Выбрать главу

— Nie znam adresu tego faceta, ale Elmerówna wspominała kiedyś, że ma daleko do domu, bo mieszka na Ochocie... Ale nie wymieniała ulicy.

— A jej koleżanka, Ujejska? Czy też mieszka na Ochocie?

— To najlepiej będzie wiedziała Kryska, ta jej przyjaciółka. Jest teraz w pracy, mogę ją wezwać.

— Dobrze, niech przyjdzie.

Pan Wacław zostawił majora samego, a po chwili zjawił się z dziewczyną w białym kitlu, o suchej, pociągłej twarzy, nijakich oczach i wąskich wargach, sztucznie rozszerzonych ceglastą szminką. Była wysoka i szczupła, szersza w ramionach niż w biodrach. Zmierzyła Wydmę badawczym spojrzeniem i oparłszy ramię o futrynę drzwi, czekała w milczeniu na indagację.

— Słyszałem, że zna pani Ujejską. Czy tak?

— Owszem, przyjaźnimy się.

— Zanim zadam pani dalsze pytania, może przedstawimy się sobie. Jestem major Wydma z Komendy Głównej.

Dziewczyna, trochę speszona, uśmiechnęła się pokazując rząd równych, białych zębów.

— Krystyna Knapik. Jak pan widzi, pracuję w tym zakładzie.

— A mieszka pani?

— Niedaleko. Na Pawiej pod drugim.

— Czy zna pani również i Ankę Elmer?

— Znam. Ona jest przyjaciółką Zośki.

— Co mi pani może powiedzieć o Elmerównie, bo o nią głównie mi chodzi?

Pani Krystyna wzruszyła ramionami.

— Cóż mogę powiedzieć...? Zadbana babka, byle czego na siebie nie włoży, ma u mężczyzn powodzenie, czemu nie można się dziwić, bo ładna.

— No, to niewiele — westchnął major — często ją pani widywała?

— Nie za bardzo. Czasem chodziłyśmy razem do kina, a latem zabierała nas z Zośką do Zalesia Górnego. Anka ma tam stryjka, który jest już na emeryturze, ale lubi i młode dziewczęta, i kieliszek wódki. Nawet przyjemnie spędzałyśmy czas, bałaganiło się trochę. Jest tam dobry adapter, a poza tym duży ogród, więc i na słońcu można było poleżeć.

— Pamięta pani jego adre s ?

— Tak, mieszka na Promiennej pod trzydziestym dziewiątym.

— Bywałyście razem w lokalach?

— Z Zośką tak, we trójkę jakoś się nie zdarzyło.

— Czy poznała pani narzeczonego Elmerównej? Nazywają go Jabłuszko?

Dziewczyna pokręciła głową.

— Nie, nikogo takiego nie poznałam.

— A pani ma narzeczonego? — Wydma uśmiechnął

się.

— Męża.

— Gdzie pracuje?

— Dzierżawi szatnię w „Melodii”...

— Zapewne dobrze zarabia. Powinszować. A Zofia Ujejska? Sama mieszka, czy z kimś?

— Z matką. Na ulicy Grzymały pięć.

— To chyba wszystko — dziękuję.

Wydma pożegnał pana Wacława i wrócił do

zaparkowanego w pobliżu samochodu. Mimo że zrobił się już wieczór, postanowił od razu jechać na ulicę Grzymały i wreszcie rozmówić się z tą nieuchwytną dziewczyną.

Była to mała, ślepa uliczka, boczna od Ratuszowej. Bez trudu też znalazł piąty numer. Kamienica, stara i

nadgryziona zębem czasu, miała tylko dwa piętra. Ale

najdziwniejsze było to, że stała przed nią milicyjna warszawa, a na trotuarze grupka ludzi rozmawiała z ożywieniem wokół umundurowanego milicjanta.

Wydma kazał kierowcy zatrzymać się nieco z boku i zwolna podszedł do rozmawiających.

Porucznik Gerson odszukał w

Związku Dziennikarzy sekretariat i po wylegitymowaniu się wyjaśnił cel wizyty:

— I jeszcze jedno — zakończył — prosiłbym panią o to, by osobiście wzięła udział w dalszej segregacji. Chodzi mi o dziennikarzy miejscowych. Ułomni i zezowaci również nie wchodzą w rachubę. Ten Karol musi być przystojnym mężczyzną.

— Będę starała się panu pomóc — roześmiała się sekretarka.

W ten sposób porucznik Gerson uzyskał cztery nazwiska kandydatów, odpowiadających jego

wymaganiom. Po odnotowaniu adresów, i prywatnych i redakcji, postanowił od razu pójść tym śladem. Przed wyjściem jednak połączył się z komendą.

