Kiedy stanął przed wystraszonymi kobietami, spytał szybko przenosząc spojrzenie z jednej na drugą.
— Elmerówna wróciła?
— Tak, panie majorze, była tu przed chwilą!
— Jak to, była?!
— No tak... Nie spotkał jej pan na ulicy? — kobiety spojrzały ze zdziwieniem na siebie, a Wydma zaciął usta, by nie rzucić dosadnego przekleństwa. Gdy się opanował, zadał kolejne pytanie.
— W jaki sposób wyrwała się z rąk bandy?
— Pomógł jej ktoś. Jakiś mężczyzna.
— Kto to był?
— Nie wie. Obezwładnił strażnika i przeciął sznur, którym była związana.
— Gdzie to było? To bardzo ważne!
Obie kobiety spojrzały na siebie bezradnie.
— Nie pytałyśmy jej o to... Była zaledwie parę minut. Obmyła twarz, zmieniła sukienkę i zaraz wybiegła. Zatrzymywałyśmy ją, ale nawet słyszeć o tym nie chciała. Same nie wszystko rozumiałyśmy z tego, co mówiła... — usprawiedliwiała się córka.
— Więc nie wiadomo, dokąd ją zabrali?
— Tylko tyle, że siedziała w jakimś baraku, przywiązana do łóżka... I jeszcze to, że rozmawiał z nią ktoś, kto znajdował się w przyległym, ciemnym pokoju...
Tym razem Wydma nie zdołał opanować rozdrażnienia:
— A niech to diabli!
— Nie przyszło nam na myśl dopytywać się o adres... — skruszonym głosem odezwała się matka.
Wydma znów się opanował.
— Trudno. Może wspominała, dokąd się udaje?
— Właśnie o to pytałyśmy ją, ale powiedziała, że jeszcze nie wie — z kolei zabrała głos córka.
— Co zabrała ze sobą?
— Trochę pieniędzy, które miała tu schowane, torebkę, jakieś ubrania i... — dziewczyna zawahała się, po czym dorzuciła — i to wszystko...
— Nie wszystko, proszę pani! — Wydma zrozumiał sens tego wahania. — Każdy szczegół jest ważny dla dobra śledztwa i być może dla niej samej.
— A więc jeszcze wyciągnęła ze szpary w tej futrynie — dziewczyna wskazała drzwi — jakiś mały świstek papieru i szybko schowała go do torebki.
— Nie dostrzegła pani, co to było?
— Nie.
To było wszystko, czego dowiedział się od obu kobiet. Zszedł do samochodu i pojechał do komendy. Po drodze połączył się z ośrodkiem dyspozycyjnym, by dowiedzieć
się, czy są już pierwsze meldunki z wozu trzydzieści sześć.
Istotnie były. Dziewczyna wzięła taksówkę i jedzie trasą na Piaseczno i Górę Kalwarię.
— Maj ą numer taksówki ?
— Mają. I tego wozu, którym odjechała z Grzymały. Czy podać?
— Więc nie była piechotą?
— Nie, wartburgiem. Odstawiła go najpierw na ulicę...
— Połączę się z wami po przyjeździe do komendy — Wydma przerwał rozmowę.
Była to nowa, zaskakująca wiadomość. Należało również nieco odczekać, by upewnić się, czy Elmerówna istotnie, tak jak podejrzewał, jedzie do Zalesia. Kiedy wchodził do swego gabinetu, na dworze już szarzało. Nie było mowy o powrocie do domu i ponownym zaśnięciu. Połączył się więc przede wszystkim z ośrodkiem dyspozycyjnym. Dowiedział się szczegółów dotyczących wartburga, a następnie wysłuchał kolejnego meldunku. Taksówka skręciła z szosy i mija właśnie Żabieniec.
— Podajcie im przewidywany przeze mnie adres — wydał dyspozycję — ulica Promienna trzydzieści dziewięć. W żadnym wypadku nie ujawniać się, ale posesję mieć na oku. Istnieje możliwość, że będą tam kręcić się podejrzane typy. Tych zatrzymać tylko w wypadku wyraźnie wrogich zamiarów lub działania. Gdyby opuszczali teren, zostawić dziewczynę, a ich nie spuszczać z oka. Zresztą przewiduję, że będzie ona teraz odsypiała noc. Od godziny trzynastej prowadzenie akcji obejmie porucznik Gerson.
— Zrozumiałem. Odmeldowuję się.
Była siódma, kiedy porucznik Gerson, z cicha pogwizdując, wszedł do gabinetu szefa.
— Cześć, obywatelu majorze!
