Kimber wyczuł moje wahanie i zakaszlał. Phil spojrzał na niego z góry i wrzasnął:
– Zamknij się!
Kimber zakaszlał znowu. Wykorzystałem ten hałas, żeby oderwać samoprzylepne zabezpieczenie, a potem chwyciłem mały pistolet, wyjąłem go z olstra i wsunąłem mu w dłoń. Obrócił głowę i rzucił mi piorunujące spojrzenie. Nie!
– Wie pan, Kimber, wydaje mi się, że robię w życiu wszystko, jak trzeba, ale czasem okazuje się, że nie wiem, jak uniknąć zagrożenia i znaleźć… zabezpieczenie.
Roześmiał się i znowu zaniósł się kaszlem. Chyba zrozumiał, co chciałem mu powiedzieć: że nie wiem, jak odbezpieczyć jego broń. Barrett wpatrywał się akurat w strome zbocze.
– Zamknąć się, u diabła! – wrzasnął z irytacją.
Kiedy pochyliłem się nad opaską którą miałem umocować do prawej kostki Kimbera, ten klepnął mnie lekko pistoletem w bok głowy. Wziąłem broń do ręki, wsunąłem za pasek od dżinsów i pochyliłem się znowu nad kostką Kimbera. Miałem nadzieję, że pistolet jest już odbezpieczony
– Co pan zamierza zrobić, panie Barrett? – spytał Kimber.
– Zastrzelę was, a potem odpalę ładunki założone na zboczu, żeby was pogrzebać pod tymi klocami. Chodzi o to, żeby wasze ciała nie zostały odnalezione. Gdy nie ma ciał, wszystko idzie dużo łatwiej. Kiedy ktoś je znajdzie, zaczynają się kłopoty.
– Ma pan na myśli dziewczynki? – spytałem. – Dwie zamordowane dziewczynki?
– To było istne wariactwo – powiedział cichym głosem. – Pierwsza zginęła przypadkowo. A zamordowanie drugiej było głupim błędem. Ja próbowałem tylko wyprostować sprawy.
Spojrzał mi w oczy.
– Nie zabiłem ich – stwierdził z naciskiem.
– Więc dlaczego, u wszystkich diabłów, chce pan teraz zabić nas? Odwrócił wzrok.
– Bo ja… pomogłem. Później, kiedy było już po wszystkim. Uszkodziłem rury w tym szałasie i kazałem przenieść rzeczy tego parobka do domu Glorii. Ja przeniosłem ciała w górę doliny. Musiałem jechać bocznymi drogami wzdłuż Mad Creek, a potem przedzierać się przez pustkowie. Pół nocy zajęło mi holowanie na miejsce tego przeklętego skutera.
– I wszystkie te wybiegi odniosły skutek. Zwłaszcza że to pan prowadził śledztwo.
Phil wskazał ręką majaczące nad nami zbocze.
– Ta ściana jest bardzo stroma. A pnie leżące na górze ledwo się trzymają. Nie mogą się do nich dobrać nawet służby leśne. Jest tam nieduży ładunek. Gdy wybuchnie, wszystkie te kloce zjadą na dół i przywalą wasze ciała.
– A ciało Dorothy? Zrobił pan z nim to samo? – spytałem. Nie odpowiedział.
– Większość dowodów zebraliśmy na ranczu – odezwał się Kimber. – Są pod opieką Percy Smitha na komendzie policji. Czy jego też planuje pan zabić?
– Widziałem próbki, które zebraliście, i nie sądzę, żebym miał się czym martwić. W pudle, które powierzyliście Smithowi, nie ma żadnych dowodów. Obie dziewczyny zginęły w szałasie. To dlatego…
– Podpalił go pan – dokończył Kimber.
– Nie ja – odparł Barrett. – Ale rzeczywiście dlatego został podpalony. Kretyński pomysł. Wyglądało to tak, jakby ktoś umieścił tam tablicę z napisem „Szukajcie tutaj”. Wszystko, czego nie dopilnuję osobiście, to czysta amatorszczyzna.
– A kto to zrobił? Ray Welle? – zapytałem.
– Nie, on nie ma z tym nic wspólnego. To nie jest robota żadnych grubych ryb. – Uśmiechnął się i znowu obrzucił spojrzeniem zbocze. – Myśleliście, że to robota Raya? Doszliście do wniosku, że kryjemy wielkiego Raya Welle?
– Więc Welle nie jest zamieszany w zamordowanie dziewczynek? – spytałem.
– Może podejrzewa, że coś wydarzyło się na jego ranczu, ale nie sądzę, żeby dokładnie wiedział, co.
– Więc kogo pan kryje, Phil? Na kim zależy panu aż tak bardzo? Przez twarz Barretta przemknął nagle groźny cień.
– Nie przypuszczacie chyba, że milczałem tak długo tylko po to, by teraz podać wam to jak na talerzu?
– Ale Dorothy domyśliła się, prawda? – zapytałem.
