Выбрать главу

— Nie szkodzi, wytrzymam. Ale przynajmniej widać, że sprawa ruszyła. Teraz będziemy jechać z górki!

— Podejrzewam, że nie nosisz paska przy spodniach.

Gerson rzucił zdziwione spojrzenie na majora.

— Cóż to znowu za pułapka?

— Podobno tak robią wszyscy optymiści.

— Szef zawsze musi zgasić mój entuzjazm. Ale już późno, może byśmy nieco kimnęli?

— Masz rację, bo jestem na nogach od drugiej w nocy, a dzień był męczący. — Wydma spojrzał na zegarek. — Już po jedenastej... Jutro trzeba koniecznie sprawdzić Gradową. Czy wezwania nadal nie skutkują?

— Poszło już drugie i nie stawił się.

— Jutro z samego rana załatw w prokuraturze zezwolenie na dokonanie rewizji bez Łuczaka. Potem weź ekipę i zbadaj ten teren. Czy obiekt zabezpieczyłeś?

— Tak. Jest tam stały dyżur.

— Mieli dość czasu, żeby zatrzeć ślady — mruknął Wydma — ale nie zaszkodzi sprawdzić.

— Sądzę, że na jedenastą będę gotów. Wystarczy?

— Wystarczy. A potem zajdziesz do Stołecznej. Trzeba dowiedzieć się o tego Gustawa. Ciekaw jestem, czy to nie jeden z tych dwóch...

Wydma przerwał i spojrzał za okno, gdzie ciemność nocy rozpraszały jasne punkty ulicznych latarni. Gerson poruszył się i nachylając w stronę biurka spytał:

— Tych dwóch...? — powtórzył z namysłem, po czym twarz nagle mu się rozjaśniła. — Szef ma na myśli to zeznanie wartownika?

— Tak, mam na myśli zeznanie wartownika — powtórzył wolno Wydma. — Który z tych dwóch podał mu środek nasenny? Bielecki w jedzeniu, czy Herman w papierosie? Ten człowiek nie chciał się przyznać, że spał, bo bał się odpowiedzialności. Ale w ten sposób niejako automatycznie stał się wspólnikiem przestępcy, który był na tyle przebiegły, że wkalkulował tę ewentualność w swój plan rabunku.

— Zatem któryś z tych dwóch jest naszym głównym przeciwnikiem...? — porucznik mimowoli ściszył głos.

— O ile nie popełniłem błędu w założeniu.

W tej chwili zaterkotał aparat telefoniczny.

Notatki Anatola Sarny

Wkrótce po wyjściu porucznika milicji, który okazał się zupełnie niczego facetem, otrzymałem depeszę od Teresy. Zawiadamiała o jutrzejszym przyjeździe, podając, że samolot ma lądować o dwunastej z minutami w południe.

Wiadomość ta, zamiast mnie ucieszyć, wprowadziła w stan popłochu. Cały dzień nie opuszczała mnie myśl o naszym spotkaniu i o tym, jak jej wytłumaczyć całą sprawę, przy pomocy jakich argumentów skłonić do przyjęcia wyjaśnień.

Zmuszałem się do pracy nad projektami, które już dawno powinny znaleźć się w PSP. Pod koniec dnia miałem już tego dość i zadzwoniłem do Karola, gdyż perspektywa samotnego wieczoru była nie do zniesienia. A musiałem jeszcze pójść do mieszkania Teresy, by przeprowadzić ostatnie porządki przed jej przyjazdem.

Karol zapowiedział przybycie dopiero na ósmą i stawił się punktualnie. Pogawędziliśmy trochę o porannej wizycie i ewentualnych skutkach, jakie nasze zeznania mogą spowodować, po czym ruszyliśmy na Madalińskiego. Nie brałem samochodu, gdyż po całodziennej pracy wolałem się przej ść piechotą.

Gałęzie lip na Narbutta tworzyły nad chodnikiem baldachim z liści. Gdzieniegdzie przedzierało się przez nie światło latarni, ale było go za mało, by rozproszyć mrok tunelu, jakim szliśmy. Karol, widząc moją zgnębioną minę, próbował mnie pocieszać.

— Czy nie przesadzasz, obawiając się aż tak daleko idących konsekwencji tej wizyty Anki? Stała się ona przecież mało znaczącym epizodem wobec dalszych dramatycznych zdarzeń, które siłą rzeczy tamto zepchną na plan dalszy. Jest mi strasznie przykro, stary, że przeze mnie wplątałeś się w tę historię, ale jest ona zbyt sensacyjna, by taki drobny epizod miał być godnym uwagi.