Jego pogodne, choć pełne służbowego respektu powitanie nie spotkało się jednak z należytym zrozumieniem.
— Już waść na nóżkach? — rzucił zgryźliwie Wydma i dodał — dobrze, że już jesteś, bo roboty sporo.
— Czy zaszło coś nowego? — porucznik nie przejął się tonem odpowiedzi.
— Dziewczyna się odnalazła.
— Na pępek Belzebuba! Przecież to fajna nowina, a szanowny patron coś nie w sosie?
— Ale już mamy z nią nowe kłopoty. Zwiała mi dosłownie sprzed nosa, a teraz musimy pilnować, żeby znów nie stracić jej z oczu — major pokrótce objaśnił porucznika o przebiegu zdarzeń.
— Czy nie prościej ją zatrzymać, skoro już wiemy, gdzie jest? Wyjaśniłoby się wiele rzeczy.
— Naszym celem jest ujęcie bandy, a nie jednej dziewczyny, która zresztą w powstałej sytuacji stała się swego rodzaju łącznikiem...
— Rozumiem. Mamy przynętę i byłoby głupio sprzątać im sprzed nosa taki kąsek. Czy wznowią jednak usiłowania, by powtórzyć porwanie?
— Na to liczę, z tym że następna próba nie będzie chyba tak, powiedzmy, nonszalancka. Toteż i my musimy zachować wielką ostrożność. Z jednej strony, by ustrzec dziewczynę przed niebezpieczeństwem, z drugiej, by nie wypuścić z rąk nawiązanego kontaktu. Oto, dzielny wojaku, wasze zadanie: o trzynastej stawić się z wozem i dwoma ludźmi w Zalesiu i przejąć nadzór nad Elmerówną. Szczegóły zmiany ustalicie z załogą wozu trzydzieści sześć. A chwilowo trzeba stwierdzić, kto jest właścicielem wartburga i taksówki — Wydma spojrzał na kartkę leżącą na biurku i podyktował numery. — Być może dziewczyna gawędziła z taksówkarzem i coś z tego nam się przyda.
— A co z pieniędzmi?
— Wygląda na to, że nasze przypuszczenie o przechowalni potwierdza się.
— Cwana dziewczyna — stwierdził Gerson, po czym dorzucił: — numery samochodów zaraz załatwię, ale czy teraz nie warto poszukać tego Karola? Do trzynastej zdążyłbym to zrobić.
Wydma zastanowił się przez chwilę.
— Zgoda. A po drodze powiedz, by dali mi tego strażnika z wartowni. I zawiadom Burego, niech przyjdzie protokołować.
A więc powtórzymy to sobie
jeszcze raz — major kontynuował przesłuchanie — jak to było z tym Bieleckim? Zjawił się dokładnie o dwudziestej drugiej dziesięć... No, proszę dalej.
— Panowie... — westchnął strażnik — toć już mówiłem kilka razy...! Mam jeszcze raz powtarzać?
— Może i więcej, panie Łabuś, aż pan nie przypomni sobie wszystkiego dokładnie. Bo raz pan mówi, że
Bielecki zatrzymał się na kilka sekund, potem nie sekund a minut, to znów Herman rozmawiał z panem stojąc, teraz, że na chwilę przysiadł... Więc, w rezultacie, jak naprawdę było?
— Czy to takie ważne?! A wy łapiecie mnie za
słowa! Nie wszystko człowiek może sobie od razu
przypomnieć tak dokładnie, jak pan tego chce.
— No, widzi pan. Ponieważ te drobiazgi są dla nas ważne, trzeba wciąż zaczynać na nowo. Sam już mam tego dość, ale nie skończymy, dopóki nie przestanie pan kręcić.
— Ależ ja nie kręcę, jak pragnę zbawienia! — strażnik uderzył się w piersi.
— Tym lepiej, bo wycisnę z pana prawdę, chociaż mielibyśmy siedzieć tu do wieczora. Coś mi już zaczyna świtać, więc w razie czego będę mógł panu pomóc! No proszę, wracamy do sprawy — Bielecki przechodził przez wartownię o dwudziestej drugiej dziesięć czy tak?
— Tak, była dokładnie ta godzina.
— A dalej ? Niech pan mówi.
Strażnik pokręcił głową i zaczął powtarzać zeznanie.
— Powiedział mi tak: panie Łabuś, ja już skończyłem, a pan musi tu siedzieć do rana. I zatrzymał się, spoglądając na ścienny zegar. To wtedy i ja spojrzałem, stąd wiem dokładnie, która była godzina.