— Wyrwałam jej knebel z ust i poprzecinałam sznur — wskazała kawałki leżące na podłodze — i jakoś dodźwigałam matkę do tapczanu. Była już prawie nieprzytomna. Przyłożyłam jej szybko kompres na szyję, a sama pobiegłam do telefonu.
Przez cały czas tej relacji kobieta leżąca na tapczanie wpatrywała się w obu oficerów. Wydma zbliżył się do niej.
— Mamy trudności z mówieniem, co? — nachylił się nad leżącą.
— Tak... jeszcze tak... Ale trzech ich było, zabrali Ankę...
W tej chwili za drzwiami rozległy się kroki i do pokoju weszła młoda kobieta w białym kitlu, a za nią ubrany tak samo mężczyzna. Wydma zwrócił się w ich kierunku.
— Pani doktor? Jestem major Wydma z Komendy Głównej i prowadzę tu dochodzenie.
— Co się stało? — lekarka zbliżyła się do tapczanu i nachyliła nad leżącą.
Wydma złożył krótkie wyjaśnienie. Lekarka skończyła badanie i obróciła się do niego.
— Pacjentka przeszła silny szok. Obrażenia na szyi wskazują na próby duszenia. Dam jej uspokajający zastrzyk i wkrótce przyjdzie do siebie. Na szczęście chorej nic poważniejszego nie grozi.
— Czy zastrzyk podziała usypiająco?
— Owszem, ale nie natychmiast. Wstępne przesłuchanie radzę zrobić teraz, jeżeli tylko będzie mogła mówić.
Po wyjściu lekarki Wydma wezwał oczekującego na korytarzu dozorcę.
— Kto jest z panem? — zwrócił się do niego wskazując wzrokiem na towarzyszącą mu dziewczynę.
— Moja córka. Wziąłem ją ze sobą, bo mnie wtedy akurat nie było. Ona widziała, jak przyjechali.
— A gdzie pan był?
— Skoczyłem właśnie na piwko — wyznał otwarcie dozorca. Obrzękła twarz i zachrypnięty głos wskazywały, że wyjaśnienie było prawdziwe.
— Jak pan się nazywa? — Wydma wyciągnął długopis i kartkę papieru.
Dozorca podał personalia. Z kolei major zwrócił się do córki:
— Co mi pani może powiedzieć?
— Nadjechała nysa, cofnęła się tyłem do bramy i wysiadło z niej trzech mężczyzn...
— Jak wyglądali? Proszę mi ich opisać dokładnie.
— W bramie nie jest za widno, ale zauważyłam, że dwaj byli młodzi, mieli brody, a trzeci nosił ciemne okulary i kapelusz opuszczony na oczy.
— A ubrania?
— Ten jeden, w okularach, to miał lekki płaszcz, ni to zielony, ni to szary... A tamci dwaj byli w granatowych drelichach. Wyglądali na robotników.
— Rozmawiała pani z nimi?
— Byłam właśnie przed domem. Weszłam za nysą do bramy i spytałam, po co przyjechali, to jeden roześmiał się i powiada „a do pani” — dopiero ten drugi, w płaszczu, powiedział, że mają wziąć tapczan spod czwórki... No, to pomyślałam sobie, że pani Ujejska widać chce kupić nowy, więc sprzedała swój stary. Już się nimi nie interesowałam i poszłam do siebie. Mamy mieszkanie od podwórza.
— Która to była godzina?
Pytana wzruszyła ramionami.
— Nie patrzyłam na zegarek. Chyba blisko dwie godziny temu...
— Numeru tej nysy pani nie zauważyła?
— Nie. Zresztą kto by w tej ciemnej bramie co zobaczył.
— A kolor samochodu?
— Taki szaroniebieski.
W drzwiach pojawił się porucznik Gerson w towarzystwie sierżanta Burego.
— Dobrze, że jesteś — powitał go Wydma — przepytaj lokatorów, a sierżant niech też pogada z ludźmi. Wiesz, co się stało?
— Już wiem. Rozmawialiśmy z milicjantem na dole.
— Wątpię, czy uda ci się ustalić numer wozu, ale spróbuj. Może ktoś słyszał, o czym ze sobą rozmawiali, a zresztą już sam będziesz wiedział... Poruczniku — Wydma zwrócił się z kolei do milczącego dotąd oficera — przejmuję dochodzenie, bo incydent dotyczy sprawy, którą prowadzę. Zresztą skontaktuję się jeszcze z waszym komendantem. Jesteście wolni.
Kiedy został sam, podszedł do leżącej kobiety.
— Jak się pani czuje? Możemy porozmawiać?
— Gardło j eszcze mnie boli, ale już j est lepiej...
