Obudziła się po południu z bólem głowy i suchym gardłem, ale zimny prysznic poprawił jej samopoczucie, toteż z zadowoleniem przyjęła zaproszenie na obiad, który zjedli w restauracji rekreacyjnego ośrodka. Już te kilka godzin, które spędziła u starego kawalera przyniosły jej ulgę. Las i nastrój spokoju przygasiły jej obawy, lęk przycichł, kołacząc tylko gdzieś na dnie serca, pamięć przeżytych niedawno chwil grozy zbladła, niebezpieczeństwo zdawało się nie istnieć.
Nastrój ten trwał, przynosząc odprężenie, nie wiedziała bowiem o meldunku, jaki Gerson złożył właśnie w chwili, kiedy szła na obiad. Porucznik siedząc w wozie informował centralę:
— Na pobliskiej parceli pojawiło się dwóch wyrostków i zabrało do grabienia liści, ale wygląda, że niezbyt śpieszą się z tą pracą. Dziewczyna wyszła z domu w towarzystwie krewnego. Jeden z chłopaków zniknął mi z oczu. Za dziewczyną wysyłam Ziętka...
Drzewa za oknami pławiły się w słońcu, toteż po powrocie z obiadu Anka rozstawiła sobie leżak na trawniku przed domem i zasiadła w nim z książką w ręku. Była cisza i spokój. Nieruchome sosny otaczające dom zdawały się go chronić, dając poczucie bezpieczeństwa. Szedł od nich zapach żywicy, a ciszę mąciło jedynie ledwie dosłyszalne brzęczenie owadów. Tak minęło popołudnie, a wieczorem zasiedli przed telewizorem.
Była już dziesiąta i właśnie kończył się film, kiedy za oknami rozległ się warkot silnika, który przed ich domem raptownie zamilkł. Anka podeszła do okna i obserwowała jak z samochodu wyskoczyła dziewczyna i po minięciu furtki, nieomal biegnąc, ruszyła ścieżką w stronę domu.
Na odgłos gwałtownego stukania gospodarz poczłapał do wejściowych drzwi. W chwilę potem do pokoju wpadła młoda kobieta i zwróciła się do niej, jak gdyby znały się od dawna.
— Pani Anko, przysyła mnie Zośka, jestem jej przyjaciółką. Czy możemy zamienić parę słów gdzieś na osobności?!
— Pogadajcie sobie tutaj, nie będę przeszkadzał... — rzucił nieco urażonym tonem starszy pan, który właśnie zjawił się w progu.
Kiedy zostały same, przybyła ujęła obie ręce dziewczyny i oświadczyła z przejęciem:
— Kochana, nie jestem zwiastunką dobrych
wiadomości — Zośka przysyła mnie, aby panią ostrzec!
— O co chodzi?! Dlaczego nie przyjechała sama?!
Kobieta nachyliła się nad jej uchem.
— Rozmawiałyśmy przez telefon, bo bała się do
mnie przyjść. Powiedziała mi, że jest śledzona... Błagała, żebym jak najszybciej dotarła do pani i uprzedziła o niebezpieczeństwie...
— Jakim?! Co mi znów grozi?!
— Chcą panią porwać i to zaraz! Może się to stać w każdej chwili. Po drodze wyminęliśmy samochód z jakimiś podejrzanymi typami. Byliśmy za Służewcem, kiedy spostrzegliśmy przed sobą samochód... Zyga wyprzedzając go zapalił długie światła i widziałam ich. Dwóch typów z brodami, a jeden za kierownicą w ciemnych okularach!
— Kto to jest ten Zyga?
— Och, zadajesz nieistotne pytania, a czas ucieka! — zniecierpliwiła się kobieta. — To mój chłopak, ma wóz i zgodził się tu po ciebie przyjechać! Tę noc spędzisz u mnie, a jutro Zośka ma się postarać dla ciebie o nową kwaterę...
Anka przyjrzała się nieznajomej. Przypomniała sobie, że gdzieś ją już widziała, być może istotnie w towarzystwie Zośki. By pozbyć się wątpliwości, spytała jeszcze:
— Skąd ona wiedziała, gdzie jestem?
— Nie miała całkowitej pewności, ale znała ten adres i przypuszczała, że tu właśnie przebywasz.
— Nie wie pani, skąd Zośka dowiedziała się o niebezpieczeństwie ?
— Nie, tego mi nie mówiła. No, ale czekam na decyzję! Czy chcesz zabrać się ze mną, czy wolisz ryzykować?!
— Nie! Nie! Jadę! I bardzo dziękuję za pomoc.
— Głupstwo, moja kochana! Ale skoro mamy jechać, to się pośpiesz, bo wolałabym uniknąć rozróby. Zyga stoi przed domem — siadam do wozu i czekam!
I znów trzeba było szybko zbierać rzeczy i przenosić się do nowej kryjówki, bo wbrew pozorom i tu nie było bezpiecznie. Ucałowawszy więc w przelocie zgorszonego tak nagłym odjazdem starego emeryta, pobiegła do samochodu, który od razu ruszył z miej sca.
