Wydma słuchał uważnie, a kiedy kobieta skończyła swoją relację, zastanawiał się przez chwilę, po czym polecił:
— Proszę podpisać protokół i chwilę zaczekać.
Z kolei do pokoju wszedł młody mężczyzna, zdradzający dbałość o wygląd zewnętrzny. Miał gładko wygoloną twarz o pospolitych rysach, modną koszulę, szeroki, wzorzysty krawat. Nieskazitelnie odprasowane spodnie i zamszowe obuwie dopełniało pretensjonalnej całości.
Po załatwieniu wstępnych formalności Wydma spytał:
— My się chyba już znamy, panie Kawka? Chyba się nie mylę?
— Nie przypominam sobie... — dość niepewnie odpowiedział mężczyzna.
— Czyżby? Rok temu miałem okazję nieco z panem gawędzić. Chodziło bodaj o dolarowe bony?
— Możliwe, panie majorze. Miałem taką sprawę, ale wykazałem niewinność.
— Inaczej mówiąc, udało się panu wykręcić. Nie wiem czy i tym razem dopisze panu szczęście...
— Nic nie rozumiem... — Kawka z dobrze udanym zdziwieniem uniósł brwi do góry. — Z czego miałbym się wykręcać?
— Z obecnej afery. Usiłowanie porwania dziewczyny.
— Porwania? — zdumienie w głosie Kawki zabrzmiało dość przekonywająco. — To niby że ja miałem ją porwać? W jaki sposób, przecież właśnie groziło jej porwanie, a z nami pojechała dobrowolnie, żeby się ratować! W co, do diabła, chcecie mnie wrobić?!
— No, tylko spokojnie i bez takich komentarzy — uciął krótko Wydma. — Proszę opowiedzieć, jak to było z tym wyjazdem do Zalesia?
— Bardzo prosto. Jak przyszliśmy do Bristolu, Renata najpierw gadała o czymś w kącie z szatniarzem. O czym, to nie słyszałem, bo mam wychowanie i nie podsłuchuję, a potem mi mówi, że musimy jechać do Zalesia, bo jakieś tam typy chcą przyskrzynić jej znajomą. Wetknęła mi do ręki brudasa i powiada: masz, to dla ciebie na benzynę. Nie bardzo w to wszystko wierzyłem, ale myślę, nie moja sprawa, pięćsetka jest pięćsetką. No i pojechaliśmy. Renata poszła po tamtą, a ja zostałem w wozie. Po niedługim czasie wsiadła i powiedziała, że pasażerka zaraz nadejdzie. Istotnie wkrótce wybiegła z domu i wskoczyła do samochodu. A jak było dalej, to już pan wie. No to gdzie tu porwanie, kiedy dobrowolnie wlazła do wozu?
— Znał pan przedtem Elmerównę?
— Na oczy jej nie widziałem!
— Proszę podpisać protokół — polecił Wydma, po czym zwrócił się do protokolanta: — Zawołajcie Wilską.
Kiedy wezwana stawiła się, zwrócił obojgu dowody osobiste z zastrzeżeniem:
— W ciągu najbliższych dziesięciu dni zabraniam opuszczać miasto bez mojego zezwolenia. A teraz żegnam, możecie iść do domu.
Po ich wyjściu Gerson podniósł się z fotela.
— Jadę po tego Ziembę. Myślę, że za kwadrans będziemy z powrotem.
— Jak byś zgadł, Stefanku. Jeszcze będą z ciebie ludzie. Przypuszczam, że gdzieś spotkasz Wilską, która bez wątpienia pobiegła z raportem.
Z parominutowym spóźnieniem porucznik zjawił się z powrotem.
— Przywiozłem go — zameldował — a Wilską rzeczywiście spotkałem przy wejściu.
— Należało się tego spodziewać, mimo że oni grają tu raczej podrzędne role. Dawaj tego Ziembę.
Wezwany był człowiekiem niskim, o kwadratowej czaszce, krótko przyciętych włosach i kartoflanym, zadartym nosie. Małe oczka świeciły w wąskich szczelinach powiek, a blizny na twarzy zdradzały przebytą ospę.
— Zna pan Elmerównę? — rozpoczął przesłuchanie Wydma — nazywają ją Biała Anka...
Szatniarz skinął głową.
— Pewnie, że znam, swego czasu często przychodziła. Teraz jej nie widuję.
— Ale pan o niej słyszał. Co to było?