— No, to spróbujmy. Proszę mówić wolno i nie za głośno. Jak się pani zmęczy, to sobie odpoczniemy.
— Kiedy zadzwonili, nie otworzyłam od razu, ale spytałam „kto tam”? Posłyszałam odpowiedź „poczta, list polecony”, więc odsunęłam rygiel. Wpadło ich od razu trzech. Pierwszy odepchnął mnie na bok i od razu poszedł do pokoju, gdzie była Anka, a dopiero ten drugi chwycił mnie za gardło i wciągnął do mieszkania. Ostatni zaś nie brał w niczym udziału, ale zauważyłam, że trzymał pod pachą parę ciemnych desek. Kiedy znalazłam się w pokoju, zobaczyłam, że Anka stoi pod ścianą, a ten w okularach trzyma przy niej rewolwer i pyta raz po raz: „Gdzie masz pieniądze, gadaj, bo zastrzelę jak sukę!” Mnie przywiązali do krzesła i wetknęli w usta kawał płótna. Potem spostrzegłam, że ten trzeci, co niósł deski, położył je na podłodze, wyjął z kieszeni jakąś flaszkę i kawałek bandaża. Polał z tej flaszki, zaszedł Ankę od tyłu i ten bandaż przycisnął jej do twarzy. Nawet biedaczka nie krzyknęła. Najpierw próbowała się wyrwać, a potem tak jakoś się zachłysnęła i obsunęła na ziemię... Wtedy szybko złożyli te deski, bo miały takie jakieś zaczepy przy końcach i zrobiła się z nich skrzynka podobna do tapczanu. Położyli Ankę do tej skrzyni i przykryli naszą narzutą...
Kobieta przerwała relację i ujęła dłonią gardło.
— Boli jeszcze, ale zaraz skończę. Potem obszukali mieszkanie. Pewnie chodziło im o te pieniądze, co pytali o nie Ankę. W końcu wynieśli Ankę w tej skrzyni. Zanim zamknęli za sobą drzwi, słyszałam jeszcze jak jeden drugiego upominał: „Uważaj, bo uszkodzisz ścianę, lokatorzy będą mieli pretensje do pani Ujejskiej...”
— Co mówiła Elmerówna na pytanie o pieniądze?
— Nie wiedziałam, że to taka odważna dziewczyna. A szukaj łobuzie — powiada mu — może znajdziesz! A jak nie, to weź sobie moją pięćsetkę, mam ją w torbie!
— A tamten co na to?
— Myślałam, że ją uderzy, ale widać pohamował się i z przeproszeniem pana komisarza powiada: „Mam w dupie twoją pięćsetkę! Ty dobrze wiesz, o jaką forsę chodzi! Powiedz, gdzieś schowała pieniądze!”
— A między sobą nic nie mówili? Niech pani dobrze sobie przypomni.
Kobieta zaprzeczyła głową.
— Tylko pojedyncze słowa, nic takiego... — wyszeptała już z trudem.
— No, niech sobie pani teraz wypoczywa. Być może jeszcze będę pani potrzebował, ale to już później... I co? — Wydma zwrócił się z kolei do Gersona, który właśnie wrócił i w milczeniu przysłuchiwał się indagacjom.
Porucznik wzruszył ramionami.
— Nic, co by dawało jakieś zaczepienie. Lokator z parteru widział, jak znosili ten tapczan i wsunęli go do samochodu. To samo widziało dwóch chłopców, kręcących się wtedy po podwórku. Mam ich nazwiska.
— Hm... To niewiele. A Bury?
— Jeszcze rozmawia z ludźmi.
— No dobrze, chodźmy. Pani dostała zwolnienie, więc proszę nie wychodzić z domu. To mój wyraźny zakaz — zwrócił się do Ujejskiej. — W razie potrzeby zwolnienie zostanie pani przedłużone. Ale nie wolno pani stąd się ruszyć na krok, do czasu póki nie cofnę zakazu.
Zeszli na dół, gdzie major odszukał sierżanta i wydał mu szczegółowe dyspozycje, po czym wsiadł z porucznikiem do czekającej warszawy.
— Przyjechali po tapczan, a jutro znajdziemy z kolei zwłoki dziewczyny — rzucił z goryczą Gerson, kiedy samochód skręcał w Jagiellońską — dobrze, jeśli nie pokrajane...
— Wygląda na to, że ona przechwyciła ich łup. Jak to zrobiła, cholera ją wie, ale okazuje się, że my ścigamy ich, a oni ją...
— No i ten facet — uzupełnił Gerson.
— Ach ten, z powodu płaszcza! Coś w tym musi być, ale co? Chyba trzeba będzie, Stefanku, abyś go poszukał...