— Czy to właśnie jemu wręczył pan odbitki kluczy od kasy?
— To nieprawda! Nieprawda! — głos Urbaniaka
nabrał piskliwych, histerycznych tonów. Nieomal
krzyczał, a palce opartych o biurko rąk zacisnęły się na krawędzi.
— A więc chyba Jachma skłamał.
— On nie mógł tego powiedzieć! Żądam konfrontacji! Niech to powtórzy mi w oczy!
— Pan jest bardzo pewny siebie, panie Urbaniak— stwierdził spokojnie Wydma — bo wie pan, że do konfrontacji dojść już nie może. Wie pan, że Jachma nie żyje, mimo że nic na temat tego morderstwa nie pisano.
Słowa te wywarły na Urbaniaku nieoczekiwane wrażenie. Jakiś czas wpatrywał się w Wydmę wzrokiem pełnym przerażenia, potem powtórzył, wymawiając słowa nieomal szeptem:
— Zamordowany? Jachma zamordowany...? Kto... kto to zrobił?
Major wzruszył obojętnie ramionami.
— Śledztwo jest w toku. Ale sądzę, że przez własnych kumpli, i tego poglądu nie mam zamiaru przed panem taić.
— Pan chce mnie nastraszyć... Ale ja... ja doprawdy o niczym nie wiem...
Zachwiał się i byłby zapewne spadł z krzesła, gdyby porucznik Gerson nie zdążył go podtrzymać.
Wydma sięgnął po karafkę i podał mu szklankę z wodą.
— Na tym dziś skończymy. Jutro wznowimy przesłuchanie, proszę więc przemyśleć własną sytuację. Złożenie zgodnych z prawdą zeznań powinno panu dużo pomóc. Proszę tu być jutro o dziesiątej rano.
Ale o dziesiątej Urbaniak się nie zgłosił, do pracy także się nie zjawił i stwierdzono, że nie nocował w domu. A jak następnie wynikło z raportu, pomiędzy godziną
dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą wymknął się spod obserwacji człowieka, któremu to zadanie zostało powierzone.
Notatki Anatola Sarny
Właściwe drzwi znalazłem bez trudu. Podniosłem już rękę do dzwonka, kiedy zauważyłem ze zdziwieniem wąską szczelinę pomiędzy drzwiami a futryną, skąd sączyło się nikłe światło. Mieszkanie nie było zamknięte. Ogarnęło mnie przeczucie, że stało się coś złego.
Przypomniało mi się to zdanie nie dokończone tam, w baraku, a jednocześnie uświadomiłem sobie, że owi dwaj osobnicy wychodząc stąd nic w rękach nie nieśli. Co stało się zatem z dziewczyną? Czyżby istotnie, jak to powiedział jeden z nich, ona ukradła te pieniądze? Bo gdzie ta czerwona torba? Po tym, co zrobiła u Teresy, było to bardzo możliwe.
Przestąpiłem próg i znalazłem się w małej sionce, następne drzwi też były uchylone i to właśnie spoza nich wydostawało się światło, które dostrzegłem na korytarzu.
Z kolei znalazłem się w szablonowo umeblowanym pokoju. Ale nie zdążyłem przyjrzeć się sprzętom, gdyż ujrzałem leżącego na podłodze człowieka. Był to znany mi już brunet z czarnym wąsikiem. Spod jego boku sączyła się krew; nie dawał oznak życia.
Z trudem opanowałem uczucie strachu i chęci jak najszybszego opuszczenia tego mieszkania. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem stojącą przy tapczanie fotografię. Obszedłem zwłoki i zbliżyłem się do stolika. Wiedziałem, że wcześniej czy później zjawi się tu milicja, więc wyciągnąłem chusteczkę i ochraniając nią palce, ująłem ramkę.
Twarz, jaką miałem przed sobą, była pełna wyrazu. Nad czołem piętrzyła się fala jasnych włosów, a pełne zmysłowego wyrazu usta rozchylał szelmowski uśmiech.
Podważyłem fotografię palcem i wyciągnąłem ją z ramki. Kawałek narożnika urwał mi się przy tej czynności, ale zdjęcie na tym nie ucierpiało. Z zaciekawieniem obróciłem je szukając podpisu z iskierką nadziei, że znajdę tam nazwisko właścicielki. Niestety, druga strona była pusta. Za wszelką cenę należało dowiedzieć się, jakie to nazwisko. Może znajdę tu jakąś kopertę ze zwrotnym adresem lub inne notatki? Rozpocząłem poszukiwania. Przejrzałem garderobę wiszącą w szafie, potem kolejno wszystkie znajdujące się w pokoju szuflady. Jedynym łupem, który udało mi się zdobyć, była kolorowa pocztówka z widokiem plaży w Sopocie. Treść była banalna, zaledwie kilka słów, a pod nimi znane mi już imię — Anka. Dziewczyna pisała do Wiktora Jachmy: „Udało mi się zdobyć pokój w Białej Mewie — pozdrowienia”. A pod tym jeszcze data 19 lipca br.
