Выбрать главу

— Ciekawe, w jaki sposób dziewczyna zdołała przechwycić pieniądze?

— Nie sądzę, by odpowiedź na to pytanie posunęła naprzód sprawę. Bardziej mnie interesuje, gdzie je ukryła?

— A więc dodatkowy, chociaż nie główny bodziec, by odnaleźć dziewczynę.

— Ba! A punkt zaczepienia? Choć ślad śladu...? Czeka nas jedynie żmudna praca dochodzeniowa, a chcąc coś osiągnąć i uratować dziewczynę, musielibyśmy działać natychmiast.

— Nagła krew człowieka zalewa! — wybuchnął porucznik. — Wynieśli dziewczynę na oczach całego domu! Teraz mają ją w ręku i wątpię, czy zostawią przy życiu, nawet jeśliby oddała im pieniądze. Już przekonaliśmy się, jak zacierają za sobą ślady.

— Sądzę, że w tej chwili niebezpieczeństwo utraty życia jej nie grozi.

— Dopóki nie odzyskają pieniędzy. Ale potem?

— Potem zależy od tego, gdzie ją ukryli. Złożyłem już staremu meldunek. Ku memu zdziwieniu przyjął to zaskakująco spokojnie.

— Jakie dał wytyczne? — zainteresował się porucznik.

— W tym sęk, że żadne. Mam działać według własnego uznania.

— Hm... Podejrzana łaskawość. Wolałbym już, żeby mnie zrugał...

— I ja chyba też — przyznał wielkodusznie Wydma.

— A więc? Jakie rozkazy?

— Chwilowo żadne, jeśli chodzi o ciebie. A na razie kazałem wziąć pod obserwację dom na Grzymały.

— Nie ma żadnej nadziei, aby to coś dało.

— Ejże, Pinkertonie! Może byś spróbował jednak trochę, pomyśleć? Szukają pieniędzy i przy dziewczynie ich nie znajdują. Zostają im dwie możliwości: albo są tak dobrze ukryte w mieszkaniu Ujejskiej, że tylko zdradzenie schowka pozwoli na ich wydobycie, albo umieszczono je gdzie indziej. Wiemy, że Elmerówna nie opuszczała miasta.

— Może przechowalnia dworcowa? — porucznik przerwał wędrówkę i opadł na jeden z foteli.

— Właśnie. Łatwiej jest ukryć świstek papieru niż pakiet z pieniędzmi. Jeżeli kwit ten miała przy sobie, to oczywiście sprawa leży. Ale jeżeli nie?

— Wówczas na pewno ukryła go w mieszkaniu. Tak, to jest szansa! — ożywił się nagle porucznik. — Jeżeli wymuszą na niej tę informację, to wrócą na Grzymały.

— Właśnie na to liczę i dlatego dom jest pod obserwacją. Zresztą nie tylko dom.

— A mianowicie...? — Gerson spojrzał z zaciekawieniem na Wydmę.

— Na pewno wezmą pod uwagę niebezpieczeństwo, bo są na to dość cwani. A więc jest cukierek, ale za szybą.

— Nie poniechają jednak próby zdobycia go. Tylko jak to będą chcieli zrobić?

— Pozostały w mieszkaniu dwie kobiety. Obie pracują, można więc do nich dotrzeć poza domem. A wystarczy groźba uśmiercenia Elmerówny, by zmusić je do wydania kwitu lub pieniędzy i do milczenia. I dlatego zabroniłem Ujejskiej opuszczania mieszkania, a córkę pracującą na poczcie objąłem nie mniej ścisłą obserwacją, niż dom na Grzymały. Zobaczymy, kto do niej się zbliży, a wówczas będziesz miał brakujący koniec nitki.

— Zaczynam być lepszej myśli — ożywił się Gerson.

— Natomiast nie wiem, co robić z tym poszukiwaczem płaszcza i torby, ale stanowczo trzeba się nim zająć.

— Czy nie j est to ów Karol?

— Być może. Czy masz już te adresy?

— Tak. Jest czterech kandydatów. Gdyby nie wypadki

na Grzymały, już bym wiedział, który to z nich.

— Zajmiesz się tym po odnalezieniu dziewczyny. Czy wezwanie dla Hermana i tego drugiego strażnika odeszło?

— Tak. Jednego wezwałem na ósmą, drugiego na dziewiątą.

— Dobrze. Każ wezwać również Bieleckiego, powiedzmy na jedenastą. Sam ich przesłucham. A teraz spać, choć nie wiadomo, czy noc będzie spokojna.

Notatki Anatola Sarny

Ulicę Grzymały odnalazłem najpierw na planie miasta, więc trafiłem tam już bez trudu. Jest to ślepa uliczka, brukowana kamieniem. Szukając wzrokiem numeru kamienicy, już z daleka dostrzegłem przed jedną z bram grupkę ludzi, a obok milicyjną warszawę. Zatrzymałem więc wóz w pewnej odległości i wyskoczyłem na chodnik pewny już, że coś się stało z dziewczyną.

