— A więc niepotrzebnie się wtedy pana wystraszyłam...!
— Trochę poniewczasie doszła pani do tego wniosku, ale to nie zmienia jego słuszności — rzuciłem z przekąsem.
— Bo wzmianka o tej torbie napędziła mi wtedy strachu. Ale jak to się stało, że pan się tam zjawił?
— To dość długa historia, ale powinna pani ją poznać. Przyczyną mego udziału w tej sprawie było zabranie z tego mieszkania, które jest własnością mojej narzeczonej, jej torby i płaszcza. Musiałem te rzeczy odzyskać, gdyż w przeciwnym razie wyszłoby na jaw, że udostępniłem mieszkanie jakiejś niezbyt, no... skrupulatnej kobiecie.
— Bardzo to pan delikatnie ujął — odpowiedziała mi. — Ale ja miałam zamiar zwrócić zabrane rzeczy. Jachma mówił, żebym na Gradową przyszła z jakąś torbą, a ponieważ ranek był zimny, wzięłam także i płaszcz.
— Wiemy już, że w torbie przewoziła pani pieniądze, ale i tak musimy uzupełnić posiadane informacje, gdyż stoimy przed koniecznością powzięcia dość istotnych decyzji.
Nastąpiły wyjaśnienia najpierw moje, potem Elmerówny, ze szczegółowym opisem ostatniej przygody. Kiedy skończyła, nalałem do kieliszków.
— No, wypijmy, moi drodzy! Sytuacja Anki istotnie jest kiepska. Co ty na to, Karolu?
— Fatalnie się stało, że spotkała tego starego. Dotąd chodziło mu tylko o pieniądze, bo ukrycie się w ciemnym pokoju chyba dowodziło, że nie miał zamiaru zabijać. Teraz sprawa wygląda poważniej. Ten człowiek na pewno zorientował się, że go poznała, a to znaczy... — Karol urwał, gdyż pomyślał, że dokończenie tego zdania jeszcze bardziej przerazi dziewczynę.
— Jest nadzieja, że zgubił ślad. Sam jest za stary, by śledzić młodą osobę, a poza nim nikogo w wagonie nie było...
W czasie tej wymiany poglądów Anka nie odzywała się.
— Nawet jeżeli masz rację, musimy gdzieś ją ukryć — mruknął zafrasowany — ale gdzie?
Zdawałem sobie sprawę, że rozwiązanie tego problemu nasuwa się samo, ale wzdragałem się wewnętrznie przed jego przyjęciem. Po chwili jednak przyszła refleksja.
— Tak czy owak, czeka mnie gorąca przeprawa z Teresą, bo mimo że odzyskałem płaszcz, a zapewne wkrótce odzyskam i torbę, sprawa nabrała takich rozmiarów, że nie da się ukryć nawet w hangarze. Niech więc panna Elmer zostanie tu do jutra, a jutro, już razem z moją byłą narzeczoną, ustalimy, co robić dalej.
— Zdaje się, że niepotrzebnie kłopoczecie się moim losem — odezwała się dziewczyna — bo ten problem zdejmie wam z głowy milicja. Chyba musicie zgłosić moje zjawienie się? Będę miała na swoją obronę przynajmniej to, że sama zwróciłam pieniądze.
— Złożyć meldunek istotnie trzeba — zaopiniował
Karol. — Może okażą się wyrozumiali. Ten porucznik, który tu był, to fajny chłopak.
— Tylko, że nie on będzie decydował. I ja tym razem jestem zdania, że zgłosić trzeba. Przede wszystkim ze względu na pieniądze. Są nadal w przechowalni? — zwróciłem się do Anki.
Skinęła głową, po czym wstała i wyszła do hallu. Po chwili wróciła z małym neseserem, otworzyła go, wyjęła z niego torebkę, a z niej pasek papieru.
— Proszę, oto kwit — podała mi go.
— Gdzieś zapisałem numer telefonu tego porucznika? — nachyliłem się nad notatnikiem, leżącym przy telefonie.
— Chwileczkę... — wstrzymał mnie Karol — na telefon jest zawsze czas. Może najpierw zastanowimy się?
— Nad czym? — zdziwiłem się. — Dotąd byłeś rzecznikiem lojalności wobec władz, a teraz zmieniasz front?
Spojrzałem ironicznie na Elmerównę.
— Dyskutując, co ze mną zrobić, nie przyszło wam na myśl — zabrała głos — aby i mnie do tego włączyć? Nie mam zamiaru ani panu, ani Karolowi robić swoją osobą kłopotów. Już się na tyle opanowałam, żeby zrozumieć, że powiadomienie milicji jest najlepszym wyjściem z sytuacji, bo areszt to pewna kryjówka. Niech więc pan dzwoni i nie słucha Karola.
