Выбрать главу

— Gdzie zatrzymał się Bielecki?

— Pan kasjer stanął przy stole, co stoi na wartowni właśnie pod zegarem.

— A pan co wtedy robił? Stał pan, chodził po wartowni? No, proszę...

— Siedziałem przy stole i jadłem kolację, którą mi żona uszykowała. Zawsze mi ją daje do menażki, jak idę na nocną zmianę, bo przyzwyczajony jestem jeść późno.

— I cóż panu żona uszykowała na tę kolację?

— Tak, jak mówiłem, miałem grochówkę i chleb do niej. Jak Bielecki wszedł, to właśnie siedziałem przy stole i jadłem.

— Jaka to menażka? T aka jak w woj sku?

— Z dwóch części. W razie potrzeby na dwa dania. Do drugiej włożyła mi chleb.

— Wracajmy do Bieleckiego. Co dalej?

— Zatrzymał się, zobaczył, że jem i powiada: smacznego, panie Łabuś, ja już skończyłem, a pan musi tu siedzieć do rana... Spojrzał przy tym na zegar, to i ja podniosłem głowę i spojrzałem na godzinę. Potem Bielecki powiada: Smakuje grochówka? Na wędzonce żona zrobiła? Ja mu na to, że niczego sobie, zrobiona dobrze... No to on mówi: Tylko niech pan za dużo nie je, bo potem spać się chce! Nie zdążyłem już nic na to odpowiedzieć, bo roześmiał się po swojemu, jakby wrota skrzypnęły i poszedł.

— Czy wtedy był ktoś na wartowni prócz was?

— Nie. Tylko ja i pan kasjer...

Strażnik przerwał i wpatrywał się w Wydmę wyczekująco.

— Czemu pan zamilkł — przynaglił go major — co działo się, kiedy poszedł Bielecki?

— Nic się nie działo. Kończyłem jeść, kiedy z kolei na wartownię przyszedł Herman. On jest zastępcą naszego komendanta i ma obowiązek sprawdzać innych. Właśnie składałem menażkę, kiedy wszedł rozejrzał się, a potem spytał: Co u ciebie? Spokojnie? Powiedziałem mu, że spokojnie, bo i co miałoby się dziać? Wtedy on ostrzegł mnie, żebym uważał, bo w kasie zostały pieniądze. Ale o tym to wiedziałem bez niego, więc tylko odpowiedziałem, że wiem, co do mnie należy.

— Jak odbywała się ta rozmowa? Czy na stojąco?

— Nie, Herman przysiadł i zapaliliśmy papierosy.

— Długo to trwało? Kiedy poszedł?

— Zaraz jak skończyliśmy palić. Jeszcze raz upomniał mnie, żebym nie przyspał i poszedł.

— Kto częstował papierosami? On czy pan?

— Już nie pamiętam — zastanowił się strażnik — ale chyba on...

— A coście robili, jak Herman poszedł?

— To co zwykle, bo co można na wartowni robić? Przeszedłem się po pomieszczeniu, wyjrzałem na ulicę, potem przez drugie drzwi na nasze podwórze. Wszędzie było spokojnie, więc usiadłem, poczytałem trochę gazetę — ot tak. Zresztą czas mi się nie dłuży, bo człowiek już przyzwyczajony do takiej pracy, co nic się nie robi. I tak zeszło do rana, a dopiero rankiem zaczęła się ta cała chryja.

Wydma nie spuszczał wzroku z twarzy strażnika.

— I to wszystko?

— A co ma być jeszcze? Zeznałem jak na spowiedzi.

— To ładnie pan się spowiada, panie Łabuś. Tai pan grzechy.

— Ja? Taję? Co też pan mówi! — oburzył się strażnik.

— Tak. W żaden sposób nie chce się pan przyznać, że po odejściu Hermana uciął pan sobie drzemkę. I to nielichą, bo na parę godzin.

Strażnik otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał, wpatrując się w twarz majora przerażonym wzrokiem. Reakcja ta była tak wymowna, że zaprzeczenie, które wkrótce padło, zabrzmiało nieomal komicznie.

— Ja... nigdy w życiu, panie komendancie... Jak Bóg na niebie! Zupełnie nie spałem...

Major rzucił ostro, by przełamać resztki oporu:

— Bez łgarstw! Prowadzę dochodzenie o morderstwo, a wy próbujecie mnie okłamywać. Skoro nie spaliście, to znaczy, że byliście w zmowie z mordercami, którzy z nieba do gmachu nie spadli. Jeśli nie usłyszę od was prawdy, to pójdziecie siedzieć, dopóki nie wróci wam pamięć. A poza tym zostaliście ostrzeżeni i wiecie, co grozi za fałszywe zeznania.