W domu, przed którym stanąłem, znajdował się mały sklepik spożywczy. Skorzystałem więc z tej okazji, by nie podchodzić bezpośrednio do owej grupy, wśród której dostrzegłem mundur milicjanta. Kupiłem zapałki i obracałem się już do wyjścia, kiedy do sklepiku wpadła kilkunastoletnia dziewczynka.

— Co tam się dzieje, po co przyjechała milicja? — spytała ją sklepowa.

— Porwali tę wysoką blondynkę, która przyjechała do Ujejskiej. Starą związali, a ją wywieźli nysą!

— Matko niebieska! — wykrzyknęła sklepowa, ale

już nie słuchałem dalszej rozmowy. Wystarczyło mi to, czego się dowiedziałem.

A więc znów niepowodzenie. Niemal sprzed nosa sprzątnęli mi dziewczynę. Ogarnęło mnie poczucie bezsilności, ale zaraz przyszła głucha, zawzięta złość. I wtedy pomyślałem, że może jeszcze nie wszystko stracone. Znałem przecież melinę szajki, po co mieliby szukać innego miejsca do ukrycia Elmerówny? Wszystko przemawiało za tym, że dziewczynę wywieźli właśnie na Gradową.

Z rękami w kieszeniach płaszcza, bez pośpiechu zbliżyłem się do grupy rozmawiających, skupionej wokół milicjanta. Stanąłem za plecami rozprawiających i przez pewien czas przysłuchiwałem się bezładnej wymianie poglądów i spostrzeżeń. To pozwalało mi na zorientowanie się w bliższych szczegółach porwania. A więc było ich trzech i wynieśli tapczan przykryty narzutą... Z tego opisu jedynym istotnym dla mnie szczegółem była liczba moich ewentualnych przeciwników. Ale czy istotnie groziło mi to, że wszyscy będą na miejscu? Czy aż tylu będzie pilnowało jednej dziewczyny i do tego skrępowanej ?

Odwróciłem się i wolno, nie zauważony przez nikogo, ruszyłem do samochodu. Pod wpływem emocji i żądzy czynu chciałem od razu jechać na Gradową. Po zastanowieniu się jednak doszedłem do wniosku, że lepiej będzie nieco odczekać i zrobić to w nocy, bo im później tam się udam, tym większe będzie prawdopodobieństwo, że dziewczyna nie będzie miała zbyt wielu dozorców. Pojechałem więc do siebie, aby przede wszystkim zadzwonić do Karola. Ale oczywiście, gdy był potrzebny, nie można go było osiągnąć. Nie było go ani w domu, ani w redakcji. Sprawdziłem jeszcze kilka miejsc, gdzie ewentualnie mógłbym go złapać, niestety bez rezultatu.

Ostatecznie więc musiałem zrezygnować z jego pomocy. Pozostała mi jeszcze nikła nadzieja, że może do chwili mego odjazdu zgłosi się sam, wszędzie bowiem zapowiadałem, że czekam na jego telefon.

Wiedziałem, że niczego nie przełknę, więc zamiast kolacji zaparzyłem sobie kawę i obmyśliłem szczegóły czekającej mnie wyprawy, starając się przewidzieć różne możliwe przypadki. Tak minęła północ, a telefon milczał. Trzeba było ruszać samemu. Jedyną bronią, jaką miałem do dyspozycji, był fiński nóż jeszcze z czasów zielonej młodości, który poza latarką zabrałem ze sobą.

Drogę pamiętałem aż nazbyt dobrze. Pozostawiłem wóz w tym samym co poprzednio miejscu i ruszyłem w mrok podmiejskiej uliczki. Tak jak za pierwszym razem drogowskazem była mi świecąca z dala żarówka. Deszcz wprawdzie nie padał, ale ciemność była nie mniejsza. Idąc nasłuchiwałem, czy nie doleci mnie z tej ciemności warkot silnika lub ludzki głos. Panowała jednak zupełna cisza. Doszło mnie tylko przytłumione odległością dalekie i ledwie dosłyszalne dudnienie jadącego pociągu. Zbliżyłem się do ogrodzenia z desek i nasłuchując przystanąłem w jego cieniu. Nic nie mąciło milczenia nocy. Czerń jej potęgowała wrażenie pustki i spokoju.

Wolno ruszyłem wzdłuż parkanu ku znanemu mi przejściu. Przecisnąłem się przez otwór, zasunąłem za sobą deskę i teraz już wewnątrz ogrodzenia, okryty jego cieniem przed światłem palącej się na zewnątrz lampy, nadal nasłuchiwałem czujnie. Czarna bryła baraku rysowała się przede mną wyraźnym konturem. Smuga światła padała na ścieżkę, prowadzącą od furtki, a ostre cienie, tworzone przez to światło, kładły się daleko w głąb podwórza.