Выбрать главу

Panna Elmer zastanawiała się przez chwilę, wreszcie potrząsnęła głową.

— Nie, niczego takiego nie przypominam sobie.

— A co pani sądzi o panu Urbaniaku?

Dziewczyna zgasiła papierosa, zanim odpowiedziała.

— Podobno ma powodzenie u kobiet. Zresztą nie dziwię się, bo istotnie trzeba przyznać, że jest interesujący.

— Tylko tyle może mi pani o nim powiedzieć? — w głosie majora zabrzmiała ironia. — No, a Bielecki? Podobno darzy panią sympatią?

— Stary nudziarz! — machnęła lekceważąco ręką, podzwaniając srebrnymi bransoletkami.

— Czy zdarzyło się, by w pani obecności Bielecki otwierał kasę?

— Czemu pan pyta? Och, przepraszam... — zastanawiała się chwilę. — Chyba tak... Chociaż dokładnie sobie nie przypominam.

— Skąd brał klucze?

— Nigdy nie zwracałam na to uwagi.

Po wyjściu dziewczyny zjawił się wezwany z kolei Jan Urbaniak. Mimo wyraźnie przekroczonej czterdziestki zachował szczupłą sylwetkę, a siwe skronie przy regularnych rysach twarzy istotnie czyniły go interesującym, potwierdzając opinię panny Elmer.

Po kilku wstępnych pytaniach major poruszył interesujący go temat.

— Czy siedząc w jednym pokoju z Bieleckim nie zauważył pan, by ktoś interesował się jego kluczami od kasy?

— Nie, niczego takiego nie zauważyłem — padła zdecydowana odpowiedź.

— Czy nie zdarzyło się Bieleckiemu zapomnieć swoich kluczy?

— Bieleckiemu? To pan major go nie zna! Zresztą nosi je przy sobie, przytwierdzone do spodni.

— Chcąc jednak otworzyć kasę musi je chyba odpiąć?

— Tak, istotnie. Potem kładł je na biurku.

— Stecki i panna Elmer czasem odwiedzali Bieleckiego. Czy nie brali do rąk kluczy?

— Nie... Chyba nie... — Urbaniak raptem zawahał

się.

Do pokoju wszedł porucznik Gerson i bez słowa usiadł obok sierżanta. Urbaniak odprowadził go wzrokiem, po czym przeniósł spojrzenie na Wydmę.

— A więc jednak? Stecki czy Elmer?

— Panna Elmer. To było parę tygodni temu. Przyszła do nas w jakiejś sprawie i w czasie rozmowy nieostrożnym ruchem strąciła klucze na podłogę. Schyliła się wprawdzie zaraz i podniosła je, ale potem przekomarzała się chwilę z Bieleckim, trzymając je za sobą i żądając, by zgadł, w której ręce je trzyma, bo inaczej ich nie odda.

— No, to wygląda dość niewinnie... Przyzna pan chyba.

Urbaniak spojrzał na majora z porozumiewawczym uśmiechem.

— Ale odniosłem wrażenie, że ona te klucze zrzuciła umyślnie.

Jako ostatni wszedł do pokoju stary kasjer. Chudy, nieco przygarbiony, o zapadniętych policzkach i dużej grdyce, wystającej ponad zbyt luźnym kołnierzykiem, ukłonił się już od progu i ostrożnie usiadł na wskazanym mu krześle. Wydma obrzucił go szybkim spojrzeniem, ale niczego poza przygnębieniem nie zdołał z jego twarzy wyczytać.

— No i co, panie Bielecki, zabrali panu kupę forsy?

Stary kasjer skinął głową i westchnął.

— A sporo... Dokładnie dwa miliony, osiemset trzy tysiące dwieście...

— Znam wysokość zrabowanej sumy — przerwał mu Wydma. — Chciałbym teraz usłyszeć od pana, jakie to były banknoty?

— Jak do wypłaty — od tysięcy do dwudziestek i bilon.

— To i bilon zabrali? — zdziwił się Wydma. — Ile tego było?

— Sześć tysięcy. Tyle, ile zamówiłem w banku.

— Musiał sporo ważyć?

— Parę kilo, nie tak wiele, żeby się nie opłaciło.

— Godna podziwu skrupulatność, panie Bielecki — nie uważa pan?

— Właśnie... Przy takiej sumie nie zrezygnowali nawet z tych sześciu tysięcy.

— Jak się panu pracuje z Urbaniakiem?

— Nie mogę narzekać. Pomaga mi w wypłatach, bo sam nie dałbym rady. Ale i stąd ta kradzież... Toteż poczuwam się do winy, panie majorze... Uparłem się, żeby odłożyć wypłatę, bo bałem się, że nie podołam, a inny pracownik niż Urbaniak narobi bałaganu. Z pieniędzmi nie ma żartów... A oni j akby tylko na to czekali!

