunku dróżki. Jego dźwięczny głos wypełnił wnętrze auta.
– Od dwóch tygodni próbuję trafić na ślad dwu gospodyń, które pracowały na ranczu w dniu zaginięcia dziewcząt. Doktor Welle zrezygnował z ich usług mniej więcej miesiąc po śmierci żony i wypłacił im hojne odprawy. Zdołałem prześledzić ich dalsze losy do pierwszych miesięcy dziewięćdziesiątego szóstego roku. Właśnie wtedy skończyła się ich romantyczna przyjaźń i ich drogi się rozeszły. Dopiero dziś dowiedziałem się, co robiły później.
– Ranelle i Jane – wtrąciłem.
– Tak, dobrze pan zapamiętał. Ranelle Foster Smith i Jane Liebowitz. Dziś udało mi się je odnaleźć.
– Moje gratulacje – bąknąłem z zakłopotaniem, gdyż nie bardzo rozumiałem, dlaczego ta wiadomość jest aż tak ważna. – Satoshi powiedziała, że po południu tamtego dnia, kiedy zaginęła jej siostra, nie zauważyła tu żadnej z gospodyń.
– Zgadza się. Ale ja chciałbym się dowiedzieć, czy te gospodynie nie widziały tu Satoshi. Albo Mariko. Albo kogoś jeszcze innego.
Nie wziąłem pod uwagę, że Ranelle i Jane mogły mieć inny obraz wypadków z tamtego dnia niż Satoshi.
– Czy udało się panu skontaktować z tymi kobietami? – zapytałem.
– Niestety nie. Jane Liebowitz zginęła w dziewięćdziesiątym siódmym w Karolinie Północnej wskutek wybuchu bomby podłożonej w klinice, w której przeprowadzano aborcje. Na szczęście Ranelle Foster Smith żyje i mieszka w Sitka na Alasce. Ma tam sklep z pamiątkami. Zdobyła nawet pewien rozgłos jako specjalistka od ludowego wyplatania koszyków. Okazuje się, że ma częściowo eskimoskie pochodzenie.
– Pojedzie pan tam, żeby się z nią zobaczyć? Kimber westchnął ciężko.
– Nie, ja nie mogę. Ale poprosiłem o to moją starą znajomą. Już wyjechała z Seatle, gdzie mieszka. Nie będzie to miła podróż, bo żeby dotrzeć do Sitki, trzeba korzystać z wodolotów. – Wzdrygnął się na samą myśl o wodolocie.
Skręciłem w lewo na lokalną drogę prowadzącą do miasta. Znaleźliśmy się w chłodnym cieniu wysokich drzew nad rzeką.
– A co z tymi dwoma kowbojami? Mam na myśli parobków, którzy obrządzali konie Glorii Welle.
– Na razie nie próbowałem ich znaleźć. W dniu, w którym zaginęły dziewczęta, obaj byli poza miastem. Potwierdziliśmy już tę okoliczność. Mimo wszystko przypuszczam, że warto z nimi porozmawiać. Na wszelki wypadek.
– Ciekawe, kto zajmował się końmi, kiedy oni wyjeżdżali. Może tamtego dnia na ranczu był jeszcze ktoś inny? Potencjalny nowy świadek?
Kimber spojrzał na mnie po raz pierwszy od chwili, gdy wsiadł do samochodu.
– Nie pomyślałem o takiej możliwości – powiedział. – Będę musiał to zbadać. Czy Gloria sama zajmowała się końmi, kiedy nie było jej parobków, czy też wołała kogoś do pomocy? Muszę poprosić moją znajomą, aby zapytała o to Raneke, gdy będzie z nią rozmawiać.
Wyjął z kieszeni na piersi notes, zapisał w nim coś i schował go z powrotem.
– Jak się pan czuje, Kimber? – zapytałem trochę mniej oficjalnym tonem.
– Lepiej, niż się spodziewałem. Dotychczas nie miałem napadu panicznego lęku, chociaż muszę przyznać, że noc spędzona w pańskim domu nie była specjalnie przyjemna. Chyba głównie dlatego, że ciągle myślałem o groźbie takiego napadu. Czy to mogło być przyczyną złego samopoczucia? Jak pan sądzi?
– Tak, oczywiście.
– Dzisiejszy dzień był dość męczący, a jutro też czeka nas mnóstwo pracy. Muszę odpocząć. Mam nadzieję, że wybaczycie mi, jeśli nie usiądę z wami do kolacji. Chciałbym zamówić coś do pokoju. W mieście na pewno jest pizzeria z dostawą do domu.
– Chciałbym panu zadać jeszcze jedno pytanie?
– Słucham.
– Czy sądzi pan, że ekspertyzy materiału, który tu zbierzemy, wystarczą, żeby zamknąć to śledztwo?
– Kiedy Locard złapie trop, zachowuje się jak wielki, zły wilczur. Dopóty będziemy sapać i deptać zbrodniarzom po piętach, aż ich dopadniemy.
Jeżeli ekspertyzy nie wystarczą, zdobędziemy inne dowody – odparł Kimber, a potem nasunął kapelusz na oczy i zagłębił się w oparciu siedzenia.
Gdy dotarliśmy na miejsce, załatwiłem formalności w recepcji pensjonatu i odebrałem klucze. Flynn i Russ nie przejęli się zbytnio perspektywą spania w jednym łóżku. Zapytałem ich, jakie mają plany na wieczór. Flynn chciała iść do kina, a Russ zamierzał obejrzeć gorące źródła w Parku Truskawkowym.
Ja nie miałem ochoty ani na jedno, ani na drugie. Pragnąłem być w domu z moją żoną, która spodziewała się dziecka. Żałowałem, że tu przyjechałem. Moja obecność, jak się zdawało, nie była nikomu potrzebna. Zacząłem się zastanawiać, czy nie wrócić z samego rana do Boulder.