Wokoło stacji nikogo nie było. Jedynie na peronie stało spokojnie kilka osób, co było wskazówką, że wkrótce nadejdzie pociąg. Weszła do stacyjnego budynku i rozejrzała się. Poczekalnia była pusta. Tylko na jednej z ławek siedział jakiś stary człowiek, który zaraz wstał, kierując się do wyjścia.
Na szczęście w czasie ucieczki nie wypuściła z rąk neseseru, w którym miała torebkę, a w niej pieniądze. Wykupiła bilet, upudrowała nos, otrzepała z płaszcza okruchy kory i mchu, które pozostały po przedzieraniu się lasem i wyszła na peron. Pociąg miał nadejść lada chwila, co zmniejszało ryzyko spotkania któregoś z prześladowców.
Stary człowiek zaś, po opuszczeniu poczekalni, nie skierował się w stronę peronów, lecz obszedł budynek, podążając do automatu telefonicznego, wiszącego w małej sionce. Kiedy usłyszał w słuchawce znajomy głos, rzucił w odpowiedzi:
— Słuchaj Gustaw, tu stary. Wyślij zaraz na Zachodni Mietka. Ma trzydzieści pięć minut czasu. Niech wsiada do pociągu z Warki i szuka blondyny w płaszczu w brązową kratę. Chcę wiedzieć, gdzie wysiądzie i dokąd się uda.
Nie czekając na odpowiedź odłożył słuchawkę i wyszedł na peron.
Pociąg był prawie pusty. W wagonie, którym jechała, siedział tylko ów stary człowiek z poczekalni dworcowej. Uznała jego obecność za pewne zabezpieczenie przed możliwością chuligańskich zaczepek, zajęła więc miejsce nie opodal.
Patrzyła w czerń nocy rozciągającej się za szybą okna i zastanawiała się, dokąd teraz się udać? Nurtowało ją ciche pragnienie szukania pomocy u Karola. Pamiętała dobrze adres mieszkania, w którym spędzili noc — istniała nadzieja, że będzie w domu i nie odmówi schronienia. Teraz już stawał się jedyną możliwością ratunku. Jeśli spotkałaby się z odmową, pozostawałoby już tylko jedno wyjście, najgorsze i ostateczne: zgłosić się na milicję, oddać kwit i siedząc w celi czekać na ocenę sądu, ilu latami trzeba będzie zapłacić za przejęcie kradzionych pieniędzy. Że też podkusiło ją w ten sposób wyrównywać rachunki z Jachmą!
Zbliżali się do Warszawy Zachodniej. Wówczas przyszło jej na myśl, czy nie będzie zbyt późno, by zgłaszać się do Karola? Może mimo zapewnień jest żonaty i swoim zjawieniem się wywoła awanturę? Przecież ten płaszcz i torba...
Spojrzała na rękę, ale zegarka na niej nie było. Albo więc zgubiła go w lesie, albo w pośpiechu zapomniała zabrać ze stolika w mieszkaniu stryja. Zerknęła na starego człowieka, który tak jak i ona spoglądał przez szybę, mimo że noc nie pozwalała na obserwację. Przechyliła się w jego stronę, by lepiej ją słyszał i spytała:
— Przepraszam pana, czy może mi pan powiedzieć, która godzina?
Stary człowiek bez pośpiechu rozpiął jesionkę i wyciągnął gruby, staroświecki zegarek.
— Pół do jedenastej, proszę pani — odpowiedział, obrzucając ją spojrzeniem spod nabrzmiałych powiek.
Raptowna fala przerażenia ścisnęła jej gardło.
Ten głos! Ten głos...! Przecież to był właśnie ten z ciemności, ten na pewno, bo wbił się w jej pamięć każdym drgnięciem swego dźwięku!
Z chaosem myśli w głowie, mało przytomnym spojrzeniem obrzucała starego człowieka, który zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Nie mogła dostrzec jego twarzy, gdyż siedział z pochyloną głową i rondo kapelusza ją zasłaniało.
Pociąg zaczął zwalniać na stacji. Była to Ochota. Nie oglądając się na niesamowitego towarzysza podróży, zerwała się z miejsca i pobiegła do wyjścia.
Stary człowiek istotnie opuścił głowę, by nie mogła przyjrzeć mu się zbyt dokładnie. Z reakcji współpasażerki pojął, że został rozpoznany. Po zdemaskowaniu kryjówki na Gradowej i ucieczce dziewczyny, był to drugi fatalny wypadek, wymagający przemyślenia. W każdym razie już teraz wiedział, że sprawa usunięcia jej stała się ważniejsza niż odzyskanie zagarniętych przez nią pieniędzy.
Lampa na biurku rzucała krąg światła na rozłożone papiery, fotel stojący obok i dywan zaścielający podłogę. Toteż nogi porucznika Gersona były dobrze widoczne, natomiast jego twarz, jak i twarz Wydmy, krył cień, w którym roztapiała się i reszta pokoju.
