Выбрать главу

— Hm... A więc nic z tego... Ale przychodzi mi na myśl inne rozwiązanie. Czy pani jest już przygotowana do podróży? — zagadnął z kolei Ankę.

— Nie za bardzo... — odparła z wahaniem — muszę przed wyjazdem skompletować garderobę, bo chcemy wybrać się w góry. Nasz pociąg odchodzi dopiero wieczorem, więc miałabym dość czasu.

— Radziłbym ograniczyć się do rzeczy

najniezbędniejszych, gdyż lepiej nie kręcić się po mieście. Bywają zaskakujące zbiegi okoliczności.

— Te najniezbędniejsze rzeczy możesz pożyczyć ode mnie — zaproponowała Teresa.

— Teraz proszę o chwilę uwagi — zabrał głos

porucznik, przysiadając na taborecie od pianina. —

Widziałem w pobliżu sklep spożywczy. Otóż ponieważ jesteście panie i z koloru włosów, i z sylwetek do siebie podobne, mam zamiar to wykorzystać.

— Co ma z tym wspólnego sklep spożywczy? — zdziwił się Karol.

— Będzie on naszą przebieralnią. Zaraz wam

wytłumaczę, jak to zrobimy.

Gerson wyjaśniał nam swój plan, a my słuchaliśmy go uważnie. Kiedy skończył, Karol skinął głową z aprobatą.

— Dobry pomysł. Już wychodzę i będę czekał na Ankę za najbliższym rogiem ulicy. Potem zabiorę ją do siebie, niech sobie do czasu odjazdu pogada z moją siostrzyczką.

— Nieszczęśnik zabrnął już dość daleko — pomyślałem nie bez satysfakcji, oczywiście nie wyrażając głośno tej refleksji.

Teresa wraz z Anką przystąpiły do przeglądu garderoby, a porucznik zwrócił się do mnie:

— Pan Parzysty już zapewne czeka, więc z kolei idę ja i jak mówiliśmy, dopilnuję w sklepie zamiany garderoby. Proszę, by pan dyrygował tu dalszą akcją. W kilka minut po mnie niech wyjdzie panna Elmer z gołą głową, w płaszczu w kratę oraz z torbą na zakupy w ręku. W jakiś czas, powiedzmy dwie, trzy minuty po niej, pani Teresa, ubrana w szary płaszcz z walizeczką w ręku i chustką na głowie. Chyba się rozumiemy?

— Oczywiście. Zaraz je wezmę do galopu.

Wkrótce po odejściu porucznika wyprawiłem Ankę, a

potem z kolei Teresę, obie ubrane zgodnie z założeniami planu. Kiedy zostałem już sam, rozpocząłem oczekiwanie, ciekaw relacji Teresy po powrocie.

Oczekiwanie to nie trwało długo, bo już po dziesięciu minutach usłyszałem chrobot klucza w zamku i zjawiła się Teresa, z gołą głową, torbą pełną zakupów i w płaszczu w kratę.

— No i jak poszło?

— Doskonale! Gerson uprzedził sklepową i

przebrałyśmy się na zapleczu.

— A więc dziewczyna w płaszczu w kratę wyszła po zakupy i zaraz wróciła do domu, gdzie oczywiście nadal przebywa! Pomysłowy chłopak — rzuciłem z uznaniem i nie było już mowy o tej historii, bo wreszcie zostaliśmy sami.

Po złożeniu meldunku majorowi z wyników konfrontacji i uzyskaniu dalszych instrukcji, porucznik ujął za słuchawkę, by wykonać kolejne polecenie Wydmy.

Wykręcił numer i czekał. Po chwili usłyszał opryskliwe „tu Stołeczna...”

— Chcę mówić z Gustawem...

— Chwileczkę... — intonacja głosu stała się nieco życzliwsza.

— Tu Gustaw... — Ten głos był niski i zachrypnięty.

— Mam polecenie od starego — rzucił szybko porucznik — uprzedza, że już wkrótce może być u was milicja. Będą pytać i o jego adres. Trzeba podać, bo już go chyba znają, więc inaczej moglibyście podpaść. To wszystko.

Nie czekając na odpowiedź odłożył słuchawkę i jeszcze jakiś czas zastanawiał się, trzymając na niej rękę.

Sala restauracyjna była pełna. Przy stolikach siedzieli przeważnie mężczyźni nad kuflami z piwem. Gerson zatrzymał się przed bufetem i zagadnął krzątającą się tam kobietę:

— Gustaw u siebie?

Zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem.

— Pan pyta o kierownika? Zaraz go poproszę.

— Nie trzeba, sam trafię.