Pocztówkę i zdjęcie pieczołowicie schowałem do portfela. Zgasiłem światło, znów przez chusteczkę zamknąłem jedne i drugie drzwi i wkrótce znalazłem się w samochodzie. Jak na jedną noc wrażeń miałem dosyć. Kiedy wkładałem klucz do zamka swego mieszkania, doszedł mnie z wnętrza uporczywy sygnał telefonu. Zanim jednak dopadłem aparatu, sygnał zamilkł. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia, więc mógł to być Karol, który tej nocy miał dyżur w redakcji i oczywiście nie liczył się z tym, że prawdopodobnie śpię. Telefon odezwał się znów, kiedy już w piżamie wyszedłem z łazienki i zabierałem się do wyciągania pościeli z tapczanu.
Oczywiście był to Karol.
— No, czego? — rzuciłem niezbyt uprzejmie, poznając jego głos. Ale to nie był sposób na tego typa.
— Gdzieś ty się do tej pory włóczył?! — kretyn jeszcze miał pretensje — dzwonię co pół godziny, chyba już dziesiąty raz!
— Dziwne pytanie. Przecież byłem tam, gdzie mnie wysłałeś!
— Aż do tej pory?
— Do tej pory! Do tej pory! — przedrze źniłem go. — Żebyś wiedział, w jaki kompot mnie wpakowałeś, to byś gadał ze mną na klęczkach.
— I co — znalazłeś ją?
— Co znalazłem, to nie na telefon. Teraz muszę się wyspać, przyjdź rano, to pogadamy.
— Mowy nie ma o żadnym śnie — zadecydował — przygotuj kawę, będę u ciebie za kwadrans!
Wiedziałem już, że o śnie nie ma mowy, rzuciłem więc tylko ostrzeżenie:
— Jeśli to będzie trwało dłużej niż kwadrans, spuszczę cię ze schodów! — i odłożyłem słuchawkę.
Wzmianka o kawie pogodziła mnie z myślą, że tak zaraz nie znajdę się pod kołdrą. Miałem zresztą i inną receptę na swoje samopoczucie. Po włączeniu maszynki wyciągnąłem butelkę Soplicy i dwa kieliszki.
Właśnie woda zaczęła szumieć, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi.
— No więc opowiadaj — krzyknął już od progu Karol, ściągając płaszcz i rzucając go beztrosko na tapczan — zdobyłeś jakieś wiadomości?
— Wiadomości mam aż za dużo, tylko nie te, o które mi chodziło. Opowiem ci wszystko, ale pod warunkiem, że nikomu tego nie powtórzysz. Musisz mi dać słowo.
— Coś ty? — oburzył się. — Z tego wstępu wnoszę, że masz jakąś bombę! I ja, dziennikarz, mam ci dawać taką obietnicę?!
— Otóż to! Wiedziałem, z kim mam przyjemność! Możesz sobie wypić kawę i ostatecznie kieliszek Soplicy, ale potem zjeżdżaj, bo drugiego już ci nie dam!
— Oho! To coś aż tak poważnego?
— I to bardzo.
— Nadal obawiasz się ingerencji milicji?
— Teraz j eszcze bardziej!
— Zatem nie spodziewaj się ode mnie takiej obietnicy. A tobie dziwię się, że możesz jej wymagać.
— Tylko bez kazań! Starałem się trzymać dotychczasowej linii postępowania. Cała sprawa zmieniła zupełnie charakter i teraz tym bardziej nie chcę być w nią wmieszany. Teresa nigdy by mi tego nie wybaczyła!
— Słyszę to nie pierwszy raz — wypił jednym haustem wódkę i odstawił kieliszek. — Znasz już przynajmniej nazwisko dziewczyny? Wiesz, gdzie ją znaleźć? To leży mi na sercu bardziej, niż przypuszczasz!
— Nie znam ani jednego, ani drugiego. Mam jednak pewien ślad i spodziewam się, że je zdobędę. Ciekawe, dlaczego tak się dopytujesz? Czyżbyś był zdolny do wyrzutów sumienia?
Machnął ręką.
— Pewnie, że mi głupio, bo to ja wpakowałem cię w tę historię, ale nie mam zamiaru sypać sobie na łeb popiołu. Po prostu ona mi zalazła za skórę. Nie mogę jej zapomnieć. Cóż to za urocza dziewczyna!