Выбрать главу

Penetrując wzrokiem otoczenie dostrzegłem na tle czerni baraku nikłe, ledwie widoczne światełko. Pamiętałem, że okna były przesłonięte okiennicami, więc światełko musiało sączyć się spod jednej z nich. A więc ktoś wewnątrz był. Ale kto? Czy tylko dziewczyna? Ruszyłem ku barakowi, depcząc chwasty rosnące w tej części placu. W miarę zbliżania zdawało mi się, że słabe światło wabi ku sobie, przyciąga i kusi. Ale życzliwie czy podstępnie?

Dotarłem wreszcie do ściany i, skradając się wzdłuż niej, stanąłem pod okiennicą. Serduszko, wycięte w niej dla ozdoby, umożliwiało obserwację z zewnątrz. Pomieszczenie, które ujrzałem, było dużo mniejsze niż tamto, ale umeblowane równie licho. Pod sufitem paliła się brudna żarówka, zwisająca na kawałku sznura. W następnej kolejności dostrzegłem żelazne łóżko i jasną głowę siedzącej na nim dziewczyny. Jej ręce i nogi krępował sznur. Poza nią nikogo w pokoju nie było.

Może to dziwne, ale pierwszym uczuciem, jakie mną owładnęło, była radość. Ucieszyłem się, że domysł mój był słuszny. Dopiero po chwili wróciły niepokój i napięcie. Kto jej pilnował, ilu było strażników, i gdzie się znajdowali? Jeśli byłby tylko jeden, mógłbym ryzykować, ale jeśli było ich więcej? Co wówczas? Jak postąpić? Pozostawić dziewczynę jej losowi i wycofać się?

Czułem, że na taką decyzję nie potrafię się zdobyć. Zresztą poza sprawą etyki był jeszcze i interes własny. Dziewczyna była bez płaszcza. Gdyby coś jej się stało, musiałbym pożegnać się z nadzieją odzyskania go. Należało za wszelką cenę poradzić sobie samemu.

Jeśli pozostawiono światło w tym pomieszczeniu, to i strażnicy na pewno nie siedzą po ciemku. A więc może uda się stwierdzić, ilu ich jest? Ruszyłem dookoła baraku, a kiedy znalazłem się po drugiej stronie stwierdziłem, że wszystkie okiennice, oprócz tej jednej, były ciemne. Zaświtała mi nadzieja, że nikt nie pilnuje więźnia.

Nadzieja ta jednak już wkrótce, tak jak i wiele innych, okazała się złudą. Kiedy sprawdzając kolejne okiennice znalazłem się przy tej, gdzie poprzednio podsłuchiwałem rozmowę opryszków, dostrzegłem obraz, który rozwiał moje wątpliwości.

Znane mi pomieszczenie było ciemne, ale przez otwarte drzwi pokoju dziewczyny padała szeroka smuga światła. Piecyk palił się, buzując płomieniami widocznymi poprzez liczne szczeliny. Padały z nich czerwone refleksy na sylwetkę siedzącego obok mężczyzny. Wyciągnął się na krześle, wystawiając daleko przed siebie nogi, z rękami w kieszeniach spodni, odchyloną do tyłu głową i czapką nasuniętą na twarz. Widać drzemką skracał sobie czas stróżowania.

Co miałem robić? W jaki sposób dostać się do środka, bo nie ulegało wątpliwości, że drzwi będą zamknięte? Że tak było istotnie, przekonałem się po przebyciu kilku kroków i cichym naciśnięciu klamki.

Pozycja, w jakiej znajdował się strażnik, ostrzegała, że obudzi się przy najmniejszym hałasie. Stałem pod drzwiami i szukałem sposobu dostania się do środka. Nie mogłem go znaleźć — każdy, najmniejszy szmer obudzi śpiącego. To nie ulegało wątpliwości. Jak zatem zbliżyć się do niego? Wywabić go na zewnątrz jakimś hałasem? Wołaniem? Ale czy będzie na tyle nieostrożny, żeby opuścić pokój? Jest tam telefon, bo przecież dziewczyna rozmawiała z tym swoim typem, więc raczej zaalarmuje towarzyszy. Mają auto, mogą tu być bardzo szybko, a wówczas...

Nie, to na nic. Czyżby jednak nie było sposobu? Stałem w ciemnościach bez ruchu i wciąż szukałem jakiegoś rozwiązania.

