— I właśnie dlatego chciałem ci to wszystko opowiedzieć tu, gdzie możemy rozmawiać bez przeszkód.
— A więc ta dziewczyna jest teraz u mnie? — spytała z przejęciem.
— Tak, w towarzystwie Karola — uznałem za wskazane dorzucić tę informację.
— Jaka szkoda, że nie byłam z wami! Ominęła mnie taka przygoda!
Nie spodziewałem się reakcji tego rodzaju. Uspokoiła mnie nieco, ale nie odzywałem się, uznając za niewskazane zwrócenie Teresie uwagi, że właśnie jej nieobecność spowodowała te wszystkie perypetie.
— A więc jedziemy, chętnie ją poznam! — zerwała się na nogi.
Po drodze zmieniłem temat, dopytując się o jej wrażenia z wojażu. Nie zadanie bowiem chociaż kilku pytań o zagraniczne sukcesy, które należało uważać jako z góry przesądzone, byłoby zapamiętane i w odpowiednim momencie użyte przeciw mnie.
Karol otworzył nam drzwi. Teresa ucałowała go najpierw w oba policzki, po czym bez słowa, ale z uśmiechem na twarzy, pogroziła mu palcem i weszliśmy do pokoju.
Anka stała odwrócona tyłem do okna i z napięciem, widocznym w całej postaci, spoglądała w stronę drzwi.
I znów miałem okazję przekonać się, jak Teresa zawsze potrafi wpaść we właściwy ton. Wyciągnęła rękę i z uśmiechem podeszła do dziewczyny.
— Już wiem, jak się nazywasz. Ja mam na imię Teresa. Cieszę się, że wypadki, o których Tol mi opowiadał, skłoniły cię do szukania tu schronienia. Zechciej korzystać z niego nadal, dopóki sytuacja się nie wyjaśni.
— Dziękuję bardzo — odpowiedziała Anka z wyraźnym wzruszeniem. — Bałam się, jak zareagujesz na moją obecność. Karol zapewniał mnie wprawdzie, że jesteś fajna babka, ale rozumiem, co to znaczy zastać nieproszonego gościa w domu, zwłaszcza po wyczerpującej podróży. Mężczyźni w swoich opiniach są dość niefrasobliwi, więc nie bardzo mu wierzyłam, sądząc, że chce mi raczej dodać otuchy...
Przysłuchiwaliśmy się obaj z Karolem tej wymianie zdań, obserwując obie rozmówczynie. I wtedy właśnie po raz pierwszy uderzyło mnie ich podobieństwo, przede wszystkim w kolorze włosów i jednakowo smukłych sylwetek.
W tej chwili usłyszeliśmy dzwonek.
— Któż to może być? — zdziwiła się Teresa.
Ruszyłem do przedpokoju i po chwili przyprowadziłem porucznika Gersona, który po prezentacji zwrócił się do Teresy:
— Zapewne już pani zna przebieg zdarzeń, jakie miały miejsce w czasie pani nieobecności. Zjawiam się, by spisać zeznania panny Elmer. Lepiej zrobić to tutaj, niż wzywać ją do nas. Jest jeszcze i inna przyczyna, dla której tu przybyłem, ale o tym później. Czy znajdzie się jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy dokonać niezbędnej
formalności?
— Może przejdziecie do sypialni? — zaproponowała Teresa. — Jest tam stolik a znajdą się i krzesła...
W czasie przesłuchania Teresa zrobiła wszystkim kawę, po czym przyłączyła się do rozmowy, jaką przyciszonymi głosami prowadziliśmy z Karolem. Obiektem jej zainteresowania stał się właśnie on. Zaczęła go „nicować”, a jej subtelna i iście kobieca przebiegłość w zadawaniu pytań mogłaby chyba stać się wzorem dla niejednego oficera śledczego.
Było to sprawdzanie mojej wersji i próba wykrycia istniejącej między nami zmowy. Karol zorientował się w sytuacji i obrał najwłaściwszą drogę, nie unikając wyjaśnień i dość daleko idących zwierzeń osobistych, tak że w rezultacie Teresa chyba uwierzyła w rzetelność naszej relacji.