— Tak, tu właśnie tkwi sedno sprawy. No, a co pan powie o Steckim? Podobno przyjaźnicie się?

— Teraz już nie! — w głosie starego zadrgało oburzenie.

— Skąd ta zmiana? Przecież bywał u pana w domu?

— No właśnie! I złapałem go, jak grzebał mi po kieszeniach!

— Jak to się stało? Proszę o szczegóły.

— W domu ubranie wieszam zawsze na poręczy krzesła i wkładam szlafrok. Przyszedł do mnie wieczorem z propozycją wymiany, a że interesował mnie materiał, który przyniósł, wyszedłem po swoje dublety. Kiedy wróciłem, od razu zauważyłem, że marynarka była ruszana, a klucze, które noszę przypięte do spodni wysunęły się i zwisały na rzemyku.

— Jak pan sądzi, czego mógł szukać?

— Jak to czego?! Oczywiście znaczków! Myślał, nicpoń jeden, że noszę je przy sobie.

— Jak pan zareagował?

— Teraz żałuję, że nie wyrzuciłem go za drzwi. Wtedy zrobiłem tylko jakąś uwagę, no i posprzeczaliśmy się.

— A co mówił na to Stecki?

— Twierdził, że chciał zapalić lampę stojącą na biurku i przy tej okazji potrącił krzesło. Jakby przy lampie sufitowej nie było dość jasno. Głupie tłumaczenie.

— A nie przyszło panu na myśl, że Stecki mówił prawdę? Nie znam się na znaczkach, ale jest możliwe, że według jego oceny wymiana wymagała lepszego oświetlenia. Skoro, jak słyszałem, znacie się ze Steckim już dość dawno, musiał wiedzieć, że nie nosi pan znaczków przy sobie?

Bielecki jakiś czas spoglądał na Wydmę bez słowa, wreszcie rzucił z rozterką.

— Tak pan sądzi...? Sądzi pan, że to możliwe? A ja byłem pewny, że chciał mnie okraść!

— Tak często ze zbieraczami bywa, panie Bielecki. Są przekonani, że wszyscy czyhają tylko na ich umiłowane dobro. No, na razie na tym koniec, dziękuję panu.

Kiedy zostali sami, Wydma odsunął krzesło od stołu i obrócił się do porucznika Gersona.

— No, geniuszu kryminalistyki, co mi powiesz?

— O Bieleckim?

— Nie. O tym, co zdziałałeś.

— Odciski w opracowaniu, plan gmachu mam przy sobie. Urbaniak był wczoraj u dentystki krótko po dziesiątej. Stwierdziła zapalenie okostnej, a ponieważ opuchlizna była nieznaczna, dokonała ekstrakcji, czyli mówiąc po prostu wyrwała mu ząb.

— Na czym oparła swoją diagnozę?

— Nie zapytałem jej o to, ale wiem jak to jest. Stuka się po zębach, a jak pacjent podskoczy, jest diagnoza.

— Robi się i prześwietlenia.

— Ale nie wtedy, kiedy pacjent jęczy z bólu.

— Jęczenie z bólu to najłatwiejsza symulacja.

— Nie miała tych podejrzeń, które my mamy. Skąd mogła przewidzieć, że to będzie tak ważne?

— No, mniejsza z tym, bo to już musztarda po obiedzie. Powiedz mi raczej, jakie widzisz w tej sprawie zasadnicze aspekty?

— Przede wszystkim rozeznanie włamywaczy, że pieniądze pozostały w kasie. Dowód, że mają tu swoją wtyczkę.

— Czy koniecznie? Przesunięcie wypłaty było przecież ogłoszone całej załodze — Wydma spojrzał spod oka na porucznika.

— To argument pozorny. Taka impreza jak włamanie wymaga organizacji i przygotowań. Wiadomość otrzymana nagle, bo przesunięcie wypłaty nie było z góry wiadome, musiałaby zastać ekipę gotową do natychmiastowej akcji.

— I mogło tak być. Czekali tylko na okazję.

— A gdyby się nie zdarzyła?

— O to właśnie chodzi! Albo czekali, albo sami ją stworzyli. I tu możesz mieć potwierdzenie swej tezy co do wtyczki. Okazję bowiem stworzył Urbaniak, choć nie mogę jeszcze stwierdzić, że umyślnie. Dlatego należy jemu pierwszemu poświęcić uwagę. Zajmiesz się tym natychmiast tak, abyśmy pierwsze rozeznanie środowiskowe mieli jutro na południe.

— Czyżby ten człowiek dla dobra sprawy poświęcił swój ząb? — rzucił ironicznie porucznik.