— Są nadal w przechowalni. Kwit wręczyłam panu Sarnie.
— Proszę, oto on — podałem majorowi świstek papieru. Ten rzucił nań okiem i wręczył porucznikowi.
— Jedź zaraz i załatw to. Pieniądze odwieź do komendy, a torbę zwrócimy panu Sarnie, żeby wreszcie się uspokoił. Będę czekał na ciebie. Weź ze sobą kierowcę, niech cię na wszelki wypadek asekuruje.
Gerson poderwał się z miejsca. Kiedy wyszedł, major znów zwrócił się do dziewczyny.
— Ile z tych pieniędzy zatrzymała pani dla siebie?
— Ależ nic! Są nie ruszone!
Widziałem, jak brwi majora na chwilę uniosły się ku górze.
— To po co, u diabła, pani je brała?!
— Bo... bo chciałam odpłacić się Wiktorowi za to, co zrobił...
— Cóż to takiego było?
— Uderzył mnie. Dwa razy... w twarz... — dziewczyna opuściła głowę.
— Co pani miała zamiar z nimi zrobić?
Wzruszyła ramionami.
— Nie zastanawiałam się nad tym. Chciałam tylko odpłacić mu za tamto... Chciałam z nim zerwać. Wiedziałam, że będzie przerażony, gdy nie zastanie w domu ani mnie, ani pieniędzy, ale... ale nie przypuszczałam, że dlatego zginie.
— O ile mi wiadomo, porucznik Gerson już pani wyjaśniał, że nie pani była przyczyną jego śmierci, lecz fakt, że usiłował zagarnąć te pieniądze. Chcieli odzyskać stratę, a potem zabiliby go i tak.
— Czy... czy będę aresztowana? — zapytała niepewnie.
— O właśnie, teraz wróćmy do pani osoby. Kto wie, czy ze względu na pani bezpieczeństwo nie byłoby to najlepsze wyjście? Ale widzę, że pan Parzysty ma wielką ochotę otoczyć panią opieką, więc zważywszy, że nie ruszyła pani tych pieniędzy i oddała je dobrowolnie, jestem skłonny nie pozbawiać go kłopotów.
Elmerówna zerknęła na Karola spod oka, a ten uśmiechnął się do niej.
— Jedyny kłopot, jaki widzę, to zapewnienie jej bezpieczeństwa, aż sprawa się nie skończy. Co pan radzi?
Major zastanawiał się przez chwilę.
— Niebezpieczeństwo istnieje, to fakt. Sądzę jednak, że nie dłużej jak przez kilka najbliższych dni. Panna Elmer będzie mi jeszcze potrzebna, zresztą pan również — spojrzał na mnie — i to już jutro. Jeśli więc jest to możliwe, radziłbym nie opuszczać na krok tego mieszkania. Kiedy wraca pańska narzeczona? — zwrócił się już bezpośrednio do mnie.
— Właśnie j utro. Przylatuj e w południe.
— To niezbyt dobrze się składa, bo wpadnie od razu w cały ten kłopot. Innego wyjścia nie widzę — chyba, że istotnie wsadziłbym pannę Elmer do aresztu. A może pan Parzysty zapewni sobie kilka wolnych dni i gdzieś panią wywiezie. Mamy teraz ładną pogodę i parodniowy wypoczynek w górach lub na wybrzeżu dobrze wam zrobi. Ale oczywiście i tam oczy trzeba mieć otwarte.
— Jeżeli mieszkanie jest pod obserwacją, to rzeczywiście mogą kogoś za nami wysłać — zatroszczył się Karol.
— Porucznik Gerson znajdzie już sposób, żeby panią Elmer stąd wyprowadzić. To są szczegóły, którymi teraz nie będziemy się zajmować. Chodzi głównie o to, by pan Sarna uzyskał zgodę narzeczonej na wykorzystanie mieszkania jako doraźnej bazy — major spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Dużo będzie zależało od jej aktualnego humoru — odpowiedziałem ostrożnie, odwzajemniając uśmiech, by nieco zatuszować brak pewności siebie.
Cóż innego zresztą mogłem odpowiedzieć?
Rozważania na ten temat przerwało zjawienie się Gersona. Po ustaleniu jeszcze kilku szczegółów, obaj oficerowie odjechali, zostawiając mi torbę. Miałem więc wreszcie oba upragnione przedmioty i to z premią — z dziewczyną! Trzeba się w czepku urodzić...
— Jak się nazywa ten major — rzucił Karol, kiedy zamknęły się za nimi drzwi — zdaje się Wydma? Podobał mi się.
— Bo ci zostawił Ankę, co? — rzuciłem z przekąsem. — Ale to, co zostawił mnie, mało cię obchodzi. Anka, nie zróbcie mi tu w ostatniej chwili bałaganu. Do żarcia wprawdzie nic nie ma, ale rano wam przyniosę.