W pewnej chwili przypomniałem sobie palący się piecyk. I on podsunął mi sposób. Ruszyłem w stronę szopy i przy pomocy latarki znalazłem tam pustą papierową torbę po cemencie. Zdjąłem z haków przeciwpożarową drabinę i przystawiłem do ściany baraku. Szybko wspiąłem się na dach i ostrożnie stąpając dotarłem do komina. Szła z niego gęsta struga dymu. Zmiąłem torbę w dużą kulę i wepchnąłem ją w głąb przewodu dymnego. Potem szybko zsunąłem się na dół, chwyciłem kawałek ułamanego trzonka od łopaty i znów znalazłem się pod okiennicą.

Przez pewien czas panowała wewnątrz cisza, ale już po kilku minutach rozległ się krzyk dziewczyny.

— Ej, ty gamoniu! Chcesz mnie tu udusić! Coś się pali, bo tyle dymu, że nie mogę oddychać.

Strażnik już sam poczuł swąd, a rzut oka na piecyk, z którego wszystkich stron sączyły się wstążki dymu, wyjaśnił mu sytuację.

— Cholera! — krzyknął zrywając się na nogi — dymi jak w wędzarni! Musiały obsunąć się sadze!

— Otwieraj prędzej okna, bo się podusimy!

Mężczyzna zanosząc się kaszlem zaczął odsuwać

zatyczki przy futrynach okna, a potem ruszył ku wyjściu. Oderwałem się od okiennicy i w paru skokach dopadłem drzwi, słysząc już zgrzyt klucza w zamku.

Po chwili ujrzałem przed sobą jego sylwetkę. Zamachnąłem się ramieniem, opuszczając pałkę na jego głowę. Zwalił mi się pod nogi z ciężkim stęknięciem. Licząc na to, że tak od razu nie odzyska przytomności, otworzyłem zwolnioną okiennicę i nie tracąc czasu na otwieranie okna, powybijałem szyby. Potem chwyciłem leżącego pod ramiona i wciągnąłem do izby, pozostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi. Dym począł wypływać z pomieszczenia, a ja ruszyłem ku dziewczynie.

Siedziała sztywno wyprostowana, ze wzrokiem utkwionym w ciemność, która jeszcze mnie kryła. Kiedy wyłoniłem się z mroku, wyciągając zza pasa finkę, by przeciąć jej więzy, na widok błysku ostrza krzyknęła z przerażeniem:

— Nie! Nie! Przecież powiedziałam!

— Cicho! — zgromiłem ją bezceremonialnie. — Nie mam zamiaru cię zarzynać. Nie wrzeszcz i podaj ręce!

Nóż był ostry, toteż kilku cięciami uwolniłem najpierw jej ręce, a potem nogi. Chciała od razu stanąć, ale zaraz opadła z jękiem na łóżko.

— Rozcieraj sobie ręce, a mnie daj nogi. Będzie boleć, ale musisz wytrzymać, bo nie mamy czasu. Na rękach cię nie poniosę!

W czasie tych zabiegów nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Dopiero gdy po paru minutach uniosłem się z klęczek, a ona zdołała stanąć o własnych siłach, spytała:

— Skąd się tu wziąłeś? Kto jesteś?

— Przedstawię ci się później — burknąłem ironicznie, bo złość wcale mi nie przeszła — a teraz radzę szybko uciekać! Możesz się ruszać?

Postąpiła parę kroków.

— Chyba mogę... Uciekajmy więc, rozruszam się w drodze.

— Chwileczkę — rzuciłem schylając się po kawałki sznura, leżące na podłodze. — Jeszcze jest tu coś do zrobienia.

Związałem nieprzytomnego opryszka, podtrzymałem dziewczynę i wyszliśmy z baraku. Na chwilę przystanąłem i przez pewien czas nasłuchiwałem. Panującą ciszę mącił jedynie daleki gwar miasta, który dochodził tu ledwie słyszalnym poszumem.

Ruszyłem z miejsca i szczęśliwie wydostaliśmy się na drogę. Wciąż nasłuchiwałem, czy nie usłyszę warkotu samochodowego silnika. Stan napięcia, w jakim się znajdowałem, musiała przeżywać i moja towarzyszka, gdyż nie przerywała panującego między nami milczenia. Dopiero kiedy minęliśmy pierwsze zabudowania, usłyszałem jej szept:

— Dziękuję... Gdyby nie pan, nie wiem co by ze mną zrobili... Kto pan jest?

— To mało ważne — mruknąłem, bo nie miałem zamiaru udzielać o sobie informacji.

Dziewczyna zdawała się nie wyczuwać tonu mojej odpowiedzi, bo spytała z kolei:

— Dokąd idziemy?

— Do samochodu. Stoi sto metrów stąd.

— A... a potem? Wydaje mi się, że pan... Czy będę mogła wrócić do domu?