— No, dobrze, a co potem? Przecież wytoczą ci sprawę.
— W jaki sposób chcesz tego uniknąć? — spytałem rzeczowo. — Nie widzę możliwości oddania tego kwitu bez wyjaśnienia, skąd go mamy...
— Nie o to chodzi — zaprotestował Karol — kwit musi być oddany, ale czy istotnie nie ma sposobu na zwrócenie tego świstka bez zdradzania powrotu Anki?
— Myślisz, że uda ci się ich okłamać? — parsknąłem ironicznie. — To jest ich branża, a ty jesteś zwykły frajer. Sądzisz, że w takim układzie masz szanse?
— Nie traćcie czasu na próżne gadanie — rzuciła energicznie dziewczyna. — Panie Tolu, proszę dzwonić, niech zabierają kwit!
Nie wdając się w dalszą dyskusję odszukałem numer Gersona i ująłem słuchawkę.
Po dziesięciu minutach przyjechało ich dwóch. Jednym był porucznik, którego już poznałem, a drugi, w cywilnym ubraniu, szczupły, szpakowaty, przystojny mężczyzna, o sylwetce jak z angielskiego żurnala, którego Gerson tytułował majorem. Ten w cywilu wszedł pierwszy do pokoju i zatrzymał się przed Elmerówną, która speszona, mimo woli wstała z fotela. Jakiś czas mierzył ją lustrującym spojrzeniem, po czym odezwał się:
— Sprzykrzyła się już pani ta zabawa w berka?
Dziewczyna świadomie lub nieświadomie, ale obrała
chyba najlepsze w tej sytuacji zachowanie. Po prostu opuściła głowę, a po policzkach zaczęły jej ściekać krople łez. Na ten widok major skrzywił się z niechęcią i odwrócił do mnie.
— Proszę mi powiedzieć, jak to się stało, że panna Elmer zjawiła się właśnie u pana?
— O ile się orientuję, sądziła, że jest to mieszkanie mego przyjaciela. A o powodach, które ją do przyjścia tutaj skłoniły, może by opowiedziała sama?
— Poczekajmy, aż się uspokoi — mruknął major.
— Już mogę mówić! — obruszyła się dziewczyna.
— A więc słucham — tylko jasno i zwięźle, bo porucznik Gerson uśnie w tym wygodnym fotelu.
Elmerówna usiadła i zaczęła opowiadać, a major słuchał, stojąc przed nią z rękami założonymi na plecach. Wyczułem, że dziewczyna nie tai niczego. To samo wrażenie musiał odnieść i oficer milicji, gdyż już łagodniejszym tonem zaczął zadawać pytania.
— A więc liczyła pani, że pan Parzysty udzieli pomocy — spojrzał na Karola. — Skąd pani miała taką pewność? Podstawy do takiego przypuszczenia były, powiedzmy sobie, dość kruche...
— Była to dla mnie już ostatnia szansa — powiedziała szczerze dziewczyna — musiałam ryzykować...
— Powinnaś to była zrobić wcześniej — Karol zdeklarował swoje stanowisko w tej sprawie.
Milczeliśmy wszyscy, więc major znów zabrał głos.
— A teraz zasadnicze pytanie — czy jest pani pewna, że był to ten sam głos? Mogło zaistnieć zwodnicze podobieństwo.
— Nie! Na pewno nie! — zaprotestowała Elmerówna. — Zapamiętałam każdy ton, każde drgnienie tego głosu. O omyłce nie może być mowy!
— I widziała go pani?
— Tak, siedział w przedziale, po drugiej stronie wagonu. Była to krótka chwila, ale mam przed oczami jego twarz. W wagonie nie było ciemno, więc rysy były widoczne, mimo że padał na nią cień kapelusza.
— Czy poznałaby pani tego człowieka?
— Na pewno. Zwłaszcza przy podobnym oświetleniu.
— Hmm... O to chodzi... Obawiam się, że rozpoznania po głosie i przy tak zwodniczym świetle sąd nie przyjmie jako dowodu. Trzeba nam czegoś więcej.
— Panie majorze — odezwał się Karol — czy pannie Elmerównie grozi niebezpieczeństwo?
— Nie mam zamiaru taić, że tak. Człowiek ten będzie miał teraz inne kłopoty na głowie, ale zapewne nie zapomni i o pani. Zwłaszcza jeśli zorientował się, że został rozpoznany.
— Sądzę, że nie...
— Ale pewności pani nie ma. Wrócimy jednak do tego później. Teraz przejdźmy do sprawy pieniędzy. Gdzie je pani ma?