34.
Ledwo się położyłem, gdy do moich drzwi zapukał Kimber. Było około jedenastej. Właścicielka pensjonatu nie zapewniała swoim gościom szlafroków, więc byłem nago. Stanąłem w drzwiach owinięty prześcieradłem, tak jakbym uczestniczył w maskaradzie na tanim wycieczkowym statku.
– Przepraszam, że zakłócam panu wypoczynek – powiedział Kimber. – Mogę wejść na chwilę? Flynn i Russ nie wrócili jeszcze z miasta.
Wszedł, nie czekając na moje zaproszenie, i usiadł w fotelu stojącym pod oknem.
Ja przysiadłem na łóżku. Oparłem się plecami o wezgłowie, a gołe nogi okryłem kocem.
– Moja znajoma dotarła do Sitki – oznajmił Kimber. – Zadzwoniła do mnie zaraz po rozmowie z Ranelle. Sami Sanith nie pamięta, aby widziała na ranczu Mariko czy Satoshi. Ani tamtego wieczoru, ani kiedy indziej. Choć co do Tami nie jest całkiem pewna. Twierdzi, że pani Franklin często odwiedzała Glorię Welle i być może raz czy dwa razy towarzyszyła jej córka.
– Mamy więc potwierdzenie, że pani Franklin bywała na ranczu.
– Zgadza się. Ranelle podała też kilka informacji o mężczyznach, którzy zajmowali się końmi.
– Świetnie – powiedziałem bez entuzjazmu. Chciałem wrócić do łóżka. Podejrzewałem, że Kimber zajrzał do mnie po prostu po to, by z kimś pogadać. Próbował ściszyć swój mocny głos, ale wydawało się, że jest fizycznie niezdolny do mówienia szeptem.
– Frank Jobe i Thomas Charles mieszkają teraz na ranczu koło Austin w Teksasie. Po opuszczeniu Silky Road dalej pracowali razem. Przenieśli się na krótko na farmę koło Dallas, gdzie byli do roku dziewięćdziesiątego trzeciego.
Podciągnąłem koc i okryłem nim biodra.
– Dowiedział się pan czegoś jeszcze? – spytałem.
– Tak, mam też inne informacje. Pewnie interesuje pana, kto zastępował Franka i Thomasa podczas ich nieobecności. Zidentyfikowałem tego człowieka. Mieszka niedaleko stąd, w Oak Creek. Znalazłem tę miejscowość na mapie. Wie pan, gdzie to jest?
– Tak, przejeżdżałem tamtędy kilka razy. Raz zatrzymałem się nawet, żeby skorzystać z toalety na stacji benzynowej firmy Total. Taka sobie mieścina, nie wygląda na metropolię.
– Ile czasu zajęłoby dojechanie tam?
– Niewiele – odparłem, wzruszając ramionami. – Dwadzieścia minut, może trochę więcej.
Kimber wstał i ruszył do drzwi.
– Zaczekam na pana na dole – powiedział, ujmując klamkę. – Byłbym zapomniał. Ranelle powiedziała, że z Jane gruntownie wyszorowały jedno z pomieszczeń w drewnianym szałasie w tygodniu po zaginięciu dziewcząt. Zarobiły też trochę dodatkowych pieniędzy za odmalowanie wnętrza.
Prawie oniemiałem z wrażenia.
– W czyim pokoju? Franka czy Charlesa?
– Ani w jednym, ani w drugim. We wspólnym, jak to określiła. Ranelle mówi, że w szałasie były trzy małe sypialnie, jeden wspólny pokój i kuchnia. Zdaje się, że obie przyjaciółki i tamci dwaj całkiem nieźle się tam czasem zabawiali.
– Czy pamięta może jakieś ślady krwi?
– Niestety, nie.
Człowiek, który mieszkał w Oak Creek, nazywał się Robbie Talbot. Robbie Albert Talbot. Ze względu na porę obawiałem się, że powita nas ze strzelbą w ręku, on jednak zaprosił nas do środka, tak jakby spodziewał się nas ujrzeć na zakończenie telewizyjnego show Jaya Leno. Kiedy Kimber zwrócił się do niego po nazwisku, powiedział, że wszyscy znają go pod przezwiskiem Rat, więc i my możemy tak go nazywać.
Rat mieszkał w domku z drewnianych bali jakieś trzysta metrów od miejsca, w którym droga numer 131 przecina śródmieście Oak Creek. Domek miał tylko jeden pokój, długi na jakieś osiem metrów. Panował w nim nienaganny porządek. Na podłodze leżało czyste linoleum, zasłony wyglądały tak, jakby dopiero co zostały uprasowane, obok kaflowego pieca leżały równo ułożone dębowe drwa. Przypuszczałem, że gdzieś w pobliżu musi się kręcić pani Ratowa, nie znalazłem jednak innych śladów jej obecności.
