— Po tym porwaniu zaczyna mi się objawiać zupełnie nowa prawda — westchnął porucznik — że są sytuacje, w których lepiej być podwładnym niż przełożonym...
— Możesz się mądrzyć! — burknął ze złością Wydma, po czym dorzucił już spokojniej: — Tak, będzie z czego się tłumaczyć...
Świadomość wracała z wolna, a z
nią trudne do zniesienia uczucie mdłości. Miała wrażenie, że cały żołądek podchodzi do gardła, że zaraz wyrzuci z siebie wszystkie wnętrzności. Głowę, która zdawała się pękać na setki części, ściskała jakaś żelazna obręcz. Z głębokim jękiem próbowała podnieść się z posłania, ale dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ręce i nogi ma związane.
Leżała na żelaznym łóżku, na sienniku przykrytym jakimś wyrudziałym kocem. Opuściła związane nogi na podłogę i udało jej się usiąść, ale wstać już nie zdołała, gdyż koniec sznura, którym była związana, został umocowany do metalowych prętów łóżka. Potrząsnęła głową, odrzucając spadające na twarz włosy. Ruch ten spowodował nową falę bólu, lecz pomógł odzyskać pełną świadomość.
Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w małym, zaśmieconym pokoju, oświetlonym palącą się pod sufitem żarówką bez klosza. Obok łóżka stał taboret, a pod jedną ze ścian stół i jakieś koślawe krzesło. Okno wprawdzie nie miało kraty, ale od zewnątrz osłaniała je okiennica. Jedyne drzwi były otwarte, ukazując ciemną czeluść jakiegoś pomieszczenia.
Znów jęknęła, kiwając na boki głową. Ból nieco zelżał, ale nadal dokuczały nudności. Stary siennik o zbitej słomie uwierał, lecz nie mogła się przesunąć, gdyż sznur ją przytrzymywał. Siedziała więc z opuszczoną głową, starając się przypomnieć sobie ostatnie wypadki.
Raptem z ciemności dobiegły ją słowa.
— No i co? Już mija? — głos był skrzekliwy, starczy i choć nie było w nim współczucia, nie brzmiał wrogo.
Dziewczyna uniosła głowę, zaskoczona tym nagłym odezwaniem się kogoś, kto tkwił w czerni zionącej z otwartych drzwi.
— Kto tam? Kto mówi? — spytała szybko i ze strachem.
— Nie zadawaj głupich pytań — tym razem odpowiedź była opryskliwa. — Możesz rozmawiać?
— Mogę... ale — wyjąkała — czemu pan tu nie przyjdzie? Czy muszę być związana?
— Musisz. Chyba że okażesz rozsądek. I nie domagaj się, żebym do ciebie przyszedł, bo gdyby tak się stało, musiałabyś umrzeć.
— Co to znaczy? Czego ode mnie chcecie?
— Żebyś oddała pieniądze, które zabrałaś Wiktorowi.
— Niczego mu nie zabierałam!
— Sam ci je dał? Być może. Ale nie czekałaś na niego w mieszkaniu tak, jak ci kazał. I dlatego zginął.
— Nic nie wiem o żadnych pieniądzach!
Jakiś czas w ciemnościach panowała cisza. Dopiero po pewnej chwili głos odezwał się znów.
— No tak... Spodziewałem się tego. Wiktor obrał tę samą drogę, ale w końcu powiedział prawdę. Myślę, że i ty to zrobisz...
Z kolei dziewczyna milczała chwilę, zanim zadała następne pytanie.
— Czy to wy zabiliście Wiktora?
— Tak, my. Okradł kolegów, a potem próbował się wyłgiwać. Mówił początkowo to samo, co ty, że o niczym nie wie. Dopiero jak go przypiekliśmy, wyznał, że forsę dał tobie.
— Ależ to nieprawda...
— Powtarzam, robisz ten sam błąd, co Jabłuszko. Znaleźliśmy sposób na niego, znajdziemy i na ciebie.
Głos nadal brzmiał spokojnie, jak gdyby mówiący był zainteresowany jedynie w rzeczowym wyjaśnieniu sytuacji.
— Powtarzam, że pieniędzy nie wzięłam!
— Jesteś głupsza niż sądziłem. Nie chcesz chyba oddać życia za te pieniądze... — rozległ się krótki, skrzekliwy śmiech — chociażby dlatego, że stracisz możność ich użytkowania!
— Co chcecie ze mną zrobić?
— Możliwości jest dużo. Wiktorowi pomógł w rozwiązaniu języka kawałek rozżarzonego węgla, tobie powinna wystarczyć zwykła żyletka.