Skierował się ku zwisającej w pobliżu zasłonie, odchylił ją i znalazł się w małym korytarzyku. Było tu ciemno, ale oszklone drzwi z napisem „Biuro” rzucały nieco światła. Nie pukając nacisnął klamkę.

Pokój był mały, ale mieściły się w nim dwa biurka, regał i stolik z maszyną. Za jednym z biurek siedział mężczyzna o czaszce bez jednego włosa i nalanej twarzy piwosza. Był zajęty przeglądaniem jakichś papierów, którymi zawalone było biurko.

— Pan w sprawie... — zawiesił głos, spoglądając pytająco na porucznika, który był w cywilnym ubraniu.

— Do pana Gustawa. Pan jest kierownikiem lokalu?

— Tak. O co chodzi?

Należało sądzić, że potwierdzenie dotyczyło i imienia, i pełnionej funkcji. Gerson udał, że tak to zrozumiał.

— A więc dobrze, że pana zastałem. Jestem z milicji, a chodzi mi o nieco informacji. Oto moja legitymacja.

Grubas uśmiechnął się jowialnie.

— Jak z milicji, to co innego! Proszę, niech pan siada — wskazał wolne krzesło przy drugim biurku. — Może kawkę?

— Nie, dziękuję — uciął zimno porucznik — imię znam, ale nie usłyszałem jeszcze pańskiego nazwiska.

— Kowalski. Myślałem, że już pan wie i to — szeroki uśmiech znów pojawił się na twarzy kierownika.

— A co miałbym wiedzieć poza tym? — Gerson nie zmienił tonu i nie odwzajemnił uśmiechu.

Grubas zmieszał się.

— No, bo skoro wymienił pan imię, więc myślałem...

— Można wiedzieć, a mimo to pytać, prawda? — Gerson uśmiechnął się dopiero teraz.

— No, oczywiście! W czym mogę być władzy pomocny?

Zbliżał się ryzykowny moment. Czy nazwisko, które kazał wymienić major, okaże się właściwe?

Nie taił przecież, że wybór jest wynikiem jego domysłu.

— Chodzi o człowieka, o którym wiemy, że bywa, a przynajmniej bywał u pana.

— A mianowicie? Któż to taki?

— Oczywiście obowiązuje dyskrecja. My ze swej strony zachowamy ją również — Gerson rozpoczął indagację od tego zastrzeżenia, nie spuszczając wzroku z twarzy Kowalskiego.

— To rozumie się samo przez się. A więc? — w głosie kierownika zadrgało napięcie.

— Co mi pan może powiedzieć o Zygmuncie Łuczaku? Ma on betoniarnię na przedmieściu Ochoty.

— Tak, wiem, o kogo panu chodzi — kierownik ze zrozumieniem pokiwał głową. — Obawiam się jednak, że dużo o nim powiedzieć nie zdołam.

To potwierdzenie znajomości wskazywało, że i wyczucie powiązań nie zawiodło jego przełożonego.

— Wiele, to rzecz względna. Nie pytam o jego życiorys.

— Cóż o nim mogę powiedzieć? — Kowalski przesunął spojrzeniem po rozrzuconych papierach. — Istotnie bywał tu czasami, choć ostatnio jakoś go nie widziałem.

— Poznał go pan w lokalu, czy jest to znajomość dawniejsza?

Gerson, który uważnie obserwował grubasa, odniósł wrażenie, że zachowanie obojętnego wyrazu twarzy kosztowało go wiele wysiłku.

— Raczej dawniejsza — odpowiedział spokojnie. — Przed kilku laty poznałem Łuczaka przy jakiejś okazji. Potem, kiedy objąłem ten lokal, znajomość odnowiła się, bo jako człowiek samotny jadał tu regularnie obiady.

— Rozumiem. A gdzie mieszka?

— Gdzie mieszka...? — kierownik zmarszczył brwi dla podkreślenia wysiłku pamięci, po czym otworzył boczną szufladę biurka mrucząc:

— Zaraz, gdzieś tu mam w skorowidzu jego adres... O, jest, Józefów, ulica Sosnowa jedenaście...

Gerson wyciągnął notes i zanotował otrzymaną informację, aczkolwiek zdawał już sobie sprawę, że sukcesu nie osiągnął, bo na ten właśnie adres były kierowane wezwania. Ale przesłuchanie przyniosło i tak spore korzyści. Teraz przyszła kolej na zadanie następnego pytania, które ustalił major. Toteż Gerson najpierw obojętnie spojrzał w okno, po czym odezwał się, jakby poruszając mało istotny szczegół:

— Czy może mi pan powiedzieć, jaki stopień pokrewieństwa łączy pana z Alojzym Kowalskim?