— Mówisz tak, jak gdybyś nie znał kobiet. Dla nich bitwa dwóch armii jest drobiazgiem wobec poklepania innej dziewczyny po pośladku. Dla Teresy fakt, że udostępniłem mieszkanie obcej dziewczynie, będzie nasuwał podejrzenie, że zrobiłem to gwoli własnej a nie czyjejś przyjemności, a ciebie używam jako parawanu. I to tylko będzie dostrzegać w tej całej awanturze, nic więcej.

— Wspomniałeś, że samolot przylatuje jutro w południe. Jeśli chcesz, to tak się urządzę, żebyśmy razem

pojechali na lotnisko.

— Świetnie! Będę się raźniej czuł.

— Nie o to chodzi. Po prostu chcę sam przedstawić Teresie sytuację.

— Obawiasz się, że nie będę miał dość odwagi?

— Nie. Tylko będziesz chciał za szybko ją przekonać i w rezultacie zaczniesz się plątać. A wtedy położysz całą sprawę.

— Może masz rację. Zgoda, mów ty.

Doszliśmy do celu. Sięgnąłem po klucze i po chwili już zapalałem światło, by ze szmatką w ręku zabrać się do ścierania kurzu. Ponieważ Karol wziął drugą, wkrótce uporaliśmy się z robotą. Kiedy z kolei sami doprowadziliśmy się do porządku, sięgnąłem do skrytki na alkohol i spośród kilku stojących tam butelek wybrałem ulubioną Soplicę. Z kieliszkami w rękach usiedliśmy w fotelach.

Nie chciało mi się rozmawiać. Wyciągnąłem nogi przed siebie i bezmyślnie gapiłem się na jakiś obrazek, wiszący na przeciwległej ścianie. Karol z nogą przerzuconą przez poręcz wypił właśnie swoją wódkę i kieliszek odstawił na stolik, kiedy raptem rozległ się dzwonek u drzwi. Natarczywy i długi.

Odwróciłem obojętnie głowę.

— Oho, już się zaczyna. Komuś pomylił się dzień przyjazdu, albo dał się zwieść oświetlonym oknom...

Nie śpiesząc się wstałem z fotela i ruszyłem do hallu, przygotowany na udzielanie wyjaśnień. Ale na widok przybyłego gościa — oniemiałem. Przede mną stała Elmerówna. Była zadyszana, jakby biegła przez dłuższy czas, z włosami w nieładzie i wzburzeniem na twarzy. Ale pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, był płaszcz. Biały płaszcz w brązową kratę, który miała na sobie.

Na mój widok cofnęła się, jak gdyby z zamiarem powtórzenia ucieczki, a jednocześnie z jej ust wyrwał się okrzyk zdumienia:

— Pan...! Pan tutaj?!

W obawie, że znów mi ucieknie, rzuciłem szybko:

— Ale Karol jest również, proszę, niech pani wchodzi — odsunąłem się, robiąc jej przejście. Jednocześnie rozległy się szybkie kroki Karola. Widać dosłyszał naszą rozmowę i poznał głos przybyłej, bo już był przy dziewczynie, która rzuciła mu się na szyję. Widząc, co się dzieje, szybko zamknąłem drzwi wejściowe. Dziewczyna z głową na piersi Karola łkała urywanymi słowami:

— Nie mogę... już nie mogę, Karolu... Oni mnie zadręczą... Przyszłam do ciebie, bo pomyślałam, że może... może zechcesz mi pomóc? Już nie wiem dokąd mam pójść, ani co robić...

Spojrzałem na tego Romea. Obejmował dziewczynę z baranim wyrazem twarzy i głaskał jej włosy, dukając jak sztubak:

— Uspokój się kochanie, nic ci już nie grozi... Nie dam ci zrobić krzywdy. No, uspokój się, wszystko będzie dobrze...

— Może byście na dalsze tokowanie przeszli dalej — burknąłem, nie wiadomo dlaczego rozzłoszczony i na Karola, i na dziewczynę. — I niech się pani rozbierze, bo sądzę, że to nieco potrwa... Pora już zresztą, żeby ten płaszcz znalazł się wreszcie na swoim miejscu. Karol, zabierz ją do pokoju i daj podwójną wódkę, to jej zrobi lepiej niż twoje karesy!

Posadził ją wreszcie w fotelu. Dziewczyna dygotała, szczękając zębami. Była to zapewne reakcja nerwowa, gdyż noc była ciepła i w pokoju nie było zimno. Bez sprzeciwu wypiła podany alkohol, potem spojrzała

najpierw na mnie, z kolei na Karola i spytała:

— To wy się znacie...?

— Coś nie coś — mruknąłem i nie mogąc sobie odmówić drobnego uzupełnienia, dorzuciłem: — Na moje nieszczęście...

— Tak, cieszę się nawet przyjaźnią tego szlachetnego człowieka... — uzupełnił gagatek.