— Nie zrobicie mi tego! — w głosie dziewczyny zadrgał strach.
— A dlaczego nie, jeśli będziesz uparta? Przejedzie ci się po mordzie raz i drugi, to zaraz zmiękniesz. Jak zbyt długo będziesz milczała, to blizny zepsują tę twoją piękną buźkę...
— Nie! Nie! — krzyk dziewczyny był pełen bezradności i przerażenia.
— Nie wydzieraj się tak, bo i tak nikt cię nie usłyszy. Twoje położenie nie jest przecież takie złe, bo masz możliwość wyboru.
Tym razem dziewczyna milczała przez dłuższy czas, siedząc z opuszczoną głową. Jasne włosy opadły jej w dół, kryjąc twarz i ściągnięte sznurami dłonie, które złożyła między kolanami.
— A jeżeli... jeżeli — wyjąkała wreszcie, ale nie dokończyła zdania, jak gdyby nie mogąc zdobyć się na decyzję. Ale człowiek siedzący w ciemnym pokoju domyślił się nie dopowiedzianych słów.
— Jeżeli zwrócisz forsę? Wtedy cię uwolnimy. Innego wyjścia nie masz. Dalszy opór kosztowałby cię zbyt drogo. Chyba masz dość wyobraźni, by to zrozumieć. I to już wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Więcej z tobą gadał nie będę!
Odrzuciła głowę do tyłu, potrząsnęła włosami, by odsłonić twarz i odezwała się już zdecydowanym tonem:
— Więc niech będzie! Gwiżdżę na tę forsę, chciałam tylko zemścić się na Witku za to, że odważył się mnie uderzyć. Ale... ale... — przez chwilę łapała oddech krótkimi haustami — nie wiedziałam, że zapłaci życiem. Tego nie chciałam!
— Mało mnie obchodzi, co chciałaś, a czego nie. Więc gdzie jest forsa?
— Na dworcu, w przechowalni.
— Tak przypuszczałem. A kwit?
— W mieszkaniu. Wsadziłam go w szparę futryny przy kuchennych drzwiach.
— To źle, bo mieszkanie na pewno obstawione. Ale jakoś sobie poradzimy. Gdzie pracuje twoja przyjaciółka?
— W międzymiastowej. Na poczcie.
— Na której zmianie?
— W tym tygodniu na dziennej.
— Zostaniesz teraz tu, ale niedługo przyjdzie tu ktoś, komu dasz kartkę do koleżanki. Ma znaleźć kwit i przynieść na wskazane przez nas miejsce. Możesz jej napisać, co cię czeka, jeśli nie spełni tego polecenia lub pójdzie z tą kartką, gdzie nie należy...
— Więc nie uwolnicie mnie teraz? Przecież spełniłam wasze żądanie!
Rozległ się krótki chichot.
— I pozbyć się zastawu? Zresztą nie wiadomo jeszcze, czyś nie nałgała. Pieniądze są w teczce?
— Nie, w czerwonej torbie.
— Tak, to może się zgadzać. Wkrótce przyjdzie tu dwóch ludzi. Jednego już widziałaś, ten w okularach. Jemu dasz kartkę, a drugi pozostanie przy tobie. Ja mam jeszcze sporo roboty do odwalenia...
Ostatnie słowa były już ledwie słyszalne, jak gdyby mówiący kierował je raczej do siebie. Potem usłyszała szurgot odsuwanego krzesła i niespieszne kroki. Stuknęły drzwi, doszedł ją zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Została sama.
Wydma zaświecił lampę na biurku, usiadł za nim i oparł o jego blat złożone dłonie, bez słowa obserwując Gersona, który również w milczeniu przemierzał gabinet. Dywan tłumił jego kroki, toteż poruszał się cicho. Jego cień, który tworzyło padające spod klosza światło, kładł się długą, czarną smugą na ścianę pokoju.
Milczenie przerwał porucznik.
— Drugie miejsce w kwalifikacji drużynowej — mruknął na wpół do siebie.
— To jeszcze nie tak źle — Wydma zdobył się na uśmiech.
— Na dwie startujące — uzupełnił z przekąsem Gerson — nie ma czym się pocieszać.
— Utyskiwanie nic nie da, przyszłość ma myślenie. A więc pierwszy wniosek — pieniądze ma dziewczyna, nie szajka.
— Do takich wniosków myślenie niezbyt potrzebne — Gerson nie zmieniał zgryźliwego tonu. — Ale czy cały łup?
— Nawet jeśli nie cały, to tak znaczną jego część, że szajce warto podejmować bądź co bądź znaczny wysiłek dla jej odzyskania.