Выбрать главу

— Będziesz mogła pod warunkiem, że zwrócisz to, coś ukradła! — rzuciłem już wręcz opryskliwie.

— Ja? Ukradłam?! O co panu chodzi...?! — w jej głosie zadrgał gniew, ale i napięcie.

— O płaszcz i czerwoną torbę! Musisz je natychmiast zwrócić!

Mimo ciemności zauważyłem, że raptem stanęła.

— Och! — wykrzyknęła cicho — więc i pan?!!

I to były ostatnie słowa, jakie usłyszałem od panny Elmer. W następnej bowiem chwili poderwała się raptownie z miejsca i doszedł mnie tylko chrzęst jej szybkich kroków po żwirowym chodniku. Reakcja dziewczyny była tak nagła, że dałem się zupełnie zaskoczyć, toteż ruszyłem w pościg o kilka sekund za późno. Moje własne kroki zagłuszyły odgłos jej biegu. Kiedy przystanąłem, by zaczerpnąć tchu, wokół było już pusto i cicho.

Tym ostrzej jednak zagrzmiał w tej ciszy warkot silnika, a w chwilę potem dostrzegłem u wylotu uliczki błysk reflektorów przejeżdżającego samochodu. Trwało to sekundę, ale wiedziałem, że był to mój wóz. Pozostawiłem w nim kluczyki, by jak najszybciej ruszyć z miejsca w razie niebezpieczeństwa, a kradzieży o tej porze i na takim odludziu nie brałem pod uwagę. Nie mam zamiaru opisywać nastroju, w jakim ruszyłem przed siebie, by wreszcie, po nieco przydługiej pieszej wędrówce, dotrzeć do postoju taksówek.

Swój wóz zastałem przed domem. Widocznie znalazła dokumenty samochodu, które trzymam zwykle w schowku pod deską rozdzielczą.

Do powrotu Teresy pozostały już tylko trzy dni.

Przewidywania majora Wydmy okazały się słuszne, bo o godzinie trzeciej odezwał się telefon. Otrzymany meldunek od razu usunął zamroczenie senne.

— Dziewczyna znalazła się — przemówił głos w słuchawce — przed chwilą przyszła i jest teraz w mieszkaniu.

— Przyszła sama?

— Sama.

— Wysyłajcie wóz! Zaraz przyjeżdżam!

— Mam Ziętka na linii. Prosi o dyspozycje.

— Nie tracić dziewczyny z oczu! Jeśli opuści mieszkanie przed moim przybyciem i zginie jej ślad, obedrę ze skóry!

Uczucie, że jest ścigana, nie opuszczało jej ani na chwilę. Brała więc zakręty z piskiem opon, by jak najprędzej znaleźć się daleko od tamtego baraku. Równymi rzędami świateł latarnie znaczyły jezdnię, a czarne prostokąty okien, niby ślepe źrenice, spoglądały na bezludne chodniki.

Po tym co przeżyła, po grozie tamtych chwil, pustka ulic śpiącego miasta napawała ją lękiem, potęgując strach aż do granic paniki. Zatrzymała samochód przy krawężniku jakiejś bocznej uliczki. Postanowiła się uspokoić, a potem zastanowić, co robić dalej.

Myśl o powrocie do mieszkania przyjaciółki odrzuciła natychmiast. Wszędzie, ale nie tam. Adres banda już znała, a to wyklucza możność dalszego korzystania z tego schronienia. Siedziała ukryta w ciemności wnętrza wozu i zastanawiała się. Przypomniała się jej twarz partnera ostatniej miłosnej nocy, męska, przystojna twarz o trochę szelmowskim uśmiechu i ogarnęła ją nagła tęsknota, by znów znaleźć się w jego ramionach i w nich szukać pomocy.

Ale takie rozwiązanie było zbyt romantyczne, zbyt niepewne i trudne do zrealizowania. Umiała ocenić sytuację dostatecznie praktycznie.

Przewertowała myślą parę swoich koleżanek, ale żadna z nich, poza nieaktualną Zośką, nie zasługiwała na zaufanie. U żadnej nie czułaby się bezpieczna. Wrócić do ciotki, na Ochotę? Za nic, przecież tam właśnie była zameldowana! Ten adres znają już na pewno. A więc?

Może poza Warszawę? I tu przypomniała sobie stryja Józefa. Już dawno u niego nie była, na pewno się ucieszy z jej odwiedzin i nie odmówi pomocy. Pobędzie u niego kilka dni, a wtedy zastanowi się, co dalej. Co zrobić z pieniędzmi i ze sobą samą. Pieniądze byłoby najlepiej podrzucić milicji. Ale jak, by nie być objętą dochodzeniem w sprawie śmierci Wiktora i jego ostatniego skoku?