Rat zaproponował nam po szklance wody. Podziękowaliśmy. Powiedział, że rozpali w piecu, żeby było cieplej. Stwierdziliśmy, że czujemy się doskonale. W końcu zapytał, co nas sprowadza.
– Chcielibyśmy zadać panu parę pytań dotyczących pracy na ranczu Silky Road przed paroma laty. Nie ma pan nic przeciwko temu?
Rat wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno, o co będziemy pytać. Był raczej niski, miał mniej więcej metr siedemdziesiąt, szczupły w pasie i barczysty. Zarost miał raczej słaby, ale jego zrośnięte na środku brwi były gęste jak żywopłot.
– Podobało mi się tam – powiedział, uśmiechając się szeroko na wspomnienie Silky Road. Odsłonił przy tym żółte od tytoniu zęby. – Próbowałem namówić Franka i tego drugiego, żeby wzięli mnie na stałe, ale nie było tam nigdy aż tyle koni, żeby trzeba było do nich trzech ludzi. Do diabła, nie trzeba było nawet dwóch, ale oni trzymali się razem i panienka Welle zdawała sobie sprawę, że jeśli chce mieć jednego, to musi wziąć obu. Nie widziałem nigdy nikogo, kto by się tak troszczył o konie i o stajennych, jak panienka Gloria. Robota u niej to by było marzenie. Oczywiście, gdyby nie przydarzyło się jej to, co się przydarzyło.
– Zastępował pan na ranczu Franka i Charlesa podczas ich wyjazdów? – zapytał Kimber.
– Tak. Przenosiłem się tam i od razu przejmowałem stajnię. Obrządzałem konie, czasami wykonywałem też inne prace.
– Gdzie pan wtedy mieszkał?
– W Hiltonie. Tak chłopcy nazywali ten szałas. Ja też. Ładny domek. Miał wolny pokój, który mogłem zająć, kiedy tam pracowałem. Była też duża weranda z widokiem na dolinę i rzekę. W szafkach pełno żarcia. Zawsze jakieś piwo w lodówce. Nie wspominam źle dni, które tam spędziłem. Czasami Frank i Cip-Cip wyjeżdżali na tydzień albo i dłużej, żeby sprzedawać czy kupować konie, albo w innych sprawach – powiedział Rat. – Czułem się jak w niebie.
– Interesuje nas szczególnie jeden wieczór w osiemdziesiątym ósmym roku. Może będzie go pan pamiętał. Zaginęły wtedy dwie dziewczyny. Jedna nazywała się Mariko Hamamoto, a druga…
– Tami Franklin. Znałem Tami, bo w tamtym okresie pracowałem czasami na ranczo jej ojca. Pamiętam ten wieczór zupełnie dobrze. Rano następnego dnia wstałem i poszedłem nakarmić konie. Niedługo potem, chyba tak trochę po szóstej, przyszedł szeryf i zapytał, czy przyłączę się do poszukiwania dwóch dziewcząt. Panienka Gloria powiedziała mi, że mogę iść.
Prawie całe dwa następne dni spędziłem na szukaniu w śniegu tych dwóch dziewczynek. Dobrze to pamiętam.
– A wieczór poprzedzający poszukiwania? Wieczór, w który one zaginęły? Widział pan na ranczu kogoś obcego oprócz państwa Welle?
Rat spojrzał na Kimbera ze szczerym zakłopotaniem.
– Widziałem szeryfa. Widziałem też panią Franklin. Ale dziewczynek nie widziałem.
Widział pan na ranczu szeryfa i panią Franklin? O której to mogło być godzinie?
– Panienka Gloria posłała mnie przed wieczorem do miasta. Jeżeli dobrze pamiętam, to chciała coś gdzieś wysłać. Dała mi też trochę pieniędzy, żebym poszedł do kina albo coś w tym rodzaju, jak już zjadę na dół do miasta. Kiedy zatrzymałem się po drodze koło jej domu, żeby wziąć tę paczkę, stał tam samochód pani Franklin. A samochód szeryfa minąłem niedaleko bramy. To było, jak mi się zdaje, o zmierzchu, może trochę później.
– A o której wrócił pan na ranczo, Rat?.
– Nie siedziałem w mieście długo. Po kinie wypiłem tylko parę piw z kumplami.
– A tej nocy spał pan w swoim pokoju w szałasie czy gdzie indziej? – spytał Kimber.
– Skąd pan o tym wie? – zdziwił się Rat. – Rzeczywiście spałem gdzie indziej. Panienka Gloria sama przeniosła moje rzeczy. Powiedziała, że w szałasie jest jakiś problem z rurami od kanalizacji. Nie pamiętam dokładnie, o co chodziło. Spałem tej nocy w pokoju gościnnym w domu państwa Welle. W najbardziej eleganckim łóżku, do jakiego wlazłem w całym życiu.