– Kto wykończył te dziewczyny? Nie, nie miała o tym pojęcia. Ale domyśliła się czegoś innego i musiała skończyć tak, jak skończyła. Chcecie dowiedzieć się o niej czegoś śmiesznego? Zanim ją zabiłem, uratowałem jej życie. W hotelu zjawił się ten jej mąż. Prawdziwy wariat. Myślałem, że chce ją zabić. Okazało się, że to on strzelał wtedy pod halą tenisową. Przyjechał za nią aż tutaj z Waszyngtonu. – Urwał na chwilę i potrząsnął głową z kpiącym uśmieszkiem. – Co za palant. Kiedy zjawiłem się w jej hotelowym pokoju myślała, że jestem aniołem wybawicielem i przyszedłem, żeby go zamknąć.
– Po co pan do niej poszedł? O czym Dorothy się dowiedziała? Może o czymś, co dotyczyło Glorii Welle?
Phil nie odpowiedział na moje pytanie.
– Ktoś pójdzie naszym śladem, panie Barrett – odezwał się Kimber. – Jesteśmy organizacją, która zrzesza najlepszych kryminologów na świecie. Znajdzie się ktoś, kto wreszcie zdobędzie dowody. Nie zdoła pan ukryć swoich sprawek.
– Na razie udało mi się zyskać dziesięć lat. Wasze zniknięcie pozwoli mi… da nam… więcej czasu, żeby pogmatwać wszystko jeszcze bardziej. Może na następne dziesięć lat. No, czas wreszcie skończyć z tymi opaskami. Znudziło mnie to gadanie.
Zamiast przeciągnąć trzecią opaskę wokół prawej kostki Kimbera, przełożyłem ją przez ucho na olstrze od pistoletu, potem przez pętlę na jego lewej kostce i zaciągnąłem. Gdyby Kimber zdjął olstro z nogi, jego obie kostki byłyby uwolnione.
– Gotowe – powiedziałem. – Wie pan, Phil, że dziewczęta były na ranczu tego dnia, gdy zaginęły. Był tam również Welle. Rozmawiał z jedną z nich.
– Czyżby? – Wiadomość nie zrobiła na Barrettcie większego wrażenia. – Kolej na pana, doktorze Gregory. Niech pan się podniesie i podsunie mi nadgarstki. Tylko powoli. Nie mam ochoty na jakieś szamotaniny.
Wstałem, złożyłem ręce za plecami i wyjąłem zza paska pistolet Kimbera. Obróciłem się lewym biodrem w stronę Barretta i przycisnąłem pistolet do prawego uda.
– Dawaj mi tu tę cholerną drugą łapę – warknął Phil. Zamachnąłem się prawą ręką i wyrżnąłem go z całej siły kolbą pistoletu.
Rozciągnął się na ziemi niczym ptak strącony jednym strzałem.
– Ładne uderzenie – powiedział Kimber. – Niech pan weźmie jego broń. Szybko!
Odstąpiłem krok do tyłu i wlepiłem wzrok w głowę Phila Barretta. Z jego ucha sączyła się krew. Mnóstwo krwi.
– Niech pan weźmie pistolet – powtórzył Kimber. Pochyliłem się nad Barrettem i wziąłem jego pistolet.
– Dobrze. Teraz niech pan zwiąże mu ręce, a potem uwolni moje. Musiałem przewrócić Phila na brzuch, aby skrępować mu ręce w nadgarstkach. Uporawszy się z tym, przeszukałem jego kieszenie. W jednej z nich znalazłem scyzoryk, którym przeciąłem plastykowe opaski na rękach Kimbera.
Kimber przykucnął nad Barrettem i zaczął obmacywać lewą stronę jego głowy, tuż za skronią.
– Zgruchotał mu pan czaszkę – powiedział.
– Zabiłem go? – spytałem przerażony.
– Nie. Jeszcze żyje.
– Nie powinienem uderzać go tak mocno. Trzeba wezwać jakąś pomoc. Chyba pamiętam drogę, którą tu przyszliśmy. To tylko parę zakrętów. Mam w samochodzie telefon komórkowy, ale nie jestem pewien, czy dodzwonię się stąd gdziekolwiek.
– Nie musimy się spieszyć z wzywaniem pomocy dla niego – powiedział Kimber. – Nie ruszę się stąd bez Flynn i Russa.
– Ale nie wiemy, gdzie oni są – odparłem z niejasną świadomością, że Kimber zaprotestuje. – Możemy oprzeć się tylko na tym, co usłyszeliśmy od Barretta, a on mówił takim tonem, jakby już nie żyli. Bez pomocy nie poradzimy sobie w tym terenie. Widziałem lotnicze zdjęcia tego wiatrołomu. Nie zdołamy przeszukać go o własnych siłach, zwłaszcza w nocy. Prawda jest taka, że Flynn i Russ prawdopodobnie już nie żyją. A Barrett może właśnie umiera.