Myśl o pieniądzach uświadomiła jej, że nie ma przy sobie kwitu. Trzeba go przecież wyjąć z kryjówki i to jak najprędzej, z kryjówki, do wyjawienia której została zmuszona. Do Zalesia też nie może jechać w tym stanie garderoby, zmiętej i wybrudzonej, w podartych pończochach, z usmarowaną twarzą. A więc jednak powrót na Grzymały stawał się koniecznością. Trzeba było choć trochę doprowadzić się do porządku, zabrać nieco rzeczy, no i wyjąć koniecznie ten kwit. A i swoje własne, schowane w kuchennej puszce, dwa tysiące też się przydadzą, nie mówiąc już o torebce i dokumentach osobistych. Zatem wracać? Jeśli tak, to jak najprędzej, bo pościg przede wszystkim tam się skieruje, tam będą jej szukać.

Wszystko teraz zależy od tego, kiedy stwierdzili ucieczkę? Jeśli nie od razu, istniała szansa, że skracając pobyt u Zośki do koniecznego minimum, zdąży opuścić mieszkanie przed ich ewentualnym przybyciem. Należało się spieszyć, więc zatrzyma jeszcze samochód. Nie wiadomo, kto był jej wybawcą. Dobrze byłoby wiedzieć, kto zjawił się tak nieoczekiwanie w samą porę. Powodowana tą myślą obejrzała się najpierw na wszystkie strony. Uliczka była pusta, więc zapaliła w wozie światło i zabrała się do przeszukiwania kieszeni drzwiczek w nadziei, że znajdzie coś, co da jej odpowiedź na to pytanie. Dopiero w schowku pod deską rozdzielczą znalazła plastykową oprawkę, a w niej dokumenty wozu i prawo jazdy. Przeczytała nic jej nie mówiące nazwisko i adres.

Zapuściła silnik i ruszyła z miejsca. Przed skrętem w ulicę Grzymały zahamowała, zawróciła wóz, by w razie potrzeby ucieczki nie tracić czasu na ten manewr i wysiadła, rozglądając się dokoła. I tu ulica była pusta. Przejechał wprawdzie nocny tramwaj, z daleka, w świetle latarni ujrzała mundur milicjanta, ale widok ten zamiast zaniepokoić, dał jej poczucie bezpieczeństwa. Ruszyła szybko przed siebie, a po skręceniu w swoją uliczkę znów rozejrzała się uważnie. Było tu ciemniej, żadne z okien starych kamienic nie było oświetlone. Jedynie dwie latarnie rzucały na trotuar kręgi światła, za którymi panował tym większy mrok. Zagłębiła się w ciemność bramy i po omacku dotarła do właściwych drzwi. Po kilkakrotnym pukaniu doszedł ją wystraszony głos przyjaciółki.

— Zośka, otwieraj, to ja, Anka...! — rzuciła cicho.

W odpowiedzi usłyszała pełne zdumienia „Ty...?!” i szczęk opuszczanego łańcucha.

Ogarnięcie się, zabranie rzeczy do małej walizeczki i kwitu ze schowka zabrało jej kilka minut. Przez ten czas zdołała odpowiedzieć na szereg gorączkowych pytań przyjaciółki i po szybkim pożegnaniu zbiegła ze schodów. Następną minutę zajęło dotarcie do samochodu. Kiedy już ruszała z miejsca, dostrzegła milicyjny wóz, mijający ją na pełnym gazie.

Teraz nie potrzebowała już tak się śpieszyć. Do pierwszego pociągu do Zalesia miała przeszło godzinę. Ale ponieważ zdradziła miej sce ukrycia pieniędzy, mogła przypuszczać, że dworce będą przez szajkę obserwowane. Dlatego postanowiła wziąć taksówkę, a odbiór torby z pieniędzmi odłożyć na później, tym bardziej że kwit łatwiejszy był do przechowania i do ewentualnego, dalszego ukrycia.

Trudno zwracać uwagę na taki zwyczajny widok, jak samochód ruszający od krawężnika i to z dala od miejsca akcji. Poza tym, jeśli wnętrze wozu nie jest oświetlone, nie widać siedzącego w nim kierowcy.

Toteż Wydma zaledwie kątem oka dostrzegł pojazd, nie zwracając nań uwagi, tym bardziej że meldunek z punktu obserwacji nic o samochodzie nie mówił. Raportowano jedynie o nadejściu dziewczyny. Chłopcy z milicji, obserwując dom przez szczelinę uchylonej bramy, samochodu nie mogli widzieć. Ich wóz stał na podwórku, toteż dopiero kiedy wyjechali na ulicę, by ruszyć za obserwowaną dziewczyną, dostrzegli z daleka, że wsiada do auta.

Dlatego Wydma przekonał się o swoim spóźnieniu dopiero wtedy, gdy znalazł się w mieszkaniu Ujejskich. Wówczas przypomniał sobie ruszającego wartburga. To więc stało się zrozumiałe, natomiast zupełnie niezrozumiałe było, w jaki sposób udało się Elmerównie wyrwać z rąk bandy? Szukanie odpowiedzi na to pytanie pozostawił na później. Teraz trzeba było dowiedzieć się, dokąd ją wywieziono i czy rozpoznała sprawców?