Wreszcie i tamto, oficjalne, przesłuchanie skończyło się i w drzwiach ukazała się Anka, a za nią porucznik Gerson. Dziewczyna trzymała w ręku puste filiżanki. Obie kobiety wyszły do kuchni, a porucznik otworzył teczkę i zwrócił się do mnie:
— A teraz może przejdziemy do tej drugiej przyczyny, która mnie tu sprowadziła. W swoich zeznaniach wspomniał pan o tym osobniku, którego plecy i ręce widział pan w baraku. Mam tu kilka zdjęć męskich rąk. Może zechce je pan obejrzeć?
Mówiąc to rozłożył na stoliku sześć odbitek formatu dwadzieścia cztery. Zaciekawiony, nachyliłem się nad nimi. Ukazywały męskie ręce w różnych układach, wszystkie należały do ludzi starych. Jedno z nich odłożyłem na bok zdecydowanym gestem.
— To — oświadczyłem bez wahania.
— Proszę jeszcze sprawdzić, może nasuną się panu wątpliwości?
Nadal byłem pewny swego wyboru. Jedne ręce miały mniej zmarszczek, inne więcej, również i kształt palców wszędzie był inny, ale zdjęcie odłożone przeze mnie na bok ukazywało właśnie tę rękę, którą wówczas miałem przed oczami. Białą, nieco wydłużoną, z cętkami piegów, o długich, suchych palcach.
— Wątpliwości nie mam żadnych — stwierdziłem stanowczo.
Gerson szybko spojrzał na drugą stronę zdjęcia. Było tam odnotowane jakieś nazwisko, którego nie zdążyłem jednak odczytać.
— A więc na pewno? — spytał powtórnie, co mnie rozdrażniło.
— Panie poruczniku — odpowiedziałem więc ze zniecierpliwieniem — jestem plastykiem, a jednym z podstawowych warunków dobrego wykonywania mego zawodu, tak zresztą jak i pańskiego, jest
spostrzegawczość.
— A więc dobrze — porucznik zagiął róg wskazanego zdjęcia, zgarnął wszystkie jednym ruchem ręki i wsunął do teczki.
— Teraz z kolei poproszę pannę Elmer o podobną pomoc, ale w nieco innej wersji. Mam tu magnetofon z nagraniem kilku głosów. Chciałbym się przekonać, czy jest wśród nich głos tego człowieka, który z panią rozmawiał? — zwrócił się do Elmerówny, która właśnie zjawiła się wraz z Teresą w pokoju.
Ustawił magnetofon na stoliku i uruchomił taśmę. Rozległy się słowa:
„...któregoś dnia zadzwonił do mnie rano i podał tamto nazwisko, więc od razu wiedziałem o kogo chodzi. Wyznaczył mi spotkanie w barze kawowym...”
— Nie, to nie ten... — przerwała tok słów Elmerówna. Gerson zmienił taśmę i z kolei usłyszeliśmy:
„Twierdził, że chciał zapalić lampę na biurku i przy tej okazji potrącił krzesło. Jakby przy lampie sufitowej nie było dość jasno!”
Anka znów zaprzeczyła i zabrzmiał jeszcze inny głos. „...o jakichś tam głupstwach. To przecież wylatuje człowiekowi z głowy nieomal natychmiast...”
Na dźwięk tych słów, wypowiedzianych skrzekliwie i z przydyszką, dziewczyna najpierw znieruchomiała, a potem wykrzyknęła:
— To głos tego człowieka! To on!
— Na pewno? — Gerson był konsekwentnie nieufny.
— Nie mam żadnych wątpliwości!
Porucznik schował magnetofon i oświadczył z wyraźnym zadowoleniem:
— A więc załatwiliśmy i to!
— Czy zdjęcia, które rozpoznałem, dotyczą tego samego człowieka? — spytałem zaintrygowany.
Skinął głową.
— Tak. I ta zbieżność właśnie pozwala wasze rozpoznanie uznać za wiarygodne. Jest to dla nas cenna wskazówka.
— Czy to wystarczy do oskarżenia?
— Niestety, chyba nie. Ale dzięki temu oszczędzimy sobie wielu zbędnych wysiłków, bo będziemy mogli skoncentrować uwagę na jednym człowieku. A w każdym razie, prawie na jednym. A teraz — zmienił temat — zajmiemy się ostatnim zadaniem, jakie mi poruczono, a mianowicie wyprowadzeniem stąd niepostrzeżenie panny Elmer. Czy ten dom ma tylko jedno wyjście? — zwrócił się do Teresy, obrzucając ją lustrującym spojrzeniem.
— Wyjście istnieje, ale prowadzi na małe podwórko, odgrodzone od następnej posesji wysoką siatką.