Porucznik składał raport, a właściwie opisywał przebieg zdarzeń w Zalesiu, skąd właśnie wrócił.
— ...wyprzedziliśmy ich koło dworca, potem zwolniliśmy, a kiedy nadjechali, zamknęliśmy wozem drogę. Tamtych dwoje nie stawiało oporu, natomiast dziewczyna zwiała. Musi mieć niezgorszy refleks, bo jeszcze ich samochód był w ruchu, jak już z niego wyprysnęła i wpadła do lasu. W tych warunkach o odszukaniu jej nie mogło już być mowy, chociaż posłałem za nią Ziętka. Liczyłem na to, że być może skryła się za którymś z pni i czekała, aż odjedziemy.
— Specjalistka od ucieczek — mruknął Wydma. — Zwiała bandzie, potem Sarnie, a teraz i nam.
— Po raz drugi — uzupełnił Gerson, nie bez odrobiny złośliwości w tonie.
— Tym razem tobie — odparował Wydma, który wyczuł ten ton.
— Ano, nie da się ukryć. Ale przynajmniej nie wróciłem z pustymi rękami.
— Zobaczymy, co ten połów jest wart. Masz ich dokumenty?
Gerson przechylił się przez poręcz fotela i podał majorowi dwa dowody osobiste. Ten przejrzał je, po czym polecił:
— Każ przyprowadzić najpierw kobietę. I zapal górne światło.
— Pani Renata Wilska? — zagaił Wydma, kiedy przyprowadzono zatrzymaną. Miała około trzydziestu lat, włosy poskręcane w liczne loki i umiejętnie zrobiony makijaż.
— Tak, panie majorze — potwierdziła wykazując, że zna się na dystynkcjach, gdyż Wydma wyjątkowo był w mundurze.
— Personalia uzupełnimy potem. Proszę mi tylko powiedzieć, czy była już pani karana? Ale prawdę, bo i tak jutro sprawdzimy w rejestrze.
— Tak, byłam...
— Za co?
Kobieta zająknęła się.
— Stręczenie... Dostałam rok z zawieszeniem, jako uprzednio nie karana.
— Teraz więc zawieszenia już nie będzie. I potrzeba to pani było mieszać się w taką historię? Ile pani obiecał za wywabienie Elmerówny z domu?
— Jakie wywabienie? Nie rozumiem zupełnie, o co panu chodzi! Przecież ja robiłam jej przysługę. Dlaczego, jak zbrodniarzy, przywieźliście nas tutaj?!
— Doprawdy pani nie rozumie? Proszę zatem opowiedzieć mi, jak doszło do tej przysługi? Kto zwrócił się do pani z tą prośbą?
Wilska zawahała się i odpowiedziała z ociąganiem.
— Jeden z moich znajomych...
— Uprzedzam panią o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie — Wydma zacytował odnośny paragraf. — A teraz bez kręcenia, kto to był?
Kobieta przygryzła wargi i odpowiedziała dopiero po chwili.
— Pan Ziemba, szatniarz z Bristolu.
— O co mu chodziło?
— No, więc to było tak — Wilska, po przełamaniu początkowego oporu, mówiła już bez przynaglania. — Kiedy przyszliśmy z Zygą, to znaczy z moim chłopcem, trochę się rozerwać, pan Ziemba biorąc ode mnie płaszcz odciągnął mnie na stronę i powiedział: „Słuchaj Renata, dobrze że jesteś, bo chciałem z tobą mówić. Czy znasz Elmerównę, tę, co ją nazywają Biała Anka?” To ja mówię, że znam, ale tylko z widzenia. To pan Ziemba mi mówi: „Może z nią być kiepsko, bo jest dwóch takich, co szykują się na nią, chcą ją koniecznie dostać. Sprawa jest poważna. Trzeba ją ostrzec, najlepiej weż taryfę, Anka jest teraz w Zalesiu, dam ci na wydatki chwilowo ze dwa patyki, przetrzymaj ją u siebie dzień, dwa, aż się sprawa nie uspokoi”. To ja mu na to: „Mogę to zrobić, mój chłopak ma wóz, więc podskoczy się chociażby zaraz, ale co ona tak pana interesuje, panie Ziemba?” A on na to wyciąga dwa patyki i mówi: „Nie twój interes, to nosa nie tkaj! Forsę daję, swoje rób i o resztę niech cię głowa nie boli! Wiesz jak to jest. Sam bym się w to nie mieszał, ale jak kumpel prosi, to trzeba pomóc, bo szkoda dziewczyny”. Potem powiedział mi dokładnie, gdzie ją znajdę i jak mam mówić, żeby nie bała się podstępu... No i wszystko. Powiedziałam rzetelnie, jak było.