— Dobrze, że pan dzwoni, panie poruczniku — usłyszał w słuchawce głos sierżanta Burego — bo przed kwadransem telefonował major. Ma pan natychmiast przyjechać na ulicę Grzymały pięć.

— Nie wiecie, o co chodzi?

— Porwano dziewczynę, ale szczegółów nie znam. Ja mam się stawić również.

— Bierzcie więc wóz i zgarnijcie mnie po drodze. Będę czekał przed Muzeum Wojska.

I tak się stało, że otrzymane adresy, wśród których był i Karola Parzystego, nie zostały sprawdzone od razu, co w znacznej mierze opóźniło rozwiązanie całej sprawy.

W geście ręki Wydmy, mimo że był po cywilnemu, milicjant musiał wyczuć autorytet przełożonego, gdyż szybko wysunął się z grupy rozmawiających i zbliżył do majora. Ten wyciągnął legitymację i spytał:

— Co się stało?

— Porwano dziewczynę, panie majorze!

— Z mieszkania Ujejskiej?

— Tak jest!

— Które piętro?

— Pierwsze. Wejście z bramy.

— Kto tam jest?

— Porucznik Witek z komisariatu Praga-Północ. Oczekujemy też pogotowia.

Wydma odsunął ciekawskich i wszedł do budynku. Schody były drewniane, o mocno wytartych stopniach. Na pierwszym piętrze, przy drzwiach mieszkania stał niski, barczysty mężczyzna z sumiastymi wąsami, o czerwonej, nalanej twarzy, a obok dziewczyna ubrana w pocerowany sweter i spódnicę, na której plamy niemal zupełnie zatarły kolory barwnej kiedyś kraty.

— Kim pan jest? — spytał krótko Wydma. Mężczyzna obrzucił go ostrym spojrzeniem.

— Dozorca, a bo co?

— Będzie mi pan potrzebny, proszę tu zostać.

Przedpokój był ciemny, ale z otwartych drzwi

prowadzących w głąb mieszkania, padała smuga światła. Wydma wszedł do oświetlonego pokoju. Na tapczanie jęczała stara kobieta, koło której krzątała się czerwonowłosa dziewczyna. Z nieco zaaferowaną miną przyglądał się temu wysoki, młody oficer milicji. Wydma przypomniał sobie, że gdzieś już się z nim zetknął, ale porucznik widać pamiętał go lepiej, bo wyprężył się i zaczął meldować:

— Panie majorze, porucznik...

— Już wiem — przerwał mu Wydma — co tu się stało?

— Według otrzymanego meldunku porwano jedną z lokatorek tego lokalu.

— Kto złożył meldunek?

— Ja — dziewczyna nachylona nad leżącą kobietą wyprostowała się i obróciła do oficerów.

— Zofia Uj ej ska, czy tak?

— Tak...

— Uprowadzono Elmerównę?

— To już pan wie...?

— Proszę, niech pani opowie, jak się to stało —

Wydma nie zwrócił uwagi na zdziwienie dziewczyny. Sam starał się opanować nurtującą go irytację. — Ale możliwie krótko i dokładnie!

— Za chwilę, zmienię tylko matce kompres — dziewczyna zmoczyła pod kranem ręcznik, wycisnęła go i obłożyła nim szyję jęczącej kobiety. Potem dopiero rozpoczęła relację:

— Wróciłam do domu około szóstej i otworzyłam drzwi kluczem, a ponieważ dźwigałam ciężką torbę, bo robiłam zakupy, więc zawołałam z przedpokoju Ankę, żeby przyszła ją odebrać. Nie otrzymałam jednak odpowiedzi. To mnie trochę zdziwiło, bo Anka nigdzie nie wychodziła... — urwała raptownie, ale nie umiejąc widocznie wybrnąć z niefortunnie rozpoczętego zdania, nie próbowała już go skończyć.

— Matka wraca z pracy około drugiej, więc też powinna być już w domu, tymczasem w mieszkaniu było zupełnie cicho. To mnie zaskoczyło, ale nie podejrzewałam jeszcze niczego złego. Odstawiłam torbę, spokojnie zdjęłam płaszcz i dopiero, kiedy weszłam, zobaczyłam, co się stało... Matka siedziała przywiązana do krzesła, ze szmatą wepchniętą w usta. Była cała czerwona, oczy miała na wierzchu i chyba się już dusiła...

Dziewczyna widać jeszcze raz przeżywała tamtą chwilę, bo mówiła szybko, prawie bez oddechu, a dopiero przy ostatnich słowach spazmatycznie wciągnęła powietrze. Wydma słuchał cierpliwie, nie przerywając tego przydługiego opisu.