Kiedy zobaczył, że dziewczyna wstaje od stolika, pośpieszył do tylnego wyjścia i znalazł się na ulicy. A potem szedł za nią starając się wśród tłumu przechodniów nie stracić z oczu jej jasnoblond włosów.
— Czy ja już doprawdy nigdy nie będę miała spokoju?! — wybuchnęła staruszka, wprowadzając Wydmę do saloniku. — Odkąd ta wariatka uciekła, wciąż ktoś mnie nachodzi!
Major, nie przejmując się zbytnio tym przywitaniem, obszedł pokój z założonymi na plecach rękami. Z uwagą przyglądał się rozstawionym wszędzie porcelanowym figurkom.
— Niektóre z tych cacek są dość cenne — stwierdził.
Starsza pani spojrzała na swego gościa z gniewem w
oczach, ale odpowiedziała już tylko z sarkazmem.
— Co, zna się pan i na tym?
— Prowadziłem niedawno sprawę o kradzież cennej porcelany, więc siłą rzeczy musiałem wejść nieco w temat — uśmiechnął się Wydma.
— I przyszedł pan do mnie, by pogłębić edukację?
— Raczej nie. Sprawa jest znacznie poważniejsza.
— Czy doprawdy nie możecie sobie poradzić beze mnie? Po raz czwarty już przyjmuję nieproszonych gości!
— Czyżby? Więc aż tyle osób już się pani naprzykrzało? Któż to był? Ale może byśmy najpierw usiedli, to nam ułatwi przeprowadzenie bardziej spokojnej rozmowy.
— Niech pan w takim razie siada — staruszce minęła złość, a wzięła górę ciekawość i chęć pogawędki. Sama zajęła również miejsce.
— Proszę, panie poruczniku...
— Porucznik był tu uprzednio, ja natomiast mam rangę majora — Wydma uśmiechnął się — oczywiście trudno to poznać po moim cywilnym ubraniu...
— A nawet gdyby pan był w mundurze, to i tak nie wyznaję się w tych waszych rangach. No, więc niech będzie majorze — czego pan ode mnie chce?
— Może byśmy wyjaśnili na początek sprawę tych wizyt, bo nie otrzymałem odpowiedzi na pytanie. Dlaczego to ja mam być aż czwartym?
— No, bo pierwszym był właśnie ten porucznik — zaczęła wyliczać — drugim jakiś ciemny typ, z którym w ogóle nie chciałam rozmawiać, wreszcie trzecim był młody mężczyzna, który mi się nawet podobał, bo źle mu z oczu nie patrzyło.
— Czego chciał?
— Jak i, tamci — gdzie może znaleźć Ankę.
— No więc ja istotnie jestem czwartym, który przychodzi z tym samym pytaniem.
— I odpowiem panu, j ak tamtym — nie wiem!
Wydma spojrzał w oczy starszej pani, która po chwili
odwróciła wzrok.
— To niedobrze, że pani nie wie... A jeżeli nie chodzi o ściganie pani siostrzenicy, lecz o uchronienie jej przed niebezpieczeństwem? Przecież zadaniem milicji jest nie tylko wykrywanie przestępstw i stawianie winnych przed sądem, ale również i udzielanie ludziom pomocy, zapewnianie bezpieczeństwa. Czyż muszę to pani dopiero tłumaczyć?
— Czyżby... czyżby Ance coś groziło? — słowa majora zrobiły na starszej pani wrażenie.
— Wiadome niebezpieczeństwo nie jest takie groźne, bo można mu przeciwdziałać, gorsze jest nieznane. Orientujemy się nieco w powodach, ale nie wiemy skąd ani kiedy może nadejść zło. I dlatego bardzo cenna staje się każda wiadomość, która mogłaby nam pomóc w nawiązaniu kontaktu z pani siostrzenicą, przede wszystkim dlatego, aby uchronić ją od tego zła. A reszta to już zależy od stopnia jej udziału w sprawie.
— Pan mnie przeraża... Ja naprawdę zaczynam się bać! O grożącym Ance niebezpieczeństwie wspominał również i ten sympatyczny młody człowiek. I dlatego... — staruszka urwała i nieco bezradnie spojrzała na swego rozmówcę.
— I dlatego udzieliła mu pani informacji, które przedtem pani zataiła. Czy nie tak?