Rewizja na ulicy Gradowej została za zezwoleniem nadzoru prokuratorskiego dokonana bez obecności właściciela posesji, Zygmunta Łuczaka. Zgodnie z informacją Wydziału Przemysłowego zamieszkiwał on w Józefowie, ale z powodu notorycznej nieobecności, wezwania do stawiennictwa nie można było doręczyć. Ten brak kontaktu uniemożliwił Wydmie zadanie mu kilku pytań, na które bardzo by chciał otrzymać odpowiedzi.
Barak, szopy i teren, na którym znajdowała się betoniarnia, został przeszukany dokładnie. Wśród na wpół zniszczonego, ubogiego umeblowania, starych gratów, różnych narzędzi i form do odlewów oraz resztek worków ze skamieniałym cementem — w baraku i szopie nic nie znaleziono.
Dopiero badanie gruntu pozwoliło wykryć pod jedną ze ścian szopy niedawno wzruszoną ziemię, a kiedy ją wydobyto, na dnie głębokiej jamy znaleziono zwłoki dwóch mężczyzn.
Jak wykazały pierwsze powierzchowne oględziny, zginęli od strzałów z pistoletu. Po zbadaniu pocisków udało się bez większych trudności ustalić, z czyjej broni strzały te zostały oddane, a w konsekwencji kto był sprawcą ich śmierci.
Notatki Anatola Sarny
Następnego dnia rano śniadanie zjadłem razem z Anką i Karolem w nastroju nie najlepszym. Oboje to spostrzegli i starali się poprawić moje samopoczucie. Byłem im za to wdzięczny, gdyż nadzieja, jaką we mnie rozbudzili, przywróciła mi nieco pewności siebie. Inaczej czekająca mnie rozmowa i to bez wsparcia Karola — bo musiał on pozostać na miejscu ze względu na bezpieczeństwo Anki — byłaby z góry skazana na niepowodzenie. O jedenastej trzydzieści pożegnałem ich i udałem się na lotnisko. Zaparkowałem samochód i udałem się do hallu. Tu wypaliłem jednego papierosa, potem drugiego, wciąż zastanawiając się, jak to wszystko powiedzieć i mimo starań, nie mogłem sobie wyobrazić reakcji Teresy. Wreszcie zapowiedziano przybycie samolotu. Stanąłem w miejscu, skąd mogłem obserwować wysiadających, i wkrótce ujrzałem jej wysoką, zgrabną figurkę i główkę w hełmie jasnych włosów. Ale jeszcze musiała przejść przez kontrolę celną, więc upłynęło przeszło pół godziny, zanim mogłem wziąć ją w ramiona.
Kiedy po powitaniu odsunąłem ją od siebie i popatrzyłem w oczy, dostrzegłem w nich błyski radości, a na ustach ciepły uśmiech.
— Tereso, strasznie się cieszę, że znów jesteśmy razem — powiedziałem ze wzruszeniem w głosie. — Przeżywałem tu ciężkie chwile...
— I ja się cieszę, kochany! Masz wóz? Bardzo chcę jak najprędzej znaleźć się już na swoich śmieciach!
Poczułem, jak robi mi się sucho w gardle. Teresa oczywiście inaczej zrozumiała sens moich słów. Opanowałem zażenowanie i odpowiedziałem względnie swobodnie.
— Zaraz jedziemy. Przedtem jednak chciałbym z tobą trochę porozmawiać... Dlatego zapraszam cię do baru na kawę.
— Tol, zwariowałeś?! Porozmawiać możemy i w domu, a na kawę nie mam ochoty.
— Wobec tego zmieniam propozycję — zamiast kawy dostaniesz sok. Ale porozmawiać musimy i to zaraz.
Stanowczość mego tonu zaniepokoiła ją.
— Co się stało?! Tol, mów natychmiast! Czy to coś poważnego?
— Bardzo, kochanie.
— Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego chcesz rozmawiać właśnie tutaj ?
— Zaraz zrozumiesz — wziąłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą.
Już się nie opierała, wyraźnie zaciekawiona. Kiedy usiedliśmy przy stoliku i otrzymaliśmy zamówione napoje, zacząłem opowiadać po kolei wszystkie zdarzenia, począwszy od prośby Karola. Na wzmiankę o oddaniu mu kluczy na moment uniosła brwi, obrzucając mnie szybkim spojrzeniem. Niestety przemilczeć tego faktu nie mogłem. Ale była to jedyna reakcja w tym najkrytyczniejszym dla mnie momencie. W miarę opowiadania ten epizod chyba zaczął się w jej umyśle zacierać, bo z oczu zniknął ów badawczy, dociekliwy wyraz, ustępując miejsca zaciekawieniu. Ciekawość ta w miarę moich słów rosła, co wywnioskowałem z jej coraz bardziej rozszerzających się źrenic i wyrazu zdumienia we wzroku. Nie zdając sobie z tego sprawy, trzymała szklankę z sokiem zawieszoną w powietrzu. Odstawiła ją na stolik dopiero wówczas, kiedy zakończyłem swoje opowiadanie oświadczeniem: