— Nie podoba się? A jak stuknę pod oczko, to się spodoba?
W tej chwili z tłumu wysunął się Sarna. Jednym rzutem oka ocenił sytuację i zwrócił się do napastnika.
— Sam spłyniesz, czy ci pomóc?
Ten obrzucił lustrującym spojrzeniem przeciwnika i widocznie pozytywnie ocenił jego możliwości, gdyż odparł ze zjadliwym uśmieszkiem:
— Za pomocną dłoń się podziękuje przy następnym spotkaniu, a teraz trzymaj się, koleś!
Słowa zakończyło krótkie gwizdnięcie i łobuz zniknął w tłumie, odprowadzony wściekłym spojrzeniem pana Miecia. Sytuacja bowiem uległa zmianie i znów trzeba było czekać na następną okazję.
Natomiast Teresa zwróciła się do swego towarzysza.
— Mam już dość tego tłumu i jestem głodna. Po drodze widziałam szyld restauracji. Może się nam uda dostać wolny stolik.
— Tak, restauracja jest na tej górce, w lesie. A potem?
— Chyba wrócimy. Jeśli znajdę gdzieś telefon, zadzwonię do Olków. Może zechcą zrobić po południu brydża.
Wolny stolik udało się znaleźć, a kiedy kelnerka po przyjęciu zamówienia odeszła, Teresa odezwała się:
— Karol z Anką na pewno już są na miejscu...
— I chyba nic już im nie grozi. Ten numer z zamianą płaszczy wprowadził bandę w błąd...
— Anka podobała mi się. To dziewczyna, która da sobie radę z Karolem. Ale muszę ci się przyznać, że w pewnej chwili podejrzewałam, że to ty uciąłeś sobie z nią flircik!
— No, a teraz? — Sarna spojrzał spod oka na Teresę.
— Teraz już nie, bo chyba Karol nie przyjąłby spadku po tobie.
— A więc i tę ewentualność brałaś pod uwagę?
— Żebyś wiedział!
Sarna westchnął zamiast odpowiedzi, a Teresa mówiła dalej.
— Powinieneś się z tego cieszyć, głuptasie! A teraz poczekaj chwilkę, pójdę poszukać telefonu i zadzwonię do Olków. Jeśli ich złapię, postaram się zorganizować coś na popołudnie.
Wstała od stolika i zbliżyła się do bufetu. Na jej widok bufetowa rozjaśniła twarz w uśmiechu.
— O, pani Teren! Więc i pani śpiewa dziś u nas? Od razu panią poznałam!
— Nie, dziś nie występuję. Czy jest tu gdzieś telefon? Chciałabym zadzwonić do Warszawy...
— Jest w pokoju kierownika. Proszę wejść w te drzwi obok, a w korytarzu drugie na prawo.
Gdy zmierzała we wskazanym kierunku, nie zwróciła uwagi, że od pobliskiego stolika podniósł się młody człowiek w skórzanej kurtce.
Znalazła się w krótkim korytarzu oświetlonym światłem padającym z okna umieszczonego nad przeciwległymi drzwiami. Było tu więc jakieś zapasowe wyjście. Pierwsze drzwi na prawo miały napis „Magazyn”, następne, zgodnie ze wskazówką, prowadziły do pokoju kierownika lokalu.
Już ujmowała za klamkę, gdy posłyszała za plecami szelest stąpnięć, więc mimo woli obróciła głowę. Ujrzała przed sobą mężczyznę o chudej twarzy i spojrzeniu, w którym widać było podniecenie. Na ustach miał drwiący uśmiech.
— Cześć cizia! Jak leci?! — zagadnął, zbliżając się do niej.
To już druga zaczepka tego dnia. Ta jednak była znacznie groźniejsza. Teresa z przerażeniem ujrzała nóż w dłoni mężczyzny.
Cofnęła się gwałtownie, opierając się plecami o ścianę. To zaś, co rozegrało się następnie, pozostało jej w pamięci jako chaos zmagań dwóch męskich sylwetek. Widziała ich zacięte twarze, a potem posłyszała brzęk padającego na kaflową posadzkę noża, krótki, chrapliwy okrzyk ni to bólu ni to wściekłości, jakieś przekleństwo, potem zamigotał metal kajdanków, jeszcze było trochę szamotaniny, drzwi na zewnątrz odskoczyły z hukiem i została sama. Korytarz był pusty i cichy, jak gdyby nic się w nim nie działo. Jedynie uchylone drzwi chwiały się jeszcze lekko, doszły ją zza nich strzępy jakichś słów, ale za chwilę i te głosy ucichły.