— No, więc tak... — schyliła głowę i nerwowo obracała na palcu pierścionek. — Bo widzi pan, najpierw kiedy mi Anka wyznała, że zerwała z tym swoim i wyjeżdża, sądziłam, że po prostu ucieka przed nim. Potem ta wizyta waszego porucznika nieco mnie zaniepokoiła, a kiedy zjawił się ten ciemny typ, a po nim ów mężczyzna z ostrzeżeniem, przeraziłam się na dobre... I dlatego właśnie powiedziałam mu gdzie, jak przypuszczam, może znaleźć Ankę, bo on również ostrzegał, że grozi jej
niebezpieczeństwo...
— Skąd znał pani adres?
— O to go nie pytałam.
— Jak się nazywa?
Staruszka przyłożyła końce palców do ust i spojrzała na Wydmę szeroko rozwartymi oczami.
— O Boże! Już nie pamiętam. Wymienił swoje
nazwisko, ale zupełnie...
Wydma uśmiechnął się.
— No trudno. Co on w ogóle pani powiedział?
— Trudno mi o tym rozmawiać... Ale skoro już
zaszło tak daleko, to powiem... Anka go okradła!
— Okradła? — Wydma przechylił się do przodu — na jaką kwotę?
— Ależ nie z pieniędzy! Anka zabrała płaszcz i torbę z mieszkania jego narzeczonej, gdzie przebywała z jakimś... z kimś tam...
— Chodziło mu tylko o płaszcz i torbę? — w głosie Wydmy zabrzmiało niedowierzanie.
— Ależ tak! Niech pan posłucha, to było tak.
Staruszka powtórzyła wersję Sarny, a Wydma z wolna
zaczął sobie układać w myśli fragmenty tej łamigłówki.
— I jaką to wskazówkę mu pani dała?
Starsza pani powtórzyła informację udzieloną
uprzednio Sarnie, kończąc z troską w głosie:
— Czy źle zrobiłam, że to powiedziałam? Ale wydał mi się godny zaufania. I też obiecywał, że ostrzeże Ankę, bo jest poszukiwana, choć nie wiem, skąd to wiedział...
— I ja tego nie wiem, a bardzo chciałbym znaleźć na to pytanie odpowiedź — zakończył rozmowę Wydma.
Po wizycie u staruszki pojechał na Nowolipki. Zakład był tylko dla pań; z pięciu foteli tylko dwa były zajęte, co pozwoliło panu Wacławowi na zaprowadzenie gościa do małego kantorka, znajdującego się na tyłach pomieszczeń zakładowych, i odbycie rozmowy. Był to młody mężczyzna o wypomadowanych włosach i okrągłej twarzy, z której nie schodził zawodowy uśmiech. Rzucił okiem na okazaną mu legitymację, potem wskazał majorowi krzesło stojące obok małego biureczka, za którym usiadł z pewną godnością i wyraźnym zaciekawieniem na twarzy.
— Czym mogę panu majorowi służyć? — zapoczątkował rozmowę.
— Chciałbym zasięgnąć u pana nieco informacji o jednej z pana klientek — zagaił bez wstępów Wydma. — Moje zainteresowanie proszę jednak traktować jako poufne.
— Ależ oczywiście! — pan Wacław usłużnie pochylił głowę. — O kogo chodzi?
— Czy czesze się u pana, względnie czesała, Anna Elmerówna? Wysoka, bardzo ładna, jasna blondynka.
— Zaraz... Elmerówna... — Pan Wacław zmarszczył brwi, a jego pucołowata twarz wyrażała natężenie myśli.
— W pewnych kołach nazywaj ą ją Biała Anka...
— Już wiem! — fryzjer klepnął się po kolanie. — Przypomniałem sobie. Tak, przychodziła do nas ze swoją
przyjaciółką, która czesze się u nas już dawno.
— Tak — Wydma z zadowoleniem skinął głową — a jak się ta przyjaciółka nazywa?
— Ujejska. Znamy ją dobrze, bo przyjaźni się także z jedną z naszych pracownic. Nie wiem jednak, o jakie informacje panu chodzi...
— To dopiero ustalimy. W zasadzie interesuje mnie wszystko, co panu wiadomo o pannie Elmer...
Pan Wacław zastanawiał się przez chwilę.
— Co mi jest wiadome? — powtórzył w zamyśleniu — właściwie niewiele mogę powiedzieć: wprawdzie rozmawiamy z klientkami, ale jak się to przesieje, to mało co zostaje...
— Pszczoły też zbierają miód małymi ilościami i wychodzą z tego całe słoiki — westchnął Wydma.
— Doskonałe porównanie — twarz pana Wacława rozjaśnił uśmiech. — No cóż, wiem, że ma chłopaka, którego przezywają Jabłuszko. Raz nawet zaszedł tu po nią.
— Czy mieszkała z nim razem?