Ziemba przetarł dłonią wierzch czaszki i łypnął w stronę majora małymi oczkami. Widać było, że zastanawia się, co ma mówić, a co przemilczeć, gdyż pytanie pozostawiało mu wybór odpowiedzi. Wreszcie zdecydował się, gdyż oświadczył:
— Nic nie słyszałem, co miałbym słyszeć?
— Uprzedzam, że już w tej sprawie wiem sporo, więc od dalszych pana odpowiedzi będzie zależało, czy dam panu czas do namysłu w naszych apartamentach, czy też wróci pan do pracy.
Ziemba pochylił głowę i znów przesunął dłonią po ciemieniu. Wreszcie wyprostował się z westchnieniem.
— Nic takiego nie zrobiłem, żebym się bał odsiadki. Ale niech będzie. Wolę z panami być w zgodzie.
— A zatem — zlecił pan, by zabrano Elmerównę z Zalesia?
— Tak, zleciłem.
— Dokąd miała być zabrana?
— Taka jedna, moja znajoma, obiecała wziąć ją do siebie...
— Rozumiem. I dopiero od niej dziewczyna miała być wywieziona dalej. Jak się nazywa ta pana znajoma?
— Renata Wilska.
— Dokąd mieli zabrać Elmerównę z mieszkania Wilskiej ?
Ziemba wzruszył ramionami.
— Tego nie wiem. Podobno groziło jej jakieś niebezpieczeństwo, więc miała tam parę dni posiedzieć, aż się sprawę uzgodni.
— Jaką sprawę?
— Ona podobno coś tam zwędziła, ale co, to nic mi na ten temat nie wiadomo.
— A więc ułożyliście bajeczkę o zagrożeniu, by wystąpić jako dobrzy opiekunowie?
— Powtarzam tylko to, co mnie powiedziano — mruknął szatniarz.
— Kto panu dał to zlecenie? — Wydma celowo dopiero teraz zadał pytanie najbardziej dla siebie istotne.
Ziemba odwrócił głowę i przez chwilę obserwował protokolanta, zajętego pisaniem, potem z kolei spojrzał na Wydmę. Poruszył wargami, jakby chcąc mówić, ale milczał nadal.
— Trzeba powiedzieć, panie Ziemba — odezwał się spokojnie Wydma. — Sprawa jest poważniejsza niż pan przypuszcza, bo wchodzi w grę morderstwo i to niejedno. Chyba nie chce pan sam sobie szkodzić?
Szatniarz przesunął językiem po wargach. Mięśnie policzków napięły mu się, tworząc podskórne zgrubienia.
— Kiedy po prawdzie, to nie znam jego nazwiska — odezwał się z ociąganiem — przynajmniej tego, którego używa teraz...
— A poprzednie?
— Alojzy Kowalski. Ale to był czterdziesty dziewiąty rok, a potem podobno zrobił sobie inne papiery.
— To dawna znajomość. Skąd się znacie?
— Razem robiliśmy odsiadkę...
— Za co?
— Ja za szaber, a on za rabunek z bronią w ręku. Potem nasze drogi rozeszły się. Spotkałem go dopiero parę lat temu, ale nie pytałem, co robi ani gdzie mieszka, bo takich ludzi lepiej o nic nie pytać. Ja swoje odsiedziałem i nie ciągnęło mnie, żeby szukać z nim kompanii, bo to był niebezpieczny człowiek...
— Ale obecnie spotkaliście się znów. Jak się to stało?
— Któregoś dnia zadzwonił do mnie rano i podał tamto nazwisko, więc od razu wiedziałem o kogo chodzi. Wyznaczył mi spotkanie w barze kawowym i wtedy powiedział, że interesuje się tą dziewczyną, a ja mam postarać się o jej adres. Nie wiedziałem, o co chodzi, więc mu obiecałem. A wczoraj znów się spotkaliśmy i zlecił mi, żebym zaopiekował się Elmerówną.
— Komu miał pan podać uzyskany adres?
— Zostawił ml telefon. Miałem pytać o Gustawa.
— Jaki numer?
Szatniarz wyciągnął przybrudzony notes i zaczął wertować kartki. Po chwili mruknął:
— Zresztą numer zbędny, bo zgłasza się „Stołeczna”, re stauracj a na Pradze...
Po wyprowadzeniu Ziemby, Wydma spojrzał na Gersona.
— Nowa robota, poruczniku. Życzę powodzenia.