Dopiero teraz opuściło ją przerażenie i odzyskała swobodę ruchów. Drżącą ręką odgarnęła z czoła włosy, potem chciała ruszyć z miejsca, ale raptem zwiotczałe nogi odmówiły posłuszeństwa, stała więc oparta o ścianę, spazmatycznie łapiąc powietrze. Po chwili oszołomienie przeszło i zdołała ruszyć z miejsca. Przy wejściu do sali restauracyjnej zebrała siły, by przejść pomiędzy stolikami do swojego miejsca. Kiedy opadła już na krzesło, oparła łokcie na stole i schowała w dłoniach twarz.
— Tereniu, co się stało?! — przeraził się Anatol. — Jesteś blada, jakbyś zobaczyła ducha...!
— Zobaczyłam śmierć... — rozdygotanym głosem opowiedziała mu zdarzenie. — Stał nade mną z nożem i uśmiechał się... — powtórzyła na zakończenie relacji.
— O co mu chodziło? Dlaczego chciał cię zabić?
— Nie wiem... Skąd mogę wiedzieć... I wiesz, kto mnie uratował? Ten typ, który nas zaczepił! Nic z tego nie rozumiem...
— Skąd tam się wziął?
Wzruszyła ramionami.
— Nawet nie zauważyłam, kiedy i w jaki sposób... Patrzyłam na ten nóż i nic poza nim nie widziałam... Zamów mi kieliszek wódki — poprosiła, widząc nadchodzącą kelnerkę — bo nic poza tym nie przełknę.
Anatol wykonał polecenie, potem milczał chwilę ze zmarszczonymi brwiami. Nagle usłyszeli nad sobą znajomy głos. Był to porucznik Gerson, ubrany w cywilne ubranie.
— Witam państwa — przysiądę się na chwilę, bo muszę z wami zamienić parę słów. — Podsunął sobie krzesło i usiadł.
— Wiem, co zaszło — oświadczył bez wstępów. — Była pani pod naszą opieką, bo przewidzieliśmy omyłkę, jaka mogła się zdarzyć po zamianie płaszczy, ale niestety
nie zdołaliśmy całkowicie ustrzec pani przed jej skutkami.
— Po zamianie płaszczy? Ach, więc to dlatego! — wykrzyknął Sarna. — Ofiarą miała być Anka.
Teresa otrzymała zamówiony jarzębiak, który wypiła od razu.
— Już mi lepiej — oświadczyła z próbą uśmiechu na twarzy, odstawiając pusty kieliszek — To naprawdę było okropne!
— Za chwilę otrząśnie się pani z tego — pocieszył ją porucznik.
— Kto był moim wybawcą? Dziwne, ale wydało mi się, że był to ten chuligan, który tak bezczelnie mnie zaczepił!
— Tym chuliganem był sierżant Ziętek, który interweniował, ale w taki sposób, by nie spłoszyć napastnika.
— Sierżant?! A więc to był wasz człowiek?! — zdumiała się Teresa. — Muszę przyznać, że był świetny w swojej roli!
— Narażaliście jednak życie Teresy! — Anatol nie mógł opanować rozdrażnienia — Mogliście przynajmniej uprzedzić nas o zaistniałej groźbie.
— Nie mieliśmy przecież pewności, że groźba istnieje naprawdę — odpowiedział spokojnie porucznik. — Gdybyśmy ją mieli, wówczas raczej odradzalibyśmy wam odbycie tej wycieczki.
— A nie można było od razu ująć tego opryszka tam, przy mostku?
Gerson pokręcił głową.
— Niestety, nie było odpowiednich warunków. Zresztą, wziąwszy pod uwagę, ilu ludzi brało udział w czuwaniu nad panią, ryzyko było minimalne. Natomiast skutki psychiczne przeżytych emocji świetnie usuwa lekarstwo, które pani zastosowała... — porucznik wskazał
z uśmiechem na opróżniony kieliszek.
— No i będę miała o czym opowiadać! — Teresie wrócił dobry humor, zapewne właśnie pod wpływem tego lekarstwa.
— Mam do państwa małą prośbę — Gerson spojrzał na zegarek. — Właśnie teraz prowadzą zatrzymanego i to z pewnych względów drogą, przy której obrał sobie punkt obserwacyjny inicjator zamachu. Chodzi mi o to, by widział, że akcja się nie udała. Jest to starszy już jegomość, siedzi na ławce przy alei nad stawem i w ręku ma laskę. Przejdźcie państwo koło niego i niech mu się pani przyjrzy, nie ukrywając swego zainteresowania. Chcę, aby się dowiedział, że został wprowadzony w błąd. Zna rysy twarzy panny Elmer, więc w ten sposób przekona się o swojej omyłce.
— Zgoda! Czy mamy zaraz iść? Bardzo chcę go zobaczyć!