Kiedy wyjechali z niebrukowanej uliczki na asfaltową jezdnię i byli już w pobliżu dworca, dostrzegła ciemnego fiata, który szybko wyprzedził ich, potem podskoczył parę razy na nierównościach przejazdu kolejowego, ostro wziął wiraż na zakręcie i z przeciągłym wyciem silnika zniknął jej z oczu.
Asfaltowa droga, prowadząca do szosy na Warszawę, biegła pomiędzy dwoma ścianami lasu. Samochód oświetlał strzeliste pnie sosen i białą korę brzóz, ale w głębi, pomiędzy nimi, czaiła się nieprzenikniona czerń. Przed sobą widziała ciemny kontur młodego mężczyzny. Był odchylony do tyłu, a obie ręce spoczywające na kierownicy odziane były w skórzane rękawiczki. Prowadził wóz pewnie, wpatrzony nieruchomo przed siebie. Z kolei zerknęła na towarzyszkę. I ta siedziała zapatrzona w oświetloną reflektorami wstęgę szosy, zachowując milczenie.
Ta cisza, panująca wewnątrz samochodu, obudziła jej lęk. Starała się opanować uczucie strachu wiedząc, że zaraz zacznie krzyczeć. Chciała żądać zatrzymania wozu, a potem uciekać, uciekać byle gdzie, aby tylko pozbyć się ogarniającego ją przerażenia.
Ale to, co stało się za chwilę, uwolniło ją od tego wysiłku. Najpierw zobaczyła dwa czerwone światełka jakiegoś samochodu, jadącego wolno skrajem szosy. Przez chwilę światła ich reflektorów ślizgały się po jego dachu i tylnej szybie, ale kiedy kierowca zmienił światła, sygnalizując wyprzedzanie, tamten wóz nagle skręcił, stając w poprzek szosy.
Zatrzymali się gwałtownie z przeciągłym piskiem opon. Spostrzegła, jak od tamtego samochodu odrywają się dwie sylwetki i z pistoletami w rękach podbiegają do nich. Wyskakując na jezdnię, kątem oka zobaczyła jeszcze, jak Zyga unosi ręce do góry, doleciało do niej jakieś wołanie, ale nie zrozumiała słów, bo już była pomiędzy drzewami lasu, szukając schronienia w jego ciemnej głębi. Co dalej się działo, już nie wiedziała, gdyż opanowana obłędnym strachem gnała przed siebie, wymijając pnie drzew coraz słabiej dostrzegalne w refleksach padającego z szosy światła. W pewnym momencie uderzyła ciałem o drzewo. Ze spazmatycznym szlochem oparła się o nie, gdyż uderzenie zamroczyło ją i pozbawiło oddechu. Gdy po chwili oprzytomniała, już bardziej opanowana, stwierdziła, że odbiegła dość daleko od szosy. Za pniami drzew białą poświatą kładły się smugi reflektorów obu stojących wozów, ale w miejscu, gdzie stała, było ciemno.
Nagle, zupełnie blisko, usłyszała trzask gałęzi, a zaraz potem ciche przekleństwo. Ktoś krążył w pobliżu. Pełna przerażenia kucnęła za krzakiem jałowca, chroniąc się w jego gałęziach. Ujrzała tuż obok siebie ciemną sylwetkę. Chciała w pierwszej chwili zerwać się do dalszej ucieczki, ale zdołała stłumić w sobie tę chęć, gdyż w porę zrozumiała, że byłoby to błędem. Istotnie szelest kroków wkrótce ucichł i zapanowała cisza. Czekała jeszcze przez pewien czas, a potem kierując się instynktem, ruszyła lasem w kierunku dworca.
Co i raz zderzała się z pniami drzew, iglaste kolce młodych sosen kłuły ją w twarz, ale szła uparcie naprzód. Wreszcie dostrzegła światła migające pomiędzy gałęziami. Wkrótce wyszła na jakąś ulicę, którą przecięła i przez nie zabudowaną parcelę wydostała się na ścieżkę, biegnącą wzdłuż kolejowych torów. Za nimi wznosił się wysoki peron, oświetlony szeregiem lamp.
Teraz dopiero opuściło ją napięcie nerwowe. Miało to ten skutek, że wybuchnęła płaczem. Łkała spazmatycznie, gwałtownie i głośno, czując jednocześnie, że wraz ze spływającymi łzami przychodzi odprężenie i ulga. Wreszcie wyciągnęła chusteczkę z kieszeni płaszcza i pochlipując zaczęła wycierać oczy. Ostatecznie opanowała się, będąc już blisko dworca. I tu dopiero ogarnęła ją ponownie obawa nieoczekiwanego spotkania, powrotu napastników, konieczności dalszej ucieczki. To obudziło jej czujność, a że potok łez ustał, do głosu doszła wrodzona przedsiębiorczość.