Strażnik opuścił głowę, wpatrując się w podłogę pod nogami.

— No więc...? Albo mówicie, jak było, albo... — Wydma zawiesił głos.

— A więc tak... niech już będzie, co chce... Dojdzie do dyrekcji, a i Herman mi tego nie daruje... Nie wiem, jak się to zdarzyło, ale zasnąłem... Pierwszy raz jak tam pracuję, może pan wierzyć albo nie!

— Długo spaliście?

— Chyba ze trzy godziny...

— To nieźle. Po obudzeniu się spojrzeliście na zegar?

— Właśnie. Dochodziła druga.

— Jak się czuliście? Pewnie rześki i wypoczęty?

— Nie, przeciwnie. Bolały mnie kości, bo położyłem głowę na stole, a we łbie trzaskało, że myśli zebrać nie mogłem. Dopiero jak napiłem się wody, to mi trochę przeszło.

— Czemu powiedzieliście, że Herman wam tego nie daruje?

— Bo rozpytywał mnie następnego dnia, czy czasem nie przysnąłem. Przysiągłem mu, że ani na chwilę, a on nie lubi, jak się go robi w konia...

— Lubi nie lubi, a trzeba było od razu mówić prawdę.

Po zwolnieniu Łabusia Wydma połączył się z centralą.

— Nic nowego? — spytał dyżurnego oficera.

— Nic, obywatelu majorze, sytuacja bez zmian. Mają dom na oku.

— Niech natychmiast meldują każde zdarzenie, nawet najbardziej błahe.

— T aki rozkaz j uż otrzymali.

— Dobrze, ja nadal jestem u siebie.

Z kolei do gabinetu wszedł Herman. Wydma obrzucił go lustrującym spojrzeniem, ale twarz strażnika o zapadniętych policzkach, dużym nosie, zwisającym nad małymi jak u dziecka, wąskimi ustami, nie zdradzała żadnego wzruszenia. Siadł na wskazanym miejscu, przyczesał dłonią rzadkie, płowe, mocno już siwiejące włosy, ledwie przysłaniające lśniącą skórę czaszki i po podaniu personaliów, obojętnie czekał na rozpoczęcie indagacji.

— Pan jest zastępcą komendanta, panie Herman? — Wydma nie spuszczał wzroku z twarzy strażnika.

— Tak, panie majorze, ale jednocześnie pełnię służbę zwykłego wartownika.

— Na czym polega funkcja zastępcy?

— Właściwie to tylko na dodatkowym kontrolowaniu czujności strażników. Czasami robię też robotę

papierkową, ale to zdarza się rzadko.

— A kontrolowanie strażników?

— To robię stale. Oczywiście wtedy, gdy sam mam służbę. Poza tym doraźne kontrole nocne przeprowadza sam komendant.

— Jak to było w tę noc z włamaniem? Czy sprawdzał pan również swoich kolegów?

— Oczywiście. Do czasu napadu na mnie byłem raz na wartowni i raz na terenie zakładów.

— O której był pan na wartowni?

Herman spojrzał w okno, zastanawiając się przez chwilę.

— O ile sobie przypominam, to po dziesiątej.

— Kogo pan tam zastał?

— Łabusia, który tej nocy miał służbę na wartowni.

— Nikogo więcej ?

— Nie, był sam.

— Co robił? Może spał?

— Nie, siedział za stołem i właśnie kończył kolację, bo składał menażkę.

— Co j adł na kolacj ę ?

— Zdaje się, że jakąś zupę — w głosie strażnika zabrzmiało zdziwienie.

— O czym mówiliście?

— Nie bardzo mogę sobie przypomnieć — Herman spojrzał na Wydmę z wyrazem zaskoczenia na twarzy. — O jakichś tam głupstwach. To przecież wylatuje człowiekowi z głowy niemal natychmiast.

Major uśmiechnął się.

— Tak, to racja. Długo gawędziliście?

— Chyba z dziesięć minut.

— Proszę mi teraz dokładnie opisać, co robił w czasie tej rozmowy Łabuś, a co pan?

Tym razem uśmiechnął się Herman, ale było to raczej tylko lekkie skrzywienie ust, a nie uśmiech. Wyrażało lekceważenie zainteresowania majora. Odpowiedział jednak rzeczowym tonem.

— Łabuś przy składaniu tej menażki stał przy stole. Ja podszedłem do niego, on odsunął menażkę i siadł na taborecie. Ja usiadłem na drugim, a ponieważ Łabuś był właśnie po jedzeniu, więc wyciągnął papierosy i zapaliliśmy...